[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy okrążyły już Rolanda, wyczuł bijący od nich odór zepsutego mięsa.Ale w końcu, czym innym miałyby wonieć?- Ależ piękny mężczyzna.- To siostra Mary.Przemawiała gło­sem niskim i spokojnym, jak w czasie medytacji.- Ale nosi przebrzydły sigul.- To Tamra.- Zedrzemy mu go! - dodała Louise.- A wtedy zabierzemy się do pocałunków! - rzuciła Coquina.- Pocałunki dla wszystkich! - wykrzyknęła siostra Michela z tak szczerym entuzjazmem, że wszystkie się roześmiały.Roland odkrył, że nie cały jednak jest tak ze szczętem sparaliżo­wany.Pewna część jego ciała obudziła się na dźwięk ich głosów i sta­nęła prosto.Czyjaś błądząca pod szatą dłoń dotknęła naprężonego członka, objęła go i zaczęła pieścić.Roland leżał przerażony, udając, że śpi, a ciepła wilgoć wylała się zeń rychło.Dłoń jednak pozostała i przesuwała się po więdnącym narządzie.W końcu puściła go i prze­sunęła się wyżej, na brzuch, tam gdzie zebrała się mała plama wil­goci.Znów chichoty ulotne jak wiatr.I dzwonki.Roland uchylił powieki i spojrzał przez szparki na roześmiane oblicza jaśniejące ponad nim w blasku świec.Lśniące oczy, pożółkłe policzki, sterczące spod warg zęby.Siostry Michela i Louise przypo­minała kozy, jednak nie dlatego, żeby im brody wyrosły, ale za spra­wą krwi brodacza.Mary uniosła stuloną dłoń i podsunęła ją pozostałym siostrom.Każda trochę zlizała.Roland zamknął oczy i poczekał, aż pójdą.W końcu raczyły znik­nąć.Nigdy już tu nie zasnę, pomyślał i pięć minut później świat prze­stał dla niego istnieć.V.Siostra Mary.Wiadomość.Wizyta Ralpha.Los Normana.Znów siostra Mary.Gdy się obudził, było już jasno i biały jedwabny dach łopotał na lekkim wietrze.Żuczki śpiewały w najlepsze, a po lewej Norman spał z głową przekręconą na bok i policzkiem opartym o ramię.Byli jedynymi pacjentami.Łóżko brodacza stało puste.Przeście­radła zostały gładko zasłane, poduszka w wykrochmalonej powłoczce spoczywała jak należy u wezgłowia.Po pasach do podwieszania nie został nawet ślad.Roland przypomniał sobie świece i ich połączony blask, który bił kolumną ku sufitowi, oświetlając krąg chichoczących sióstr zebranych dokoła brodacza.I te ich cholerne brzęczące dzwonki.Nagle, jakby wezwana niespokojnymi myślami, w przejściu poja­wiła się siostra Mary, za nią zaś płynęła siostra Louise.Ta druga nio­sła tacę i wyglądała na zdenerwowaną.Mary, która marszczyła czo­ło, też nie była chyba w przesadnie dobrym nastroju.Tak się krzywić po wielkim żarciu? - pomyślał Roland.Nieładnie, siostro.Podeszła do łóżka rewolwerowca i spojrzała na niego z góry.- Niezbyt mamy ci za co dziękować, sai - powiedziała bez żad­nych wstępów.- A czy ja prosiłem, żebyście mi dziękowały? - odparł Roland głosem, w którym było tyle niechęci, ile bywa w szeleście zakurzo­nych stronic starej książki przy próbie kartkowania.Nie zwróciła na to uwagi.- Sprawiłeś, że ta z nas, która dotąd była tylko oporna i uparta, obecnie prawie się zbuntowała.Cóż, jej matka postępowała tak samo i zmarła przez to krótko po oddaniu Jenny tam, gdzie jest jej miejsce.Unieś rękę, niewdzięczny.- Nie mogę.W ogóle nie mogę się ruszyć.- Och, głupi! Nie mówili ci nigdy, że nawet ślepej matki nie oszu­kasz? Sama wiem, co możesz, a czego nie.A teraz unieś rękę.Roland dźwignął prawą rękę, udając, że wkłada w to o wiele wię­cej wysiłku, niż naprawdę było konieczne.Miał nadzieję, że rano bę­dzie dość silny, by wyzwolić się z uprzęży.ale co potem? Prawdzi­wy marsz był jeszcze ponad jego siły, i to nawet bez kolejnej dawki “lekarstwa".a stojąca za siostrą Mary siostra Louise właśnie zdejmowała nakrycie z kolejnej miski zupy.Roland spojrzał na danie i coś mu w brzuchu zaburczało.Wielka Siostra musiała to usłyszeć, bo uśmiechnęła się lekko.