[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nie zaproszono mnie też na posiedzenie, które się odbyło w tej sprawie, tylko Rudolph przekazał ze zbolałą miną, że wspólnicy nie zgodzili się na zrobienie bardzo groźnego precedensu.Przeważyły obawy, że przyznanie jednemu z pracowników korzystnego urlopu wywoła lawinę żądań ze strony innych malkontentów, których przecież nie brakowało w tak wielkiej firmie.A zatem nawet nie chciano mi stworzyć bezpiecznej odskoczni.Moje odejście z kancelarii miało przypominać ostateczne zatrzaśnięcie za sobą drzwi.- Czy jesteś pewien, że wiesz, co robisz? - spytał Rudolph, zatrzymując się przy moim biurku.Obok niego na podłodze stały dwa duże kartony.Polly zaczęła już pakować moje rzeczy osobiste.- Tak, jestem pewien - odparłem z uśmiechem.- Nie martw się o mnie.- Szkoda.- Dzięki, Rudolphie.Wyszedł, z niedowierzaniem kręcąc głową.Po wczorajszej rozmowie z Claire nawet nie chciałem sobie zaprzątać głowy ewentualnym urlopem naukowym.Inne sprawy nie dawały mi spokoju.Głównie to, że miałem zostać samotnym rozwodnikiem, pozbawionym dachu nad głową.Postanowiłem przede wszystkim znaleźć sobie jakieś mieszkanie, a potem urządzić się w nowym miejscu pracy i zacząć karierę od początku.Zamknąłem się w gabinecie i otworzyłem gazetę na ogłoszeniach dotyczących wynajmu lokali.Mogłem sprzedać samochód i w ten sposób zmniejszyć miesięczne wydatki o czterysta osiemdziesiąt dolarów.A potem kupić jakiegoś grata, ubezpieczyć go wysoko i spokojnie czekać, aż którejś nocy zniknie sprzed mojego nowego miejsca zamieszkania.Jeśli marzyło mi się jakieś przyzwoite lokum w Waszyngtonie, musiałem przeznaczyć na czynsz prawie wszystkie dochody z ośrodka.Wcześniej wyszedłem na lunch i poświęciłem dwie godziny na oglądanie mieszkań przeznaczonych na wynajem w centrum miasta.Najtańsza była mroczna nora za tysiąc sto dolarów miesięcznie, zdecydowanie za droga jak na kieszeń obrońcy ulicy.Kiedy wróciłem po lunchu, na moim biurku czekała następna tajemnicza, nie podpisana szara koperta.Nawet ułożona była dokładnie w tym samym miejscu co poprzednia.Zawierała dwa klucze przyklejone od wewnątrz taśmą samoprzylepną i karteczkę z wydrukowanym na maszynie tekstem:„Górny klucz od gabinetu Chance’a.Dolny od szafki stojącej pod oknem.Skopiuj akta i odłóż je z powrotem.Bądź ostrożny, Chance wszystkich traktuje z podejrzliwością.Klucze wyrzuć”.Polly jak zwykle weszła bez pukania, po cichu, niczym duch nawiedzający mój gabinet.Była nadąsana i ostentacyjnie mnie ignorowała.Pracowaliśmy razem od czterech lat, toteż wierzyłem, że moje odejście sprawia jej przykrość.Uważałem ją za bardzo miłą, ale nie zdążyliśmy się specjalnie zżyć.Nie martwiłem się szczególnie jej losem, byłem przekonany, że w ciągu najbliższych dni dostanie inny przydział.Pospiesznie zgarnąłem kopertę, bojąc się, że Polly ją zauważy.Odczekałem chwilę, aż wrzuci parę kolejnych rzeczy do kartonu.Nie odezwała się ani słowem na temat szarej koperty, mogłem więc wnioskować, że nic jej nie obchodzą moje sprawy.Wiedziałem jednak, iż mało co uchodzi jej uwagi, toteż nie wyobrażałem sobie, jak Hector czy ktokolwiek inny mógł się niepostrzeżenie zakraść do gabinetu i zostawić tu klucze.Później na krótką rozmowę wpadł Barry Nuzzo, mój przyjaciel i towarzysz doli zakładnika w sali