[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez siedem miesięcy mieliśmy idealną pogodę.Musiała się kiedyś zmienić.ROZDZIAŁ 21Jesień trwała niecałą dobę.Nazajutrz w południe powrócił upał, bawełna wyschła, ziemia stwardniała, dlatego szybko zapomnieliśmy o miłym chłodzie i o szeleszczących pod nogami liściach.Wróciliśmy na pole: czekał nas drugi zbiór.Przy dobrej pogodzie, pod koniec jesieni mogliśmy zaliczyć i trzeci, „bożo­narodzeniowy”, chociaż zbierało się wtedy tylko resztki.Do tego czasu ludzie ze wzgórz i Meksykanie już dawno będą w domu.Przez większość dnia trzymałem się blisko Tally.Z jakiegoś powodu ostatnio mnie unikała i bardzo chciałem się dowiedzieć dlaczego.Spruillowie sposępnieli.Nie śmiali się już, nie śpie­wali i prawie się do siebie nie odzywali.Tego dnia Hank przyszedł do pracy późnym rankiem i zbierał tak, jakby nic mu się nie chciało.Spruillowie chyba go unikali.Przed wieczorem powlokłem się do przyczepy z nadzieją, że będzie to już ostatnie ważenie.Za godzinę mieliśmy skoń­czyć, więc rozglądałem się za mamą.Zamiast mamy zobaczyłem Hanka, Bo i Dale’a, którzy czekali w cieniu na tatę albo dziadka.Przywarowałem między krzewami, żeby mnie nie zauważyli.Hank mówił jak zwykle bardzo głośno.- Dość mam zbierania bawełny.Cholernie mnie to zmęczyło.Dlatego dużo ostatnio myślałem i wymyśliłem nowy sposób zarabiania pieniędzy.Dużych pieniędzy.Będę jeździł za lunapar­kiem od miasta do miasta.Samson i jego kobitka koszą tęgi szmal, więc spokojnie zaczekam, aż skoszą naprawdę dużo.Zaczekam, popatrzę, jak wyrzuca tych kmiotków z ringu, a wieczorem, kiedy będzie zmęczony, wyłożę pięćdziesiąt dolców, wyjdę na matę, dam mu wycisk i zgarnę całą forsę.Wystarczy jeden numer tygodniowo: to dwa tysiące dolarów miesięcznie, dwadzieścia cztery tysiące rocznie.W żywej gotówce.Kurde, będę bogaty!Mówił z lekką ironią w głosie, dlatego Bo i Dale pokładali się ze śmiechu.Nawet ja musiałem przyznać, że pomysł jest zabawny.- A jeśli Samson będzie miał tego dość? - spytał Bo.- Żartujesz? Przecież to największy zapaśnik świata, przy­jechał prosto z Egiptu.Nikogo się nie boi.Kurde, przy okazji mógłbym odbić mu tę kobitkę.Ładna, nie?- Od czasu do czasu będziesz musiał z nim przegrać - zauważył Bo.- Inaczej nie zechce z tobą walczyć.- Pomysł z kobitką jest całkiem niezły - wtrącił Dale.- Miała ładne nogi.- Nie tylko nogi - odrzekł Hank.- Czekajcie, już wiem! Wysiudam go z roboty i zostanę nowym Samsonem! Zapuszczę włosy, aż do tyłka, ufarbuję je na czarno, kupię sobie gacie z lamparciej skóry, zacznę mówić tak samo jak on i te ciemne wsioki pomyślą, że jestem z Egiptu.Dalila przyleci do mnie jak pszczoła do miodu!Śmiali się głośno i zaraźliwie.Zachichotałem na myśl o Hanku, który paraduje po ringu w obcisłych szortach, próbując przekonać widzów, że jest Egipcjaninem.Ale nie, był za głupi, żeby zostać dobrym showmanem.Łamałby ludziom ręce i nogi i odstraszał przeciwników.Nadszedł dziadek i zaczął ważyć bawełnę.Mama też przy­szła i szepnęła mi na ucho, że chce wracać do domu.Nie musiała mi tego powtarzać.Szliśmy długo, niespiesznie i bez słowa, szczęśliwi, że dzień dobiegł końca.Ktoś znowu malował nasz dom.Zauważyliśmy to z ogrodu i po bliższym zbadaniu sprawy, stwierdziliśmy, że malarz - wciąż zakładaliśmy, że to Trot - pomalował już pięć desek, a więc powierzchnię wielkości małego okna.Mama dotknęła deski palcem: farba była lepka.- Świeża.- Zerknęła w stronę podwórza, lecz Trota jak zwykle tam nie było.- Myślisz, że to on? - spytałem.- Na pewno.- Skąd ma farbę?- Tally mu kupuje.- Skąd mama wie?- Pytałam pani Foley ze sklepu żelaznego.Powiedziała, że kaleki chłopiec i jego siostra kupili litr białej farby i mały pędzel.Pomyślała, że to dziwne: ludzie ze wzgórz, którzy kupują farbę.- Ile kosztuje litr farby?- Niedużo.- Powie mama dziadkowi?- Powiem.Szybko przeszliśmy przez ogród, zbierając tylko to, co najważniejsze: pomidory, ogórki oraz dwie czerwone papryki, które wpadły jej w oko.Wkrótce mieli wrócić dziadek i tata i wprost nie mogłem się doczekać fajerwerków, które wybuch­ną, kiedy mama powie im, że ktoś maluje dom.Kilka minut później zza okna dobiegły mnie szepty i odgłosy przyciszonej rozmowy.Jak zwykle wygnano mnie do kuchni i kazano kroić pomidory, czyli zastosowano taktykę, która miała na celu wyłączenie mnie z uczestnictwa w ewentualnym sporze.Babcia słuchała wiadomości, mama gotowała.Jakiś czas potem tata i Dziadzio przeszli na wschodnią stronę domu, żeby ocenić pracę Trota.Wrócili, weszli do kuchni, usiedli, dziadek odmówił modlit­wę i zaczęliśmy jeść, rozmawiając wyłącznie o pogodzie.Jeśli Dziadzio był zły, zupełnie tego nie okazywał.Może był zbyt zmęczony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl