[ Pobierz całość w formacie PDF ] .– Chciałbym przedstawić moją panią królowi; miłego dnia, mój panie diuku – powiedział i odszedł, nie czekając na pożegnanie Uthera.Kiedy znaleźli się poza zasięgiem jego słuchu, stwierdził: – Nie podoba mi się sposób, w jaki on na ciebie patrzy, Igriano.To nie jest człowiek, którego powinna znać cnotliwa kobieta.Unikaj go.– Nie na mnie patrzył, mężu, tylko na klejnot, który noszę.Czy on jest zachłanny na bogactwa? – spytała Igriana.– On jest zachłanny na wszystko – uciął krótko Gorlois, idąc tak szybko, że Igriana w swoich cienkich trzewiczkach potykała się na kamiennym gościńcu.Wyprzedzili królewską grupę.Ambrozjusz, otoczony swymi księżmi i doradcami, wyglądał jak każdy stary, schorowany człowiek, który poszedł na mszę poszcząc i teraz marzył, by usiąść i zjeść śniadanie.Szedł, przyciskając dłoń do jednego boku, jakby go tam bolało.Ale uśmiechnął się do Gorloisa z prawdziwą przyjaźnią i Igriana zrozumiała, czemu cała Brytania pogodziła się, by służyć temu człowiekowi i wypędzić Saksonów z wybrzeży.– Cóż to, Gorloisie, tak szybko wróciłeś z Kornwalii? Niewielką miałem nadzieję ujrzeć cię tu przed Radą albo w ogóle jeszcze na tym świecie – powiedział.Głos miał słaby, oddech krótki, ale wyciągnął ramiona do Gorloisa, który delikatnie uściskał starego człowieka, potem wykrzyknął:– Jesteś chory, panie, powinieneś zostać w łóżku!– Obawiam się, że już wkrótce będę leżał w łóżku, i to na dobre – powiedział Ambrozjusz z bladym uśmiechem.– Biskup też zabronił mi wstawać i nawet ofiarował, że przyniesie mi święte sakramenty, ale chciałem znowu pokazać się moim ludziom.Zjedz ze mną śniadanie, Gorloisie, i opowiedz mi, co tam słychać w twoich spokojnych stronach.Szli dalej obok siebie, a Igriana podążała za mężem.Po drugiej stronie króla szedł ten szczupły, śniady mężczyzna ubrany w purpurowe szaty.Pamiętała już, to Lot z Orkney.Kiedy doszli do pałacu Ambrozjusza i król zajął wygodne miejsce, przywołał do siebie Igrianę.– Witaj na moim dworze, pani Igriano.Twój mąż powiedział mi, że jesteś córką Świętej Wyspy.– Tak, panie – odpowiedziała zawstydzona.– Niektórzy z waszych ludzi są doradcami na mym dworze.Moim księżom nie podoba się, że wasi Druidzi zajmują równe im rangą miejsca, ale ja im powtarzam, że jedni i drudzy służą Wielkim ponad nami, jakiekolwiek są ich imiona.A mądrość jest mądrością, nieważne, skąd pochodzi.Czasem nawet myślę, że wasi Bogowie wymagają mądrzejszych ludzi na swe sługi niż nasz Bóg na swoje.– Ambrozjusz uśmiechnął się do niej.– Chodź, Gorloisie, usiądź przy stole tu, przy mnie.Kiedy Igriana zajęła swoje miejsce na wymoszczonej ławie, wydało jej się, że Lot z Orkney krąży wokół jak pies, którego kopnięto, ale który chce z powrotem wkraść się w łaski swego pana.Jeśli Ambrozjusz miał wokół siebie ludzi, którzy go kochali, to dobrze.Ale czy Lot kochał króla, czy tylko chciał być w pobliżu tronu, tak aby blask władzy mógł oświetlić także jego? Zauważyła, że choć Ambrozjusz ponaglał swych gości, by częstowali się białym chlebem, miodem i świeżą rybą, sam jadł tylko okruchy chleba, moczone w mleku.Zauważyła także jasną żółć znaczącą białka jego oczu.Gorlois powiedział, że Ambrozjusz umiera.Widziała w życiu dosyć umierających ludzi, by wiedzieć, że Gorlois mówił prawdę.A ze słów Ambrozjusza wynikało, że też o tym wiedział.– Szpiedzy mi donieśli, że Saksoni zawarli jakiś pakt.Zabili konia i przysięgali na jego krew czy inne takie brednie, razem z ludami Północy – powiedział Ambrozjusz.– I tym razem walki mogą przenieść się do Kornwalii.Uriens, możliwe, że będziesz musiał poprowadzić naszą armię na ziemie zachodnie.Ty i Uther, który zna walijskie wzgórza jak rękojeść własnego miecza.Wojna może zawitać nawet na twoich spokojnych ziemiach, Gorloisie.– Ale ty jesteś zabezpieczony, tak jak my na Północy, przez skaliste wybrzeże – powiedział Lot z Orkney swym miękkim głosem.– Nie myślę, żeby horda dzikusów wybrała się zaatakować Tintagel, nie znając skał i przylądków.A i od strony lądu ten długi cypel bardzo ułatwi obronę zamku.– To prawda – odrzekł Gorlois – ale są miejsca, plaże, do których mogą przybijać łodzie, a nawet, jeśli nie uda im się zdobyć zamku, są wioski, bogate ziemie, plony.Mogę bronić zamku, ale co z ziemią? Jestem ich diukiem i mam bronić mego ludu.– Wydaje mi się, że zarówno diuk, jak i król powinien być czymś więcej – powiedział Ambrozjusz.– Ale nie wiem czym.Nigdy nie żyłem w czasach pokoju, by na to odpowiedzieć.Może zrobią to nasi synowie.To może się zdarzyć za twego życia, Locie, jesteś z nas najmłodszy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|