konferencyjnej.Starannie zamknął za sobą drzwi i okrążył porozstawiane kartony.Nie chciałem z nim dyskutować o moim odejściu, więc pospiesznie zawiadomiłem go o decyzji Claire.Nasze żony pochodziły z Providence, co w waszyngtońskim kotle zdawało się nabierać szczególnego znaczenia.Wcześniej spotykaliśmy się poza pracą parę razy do roku, ale wraz z narastającym kryzysem mojego małżeństwa łączące nas więzi zaczęły słabnąć.Barry był zdziwiony i zasmucony, ale jak przystało na prawnika, znosił to nadzwyczaj dzielnie.- Miałeś bardzo kiepski miesiąc - zaczął.- Bardzo mi przykro.- To prawda, od dłuższego czasu idzie mi pod górkę.Powspominaliśmy trochę stare dzieje i wspólnych znajomych, z którymi urwał się kontakt.Uderzyło mnie, iż żaden z nas nie miał odwagi nawiązać do sprawy Pana.Wydawało mi się, że dwaj przyjaciele, którzy wspólnie stanęli oko w oko ze śmiercią i zdołali wyjść z tego z życiem, powinni sobie nawzajem pomóc w odzyskaniu równowagi psychicznej.Wreszcie rozmowa potoczyła się w tym kierunku, zresztą trudno było uniknąć drażliwego tematu, skoro cała podłoga w moim gabinecie była zastawiona pudłami.W gruncie rzeczy właśnie niedawny incydent stanowił rzeczywisty powód tej rozmowy.- Przykro mi, że sprawiłem ci zawód - mruknął.- Nie wygłupiaj się, Barry.- Mówię poważnie.Powinienem był z tobą pogadać.- Dlaczego?- Bo może wtedy by ci nie odbiło.- Zaśmiał się krótko.Próbowałem się dostosować do jego nastroju.- Masz rację, chyba rzeczywiście zachowuję się nienormalnie, ale to przejdzie.- Nie żartuj.Kiedy się dowiedziałem, że masz kłopoty, usiłowałem się z tobą skontaktować, ale nie było cię w pracy.Martwiłem się o ciebie, lecz miałem cholernie pilną robotę.Wiesz, jak to jest.- Wiem.- Naprawdę mi głupio, że zostawiłem cię w trudnej sytuacji, Mike.Nie mogę sobie tego darować.- Przestań wreszcie.- Wszyscy się nieźle najedliśmy strachu, ale to ty stałeś na drodze kuli.Mogłeś zginąć.- Wszyscy mogliśmy zginąć, Barry.Gdyby on miał prawdziwy dynamit, a snajper by spudłował, zrobiłoby się wielkie bum.Nie wracajmy do tego.- Kiedy już biegłem z innymi do wyjścia z sali, zauważyłem, że jesteś cały zalany krwią.Histerycznie krzyczałeś.Pomyślałem, że zostałeś ranny.A potem, na korytarzu, zrobił się rwetes, ciągnęli nas w stronę schodów, poganiali wrzaskami.Bałem się, iż lada moment nastąpi eksplozja.Powtarzałem wtedy w myślach, że powinienem wrócić, bo Mike został w sali i jest ranny.Ale kiedy zatrzymaliśmy się przed windą i gliniarze rozcinali nam więzy, spostrzegłem, że i ciebie wyprowadzają na korytarz.Nigdy tego nie zapomnę, byłeś cały we krwi.Nie odpowiedziałem.Barry musiał się wygadać, wyrzucić z duszy przykre wspomnienia - choćby tylko po to, żeby później donieść Rudolphowi, iż próbował mnie nakłonić do zmiany decyzji.- I przez całą drogę na dół próbowałem się dowiedzieć, czy odniosłeś jakieś rany.Nikt nie chciał ze mną rozmawiać.Minęła chyba godzina, zanim wreszcie się dowiedziałem, że jesteś cały i zdrów.Miałem zamiar do ciebie zadzwonić po powrocie do domu, lecz dzieciaki nie dały mi nawet chwili spokoju.A powinienem był wtedy zadzwonić.- Daj spokój.- Przykro mi, Mike.- Przestań się wreszcie powtarzać.Było, minęło.Moglibyśmy na ten temat rozmawiać przez cały dzień, a i tak niczego by to nie zmieniło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|