- Silnemu mężczyźnie nawet leżenie w łóżku dodaje apetytu, o ile poleży dość długo, oczywiście.Zgodzisz się ze mną, Jasonie, bracie Johna?- Mam na imię James i dobrze o tym wiesz, siostro.- Zaiste? - zaśmiała się ze złością.- O, la la! Ciekawe, czy jeśli wybatożę twoją ukochaną dość solidnie, tak aby grzbiet spłynął jej krwią niczym kroplami potu, to nie wycisnę z niej innego jeszcze imienia? A może w ogóle go jej nie zdradziłeś, gdy sobie szczebiota­liście?- Tknij ją, a cię zabiję.Znów się roześmiała.Twarz jej zafalowała, a usta zmieniły się na chwilę w coś na kształt zdychającej meduzy.- O zabijaniu to raczej my mogłybyśmy ci coś opowiedzieć, więc lepiej nie zaczynaj tematu.- Siostro, skoro tak bardzo nie zgadzacie się z Jenną, to czemu nie zwolnicie jej ze ślubów i nie pozwolicie iść swoją drogą?- Takie jak my nie mogą zostać zwolnione ze ślubów, o odchodzeniu już nie wspominając.Zresztą, jej matka już tego próbowała i wróciła umierająca, z chorą dziewczyną.Cóż, wykurowaliśmy małą, gdy jej matka zmieniła się już w pył niesiony wiatrem ku granicom Krańcoświata, a teraz proszę, jak się nam odwdzięcza! Na dodatek nosi Ciemne Dzwonki, sigul naszego zakonu.Ale dość już, jedz, twój żołądek mówi, żeś głodny!Siostra Louise podała miskę, spojrzeniem pobiegła jednak ku za­rysowi skrytego pod koszulą medalionu.Nie podoba ci się? - pomy­ślał Roland i wspomniał tę Louise, którą widział w blasku świec: z krwią starego na policzku i niezdrowym błyskiem w wiekowych oczach, gdy pochylała się chciwie, by zlizać z dłoni siostry Mary nie­co jego nasienia.Odwrócił głowę.- Nie chcę niczego.- Ależ jesteś głodny! - zaprotestowała Louise.- Jeśli nie będziesz jadł, to jak wrócisz do sił?- Przyślijcie Jennę.Zjem to, co ona mi poda.Siostra Mary zmarszczyła wściekle czoło.- Jej już więcej nie zobaczysz.Została zwolniona ze Świątyni Dumania po tym, jak złożyła solenną obietnicę, że zdwoi czas medy­tacji.i będzie się trzymać z dala od lecznicy.A teraz jedz, Jamesie, czy jak tam masz na imię.Zjedz zupkę i to co w zupce albo potniemy cię nożami i wsączymy ci to w rany flanelowymi kataplazmami.Dla nas to bez różnicy, prawda, Louise?- Prawda - stwierdziła Louise, wciąż podsuwając mu miskę.Zupa parowała i pachniała smakowicie kurczakiem.- Ale tobie to chyba zrobi różnicę - uśmiechnęła się ponuro sio­stra Mary, ukazując nienaturalnie duże zęby.- Na dodatek świeża krew to tutaj ryzyko.Doktorzy jej nie lubią.Podnieca ich.Roland pomyślał, że nie tylko żuczki dostają tu fioła od zapachu krwi.Wiedział też, że jeśli chodzi o zupę, i tak nie ma wyboru.Wziął miskę i zaczął jeść powoli.Wiele by dał za to, by móc zetrzeć z obli­cza siostry Mary ten uśmiech satysfakcji.- Dobrze - powiedziała, gdy oddał jej miskę, a ona zerknęła jesz­cze do środka, by sprawdzić, czy na pewno wszystko wyjadł.Wsu­nął rękę z powrotem w przeznaczoną na nią pętlę.Już teraz kończyna była za ciężka, żeby mógł ją utrzymać.Czuł, jak cały świat z wolnaodpływa.Siostra Mary pochyliła się, aż habit dotknął lewego ramienia Rolanda.Czuł jej zapach, suchą woń starości, lecz nie miał sił nawet na odruch obrzydzenia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl