[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Kasyxie! - wołała biegnąca mu na pomoc Samena.- Wracaj! - krzyknął.- Nie podchodź za blisko! Pojawili się również Xaxxa i Tebulot, którzy pomimo ostrzeżeń i protestów Kasyxa złapali go pod ramiona, pomagając mu stawiać opór żarłocznej maszynie.- Zostawcie mnie! - zażądał Kasyx.- Mogę.wyry­sować ośmiokąt.potem będziecie mogli - na rany Chrys­tusa, zostawcie mnie!- Tu nie ma miejsca na męczenników, stary - powie­dział Tebulot.- Trzymaj się.Sameno, weź jeden z tych swoich drutów i ucisz to żelastwo.Samena podeszła bliżej i wystrzeliła z minimalnego dys­tansu.Drut niesiony przez grot owinął się na trybach szybko i ciasno, mechanizm zatrząsł się, warknął i za­trzymał.- Dobrze - powiedział Tebulot.- Xaxxo, zobacz, czy nie mógłbyś odwalić tych trybów.Wspierając się na ramie maszyny, Xaxxa wymierzył kopniaka w zębatki.Raz, i jeszcze raz, i znowu.W końcu osadzenie osi puściło i trzy zębatki potoczyły się po ziemi.Xaxxa kopnął raz jeszcze i noga Kasyxa była wolna.Odsunęli Strażnika Mocy od maszyny.Jego noga skręco­na była pod dziwnym kątem, skóra pobielała z bólu.- Połóżcie go na chwilę - powiedział Tebulot, lecz Kasyx gwałtownie zaprotestował.- Nie, nie! Uciekajmy! Zbierzcie się tylko wkoło mnie i ruszamy!Zrobili, co kazał.Podeszli blisko, podpierając go tym razem, zamiast jedynie trzymać się za ręce.Kasyx wyrysował w powietrzu iskrzący się błękitny ośmiokąt, uniósł go w górę.Słyszeli jeszcze odgłosy następnych mechanizmów usiłujących ich upolować, Yaomauitl jednak przegapił już swą szansę.Ośmiokąt opadł na ich głowy, a wraz z dotknięciem podłoża przeniósł ich z powrotem do sypialni chłopca.Dom pogrążony był już w ciszy, światła wygaszone.Słońce poróżowiło z lekka niebo nad górami Santa Monica.Chłopiec musiał rzucać się we śnie, leżał bowiem teraz spocony i odkryty, w zmiętej piżamie, jedną rękę zwieszając poza krawędź łóżka.Kasyx skrzywił się z bólu i omal nie upadł.- Jezu! To boli - powiedział przez zaciśnięte zęby.- Odprowadzę cię do domu - powiedział Tebulot.- Wszystko powinno się uspokoić, gdy tylko znajdziesz się w swoim ciele.Samena ujęła jego dłoń.- Uważaj, Kasyxie.Zadzwonię do ciebie, gdy tylko będę mogła.Xaxxa objął go ramieniem i spojrzał mu w oczy, kiwając przy tym lekko głową.Wyraził tym więcej, niż dałoby się powiedzieć.Jesteśmy braćmi, jesteśmy przyjaciółmi, walczyliśmy ra­zem, razem się bawiliśmy.Nieważne, że ja jestem czarny i młody, a ty stary i biały.Jesteśmy Wojownikami Nocy i gdy potykamy się z diabłem, stanowimy jedność.Samena z Xaxxą unieśli się i przelecieli przed dach, znikając w oddali.Tebulot ze wspartym na ramieniu Kasyxem wzniósł się powoli ponad kanionami Beverly Hills.Droga do Del Mar była długa, wiał jednak ciepły wiatr, poranek był słoneczny, a Tebulot miał dość siły dla nich obu.Przeniósł Kasyxa ponad San Juan Capistrano, San Clemente i Cardiff-on-Sea, tak ostrożnie, powoli i tro­skliwie jak rodzony syn.Nikt nie widział ich przelotu.Słońce świeciło zbyt jasno, a ich widma były przejrzyste jak skrzydła ważki i tak ciche jak miła myśl.Nieśli ze sobą jedyną i ostatnią nadzieję na powrót Śmiertelnego Wroga Yaomauitla do wiązowego więzienia w Meksyku.18Jennifer obudziła się w środku nocy ociekając potem.Znów śniła ten sen, sen, w którym diabeł leżał na niej, rozpychając jej nogi i szepcząc do ucha: „Teraz będziesz moja”.Sen wracał dwa, trzy razy w tygodniu od czasu, gdy spotkała w supermarkecie Bernarda, i zawsze wracał tak samo.Ciężar ciała, szorstkość sierści, smród oddechu.Jednak tej nocy było inaczej.Obudziła się, zaciskając palce na skłębionym prześcieradle, spocona, roztrzęsiona.Tej nocy czuła coś jeszcze.Coś poruszało się w jej brzuchu.Dziwny, śliski ruch, połączony z silnymi mdłościami, które nie chciały ustąpić.Leżała teraz w ciemności obok śpiącego Paula, za jedyne towarzystwo mając zielone oczy zegara z wyświetlaczem.Próbowała sobie przypomnieć, czy nie jadła za dnia czegoś, co mogłoby jej rozstroić żołądek.Sok owocowy na śniadanie? Omlet z pomidorem i ziołami, który podano na lunchu u Sandry? Czy polędwica cielęca, którą przygotowała Paulowi na obiad?Zwykle, gdy czuła nudności, oznaczało to, że coś jej zaszkodziło.Te mdłości były jednak inne.Ciążyły jej na żołądku, wracając falami, jakby nie mogła, mimo prób, strawić czegoś na wpół przeżutego.Rządziły się własnym życiem.Leżała tak jeszcze, pocąc się, przez pół godziny.Niebo za szczelnie zaciągniętymi zasłonami zaczynało jaśnieć.Miała wielką ochotę, by wstać, odciągnąć story i przygotować sobie filiżankę gorącej herbaty cytrynowej.Paul jednak spał lekko, byle co mu przeszkadzało, a po pięciu dniach spędzonych pracowicie w Denver, gdzie próbował sfinalizo­wać transakcję z Trianonem, potrzebował odpoczynku.Leżała zatem sztywno, zaciskając kurczowo palce na prze­ścieradłach, pocąc się i starając stłumić ów śliski, po­wracający ruch w swoim wnętrzu, broniąc się przed popadnięciem w rozpacz.Powoli przesunęła rękę i położyła dłoń na nagim brzuchu.Mięśnie, które czuła, reagowały prawidłowo.Ale to nie była sprawa mięśni brzucha, czuła to zbyt głęboko, a te powolne ruchy nie przypominały w niczym perystaltyki jelit.Nagie dotarło do niej, że kiedyś doznawała czegoś podob­nego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl