[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nigdy nie popro-siłbym jej, by uporządkowała te pasje według stopnia ważności.Nie dlatego, bym bałsię, że zajmę piąte miejsce.Jestem szczęśliwy, że w ogóle znalazło się dla mnie miejscew tym rankingu.Obszedłem powoli jadalnię, dotykając gitary i wiolonczeli.Wreszcie podniosłemsaksofon i odegrałem kilka pierwszych taktów starego przeboju Gary U.S.Bonds Zakwadrans trzecia.Sasza uczyła mnie gry na saksofonie.Nie twierdzę, że jestem wirtu-ozem, ale idzie mi nie najgorzej.Właściwie podniosłem saksofon wcale nie po to, by ćwiczyć.Może wyda się wam toromantyczne albo obrzydliwe, zależnie od tego, jak traktujecie podobne gesty, ale wzią-łem ten instrument tylko po to, by przyłożyć usta do tego miejsca, którego niedawnodotykały usta Saszy.Może jestem jak Romeo, a może jak Hannibal Lecter.Wasz wybór.Na śniadanie zjadłem trzy grube serowe enchilady z wielką porcją salsy i popiłemto wszystko lodowato zimną pepsi.Jeśli będę żył na tyle długo, by kiedyś mój żołądek sięzbuntował, pożałuję być może, że zawsze jadłem tylko dla przyjemności.Na razie jed-nak jestem w tym cudownym wieku, kiedy żadne szaleństwo kulinarne nie każe mi ku-pować spodni szerszych niż trzydzieści cali w pasie.Wyszedłem na górę, do pokoju gościnnego, który spełniał rolę mojego gabinetu.Tam usiadłem przy biurku i przy blasku świecy przez kilka minut patrzyłem na zdjęciarodziców.Twarz mamy wyrażała dobroć i inteligencję.Twarz taty pełna była dobrocii mądrości.Rzadko oglądałem własną twarz w normalnym świetle.Kiedy tych kilka razy sta-łem przed lustrem w jakimś jasnym miejscu, nie dojrzałem w swym obliczu niczego, comógłbym zrozumieć.To mnie niepokoi.Dlaczego twarze rodziców emanują dobrocią,a moja pozostaje nieodgadniona?Czy ich lustra też ukazywały im tajemnice?Nie sądzę.Cóż, pocieszam się tym, że Sasza mnie kocha może tak mocno, jak kocha goto-wanie, może nawet tak, jak uwielbia dobrą sesję aerobiku.Nie zaryzykowałbym twier-dzenia, że ceni mnie na równi z książkami i muzyką.Choć mam nadzieję.W gabinecie, pomiędzy setkami tomów poezji, słowników i encyklopedii była topołączona kolekcja moja i taty znajduje się także gruby słownik łaciński.Odszukałemsłowo piwo.Bobby powiedział carpe cerevisi.Korzystaj z piwa.Nie mylił się.Przyjazniłem się z Bobbym już od wielu lat, wiedziałem więc na pewno, że nigdynie uczył się łaciny.Dlatego teraz byłem wzruszony.Wysiłek, jaki podjął, by sobie zemnie zakpić, był świadectwem prawdziwej przyjazni.196Zamknąłem słownik i odłożyłem na półkę, obok kopii książki będącej opowieściąo moim życiu, o życiu dziecka ciemności.Napisałem ją kilka lat temu, a przed czteremalaty stała się w Ameryce prawdziwym bestsellerem.Wtedy wydawało mi się, że pozna-łem już znaczenie i sens mojego życia; oczywiście było to jeszcze przed tym, nim dowie-działem się, że moja matka, pchana matczyną miłością i pragnieniem uwolnienia mnieod dokuczliwej ułomności, sprowadziła zagładę na cały znany nam świat.Nie otwierałem tej książki od dwóch lat.Powinna była stać na jednej z półek zamoim biurkiem.Przypuszczałem, że Sasza przeglądała ją kiedyś, a potem zapomniałaodłożyć na miejsce.Na biurku stało także metalowe pudełko, ozdobione rysunkami psich pysków.Naśrodku pokrywki znajdował się cytat z wiersza Elizabeth Barrett Browning, wielbicielkipsów.To pudełko było prezentem od matki.Podarowała mi je tego samego dnia, kiedyprzyniosła z laboratorium Orsona.Trzymam w nim specjalne herbatniki, ulubionyprzysmak Orsona.Od czasu do czasu daje mu kilka tych ciasteczek, nie w nagrodę zadobrze wykonaną sztuczkę, bo nie uczę go żadnych sztuczek, i nie dla zachęty do dalszejtresury, bo Orson nie potrzebuje tresury, lecz po prostu dlatego, że uwielbia ich smak.Kiedy mama przyniosła Orsona do domu, nie wiedziałem, że jest wyjątkowym,niezwykłym psem.Poznałem prawdę o Orsonie całkiem niedawno, po śmierci ojca.Darując mi pudełko, mama powiedziała: Wiem, że będziesz go kochał, Chris.Ale kiedy będzie tego potrzebował a je-stem pewna, że będzie staraj się go także pocieszyć.Jego życie nie jest łatwiejsze odtwojego.Wtedy zakładałem, że mama chce przypomnieć mi tylko, że zwierzęta są tak samojak my narażone na strach i cierpienie.Teraz wiem już, że słowa te miały znacznie głęb-sze znaczenie.Sięgnąłem do pudełka, chciałem podnieść je i sprawdzić czy mam dość dużo ciaste-czek na triumfalny powrót Orsona.Jednak ręce trzęsły mi się tak mocno, że musiałempozostawić pudełko nietknięte.Położyłem je na biurku i splotłem dłonie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|