[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tyłu, za nim, jak okiem sięgnąć rozciągały się rzędy tarasów.Miasto poniżej zdawało się nie mieć końca.Gilman modlił się w duchu, by nie napłynął stamtąd żaden dźwięk.Chodnik, z którego podniósł się bez trudu, wykonany był z bliżej nieokreślonego, pożyłkowanego, polerowanego kamienia, a płyty, w kształtach i o najróżniejszych kątach, jakie sobie tylko można wyobrazić, wydały mu się nie tyle chaotyczne, ile raczej podporządkowane prawom jakiejś nieziemskiej, niepojętej dla ludzi symetrii.Balustrada sięgała mu do piersi, była delikatna i fantastycznie kuta, a na poręczy, w niewielkiej od siebie odległości, umieszczono misternie wykonane małe figurki o groteskowym wyglądzie.One również, podobnie jak cała balustrada, zdawały się zrobione z jakiegoś lśniącego metalu, którego koloru nie sposób się było domyślić w tym chaosie zmieszanych barw, a ich natura wykraczała poza ludzkie zdolności pojmowania.Miały baryłkowaty kształt, były prążkowane i u góry ozdobione promieniście ramionami, u dołu zaś pionowymi wypustkami i guzami.Każda z gałek była osią dla pięciu długich, płaskich, trójkątnie zwężających się ramion nadających obiektowi wygląd rozgwiazdy, niemal horyzontalnych, lecz nieznacznie oddalonych od skraju środkowej wypukłości.Podstawa dolnej, pękatej części była tak delikatnie przytwierdzona do barierki, że kilka obiektów odłamało się i w miejscach tych ziały rażące dziury.Obiekty miały cztery i pół cala wysokości, a dzięki rozpiętości ramion osiągały aż dwa i pół cala średnicy.Kiedy Gilman wstał, posadzka pod stopami wydała mu się gorąca.Był sam.Najpierw podszedł do balustrady i spojrzał z zapartym tchem na bezkresne, gigantyczne miasto rozciągające się prawie dwa tysiące stóp niżej.Nasłuchując, odniósł wrażenie, że z ulic w dole dochodzą go słabe dźwięki fletów, i zapragnął nagle ujrzeć mieszkańców owej metropolii.Od patrzenia w dół zakręciło mu się nagle w głowie i zapewne upadłby na chodnik, gdyby instynktownie nie uchwycił się bogato zdobionej balustrady.Prawą dłoń oparł na jednej z figurek, jej dotyk nieznacznie dodał mu sił.Było to jednak zbyt wiele dla egzotycznej delikatności rzeźby i niewielka, przypominająca rozgwiazdę figurka ułamała się pod naporem jego palców.Wciąż na pół oszołomiony ściskał ją w jednej dłoni, podczas gdy drugą zacisnął kurczowo na pozbawionym ozdób fragmencie balustrady.Naraz jego wyczulone uszy usłyszały jakiś dźwięk dochodzący z tyłu, zza niego, i Gilman obejrzał się przez ramię.W jego kierunku zmierzało zdecydowanym krokiem pięć postaci, wśród których znalazła się też złowroga starucha i małe, kosmate stworzenie o długich kłach.Widok trzech pozostałych pozbawił go natychmiast przytomności, były to bowiem żywe istoty wzrostu około ośmiu stóp, wyglądające identycznie jak ich miniatury zdobiące balustradę, poruszające się na podobieństwo pajęczaków na rozstawionych szeroko, zwężających się jak u rozgwiazdy odnóżach.Gilman obudził się w łóżku, zlany zimnym potem, z obolałą twarzą, dłońmi i stopami.Wstał, umył się i ubrał pospiesznie, jakby musiał jak najszybciej wyjść z tego przeraźliwego domu.Nie wiedział, dokąd chce się udać, ale czuł, że i tym razem przyjdzie mu opuścić zajęcia.Dziwny impuls, przyciągający go ku miejscu na niebie pomiędzy Hydrą i Argo osłabł, lecz jego miejsce zajął inny, jeszcze silniejszy.Czuł teraz, że musi podążać na północ, tylko i wyłącznie na północ.Lękał się przejść przez most, skąd mógłby ujrzeć bezludną wyspę na Miskatonic, wybrał więc most przy Peabody Avenue.Po godzinie poczuł się lepiej.Odzyskał rezon.Znajdował się w sporej odległości od miasta.Wokół niego rozciągały się połacie słonych moczarów, podczas gdy wąska droga na wprost niego wiodła do Innsmouth, owego prastarego, na wpół opuszczonego miasta, którego mieszkańcy Arkham w szczególny sposób unikali.Choć pragnienie udania się na północ ani trochę w nim nie osłabło, oparł mu się, tak jak wcześniej poprzedniemu impulsowi, i w końcu stwierdził, że jest w stanie je sobie nawzajem przeciwstawić.Po powrocie do miasta i wypiciu kawy w kafejce powlókł się do biblioteki publicznej i dłuższy czas spędził na przeglądaniu popularnych czasopism.Spotkani później przyjaciele zapytali go, gdzie się tak strasznie spiekł, lecz nie opowiedział im o swojej niezwykłej przechadzce.O trzeciej zjadł obiad w restauracji, gdzie stwierdził, że dręczący go impuls stracił na sile lub uległ rozproszeniu.Następnie Gilman zabił trochę czasu w tanim kinie, oglądając po kilka razy ten sam głupi film, aż w końcu przestał zwracać uwagę na to, co działo się na ekranie.Około dziewiątej dotarł do domu i wszedł do środka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl