[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pokonałem Wzgardliwego.tym razem.Kraina jest bezpieczna.na razie.Przysięgam.A teraz chcę.Pianościgły! – Łzy mimowolnie zamgliły mu wzrok.– Chcę, abyś się śmiał.Ciesz się z tego.Wnieś trochę radości do tej cholernej nory.Śmiej się! – Odwrócił się i krzyknął do lordów: – Słyszycie mnie? Zostawcie Foula samego! Uzdrówcie swoje dusze!Przez długą chwilę, która niemal złamała jego niezłomną wolę, w sali tronowej nie rozległ się żaden dźwięk.Lord Foul płonął pogardą ku swemu zwycięzcy; lordowie stali osłupiali, nic nie rozumiejąc; Pianościgły wisiał na swych łańcuchach, jakby to brzemię było dla niego zbyt wielkie.– Pomóż mi! – krzyknął Covenant.Potem powoli jego błagania zaczęły odnosić skutek.Proroczość jego słów dotarła do serc, które go słuchały.Ze straszliwym wysiłkiem Słone Serce Pianościgły, ostatni z gigantów, zaczął się śmiać.Początkowo brzmiało to makabrycznie; wijąc się w swych okowach, Pianościgły wypluwał z siebie salwy śmiechu, jakby były przekleństwami.Tego typu wesołość lordowie byli w stanie podzielać.Skierowali wybuchy swego pogardliwego szyderstwa, drwiącej nienawiści ku pokonanemu Wzgardliwemu.Jednakże gdy Pianościgłemu udało zmusić się do śmiechu, jego mięśnie rozluźniły się.Gardło i pierś przestały być ściśnięte, pozwoliły wiatrowi czystej wesołości wydmuchać popioły wściekłości i bólu z jego płuc.Wkrótce w jego głosie pojawiło się coś na kształt radości, prawdziwej uciechy.Lordowie odpowiedzieli.Śmiech Pianościgłego stawał się coraz jaśniejszy i bardziej zaraźliwy.Ponure widma dały się mu ponieść, zaczynając wyzbywać się swej nienawiści.Wypełniła ich czysta wesołość, przybierająca z każdą chwilą na sile.Pianościgły zdobył dla nich radość, a oni zaczęli rozsmakowywać się w jego radości.Po kilku chwilach cała ich wzgarda czy szyderstwo zniknęły.Nie śmiali się już, aby wyrazić swą pogardę dla lorda Foula; w ogóle się z niego nie śmiali.Ku swemu własnemu zaskoczeniu śmiali się z czystej radości śmiania się, z czystej uciechy.Lord Foul skulił się pod wpływem tego dźwięku.Usiłował wytrwać w swym oporze, ale nie potrafił.Z okrzykiem bólu i wściekłości zasłonił twarz i zaczął zmieniać się.Lata spłynęły z jego postaci.Włosy zaczęły mu ciemnieć, broda sztywnieć; ze zdumiewającą szybkością stawał się coraz młodszy.Jednocześnie tracił swą krzepkość i wzrost.Jego ciało się kurczyło i niknęło z każdym wróconym rokiem.Wkrótce znowu był młody, ledwie widoczny.Zmiany jednak nie zatrzymały się.Z młodzieńca stał się dzieckiem i znikał dalej, młodniejąc coraz bardziej.Przez moment był krzykliwym niemowlęciem, wrzeszczącym z powodu pokrzyżowania jego planów.Potem zniknął zupełnie.Lordowie, śmiejąc się, również znikali.Wraz ze zniknięciem Wzgardliwego wrócili do swych naturalnych grobów – duchy, którym złamanie prawa śmierci nareszcie przyniosło coś innego niż męczarnie.Covenant i Pianościgły zostali sami.Covenant płakał, nie mogąc już teraz zapanować nad łzami.Dopadło go w końcu wyczerpanie tą ciężką próbą.Czuł się zbyt słaby, aby podnieść głowę, zbyt wyczerpany, aby dłużej żyć.Jednakże miał jeszcze coś do zrobienia.Obiecał, że Kraina będzie bezpieczna.Teraz musiał zapewnić jej to bezpieczeństwo.– Pianościgły? – zaszlochał.– Przyjacielu? – Swym głosem błagał o zrozumienie; brakowało mu sił, aby wyrazić słowami to, co zamierzał zrobić.– O mnie się nie martw – odparł Pianościgły.Zdawał się dziwnie dumny, jakby Covenant uhonorował go w jakiś szczególny sposób.– Thomasie Covenancie, ur-lordzie i Niedowiarku, dzielny władco białego złota – nie pragnę innego końca.Czyń, co musisz, przyjacielu.We mnie jest pokój.Byłem świadkiem wspaniałej historii.Covenant skinął głową oślepiony łzami.Pianościgły mógł sam za siebie podejmować decyzje.Pod wpływem impulsu zerwał łańcuchy giganta, aby Pianościgły mógł przynajmniej spróbować ucieczki, jeśli zechce.Potem cała świadomość obecności przyjaciela zmieniła się w popiół.Powłócząc nogami bez czucia, przemierzał posadzkę sali tronowej, usiłując wmówić sobie, że znalazł w końcu swą odpowiedź.Odpowiedzią na śmierć było sprawienie, aby stała się użyteczna, aby zamiast stać się jej ofiarą – zapanować nad nią, zmusić ją do służenia jego celom i przekonaniom.To nie była dobra odpowiedź, ale była jedyną, jaką miał.Kierując się odczuciami nerwów swej twarzy, wyciągnął ręce w kierunku Złoziemnego Kamienia, jakby był owocem z drzewa wiedzy o życiu i śmierci.Gdy tylko go dotknął, obudziła się moc pierścienia.Do góry wystrzelił ogromny biało-zielony słup ognia, wznosząc się znad Kamienia i jego pierścienia niczym wieżyca zdolna przebić niebiosa.Covenant poczuł moc przedzierającą się przez sponiewieraną łupinę swego istnienia.Wiedział, że znalazł swój ogień, ogień, do którego się nadawał niczym jesienny liść czy zły manuskrypt.W sercu wirującej burzy klęknął przy Kamieniu i objął go rękoma, jak człowiek obejmujący ofiarę.Z zatrutych ust pociekła mu krew, spadła na zieloność i wyparowała.Z każdą chwilą połączenie obu sił wytwarzało coraz większą moc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|