[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Townsend przytaknął.- Mógłby rozpędzić ten cudzoziemski mottach.Tenar uprzejmie skinęła swoją cudzoziemską głową.- Ale być może są w Porcie tacy, którzy nie będą zadowoleni.Miał na myśli kapitanów statków pirackich z Gontu, których kontrola nad pohidniowo-wschodnimi morzami wzrosła i ugruntowała się w ostatnich latach do tego stopnia, że wiele spośród dawnych połączeń handlowych z centralnymi wyspami Archipelagu zostało przerwanych lub porzuconych.To z kolei doprowadziło do ubóstwa wszystkich mieszkańców Gontu oprócz piratów.A jednak piraci, w oczach większości Gontyjczyków, byli bohaterami.Tenar orientowała się, że jej syn był żeglarzem na statku pirackim.I być może dzięki temu był bezpieczniejszy niż na solidnym statku handlowym.Lepszy rekin niż śledź - jak mawiano.- Niektórzy nigdy nie są zadowoleni, wszystko jedno z czego -powiedziała Tenar, machinalnie dostosowując się do reguł konwersacji, lecz tak nimi zniecierpliwiona, że dodała wstając: - Pokażę ci kozy.Możesz je obejrzeć.Nie wiem, czy sprzedamy wszystkie, czy którąkolwiek.Zaprowadziła mężczyznę do bramy żarnowcowego pastwiska i odeszła.Nie lubiła go.Nie był winien temu, że przyniósł jej złe wieści wtedy, a być może i teraz, ale w jego wzroku było coś, co w Tenar budziło odrazę.Nie chciała mu sprzedać kóz Ogiona.Nawet Sippy.Kiedy mężczyzna odszedł nie dobiwszy targu, ogarnął ją niepokój.Powiedziała do niego: "Nie wiem, czy sprzedamy", a nierozsądnie było mówić my zamiast ja, kiedy Townsend nie żądał rozmowy z Krogulcem, a nawet o nim nie wspomniał, czego należało się spodziewać po mężczyźnie targującym się z kobietą.Zwłaszcza, jeśli ona odrzuca jego ofertę.Nie wiedziała, co o Krogulcu, o jego obecności i nieobecności, sądzono w miasteczku.Ogion, powściągliwy, milczący i w pewien sposób budzący lęk, był ich własnym magiem i współwieśniakiem.Z Krogulca mogli być dumni, jak ze znakomitej osobistości, arcymaga, który mieszkał króciutko w Re Albi i czynił cudowne rzeczy, okpiwając smoka na Dziewięćdziesięciu Wyspach, przynosząc skądś tam Pierścień Erreth-Akbego.Ale nie znali go.Bo też on nie znał ich.Odkąd przybył, nie poszedł do miasteczka, tylko do lasu, na odludzie.Tenar nie rozmyślała nad tym wcześniej, lecz stronił od miasteczka z takim uporem, jak czyniła to Therru.Musieli o nim rozmawiać.To było miasteczko i ludzie rozmawiali.Lecz plotkowanie na temat czynów czarnoksiężników i magów nie posuwało się daleko.Sprawa była zbyt niesamowita, życie ludzi posiadających moc było zbyt niezwykłe, zbyt różne od ich własnego życia.Słyszała, jak wieśniacy z Doliny Środkowej mówili "Daj spokój", gdy ktoś zaczynał zbyt swobodnie spekulować na temat wizyty zaklinacza pogody lub ich własnego czarodzieja, Beecha."Daj spokój.On idzie swoją drogą, nie naszą".Co się tyczy jej samej, to nie podawali w wątpliwość, że powinna przedłużyć swój pobyt, by pielęgnować i obsługiwać człowieka obdarzonego mocą.Znowu był to przypadek "Daj spokój".Sama niewiele bywała w miasteczku, nie odnoszono się do niej ani przyjaźnie, ani nieprzyjaźnie.Mieszkała tam kiedyś, w chacie tkacza Fana, była wychowanką starego maga, posłał po nią Townsen-da - wszystko to było w porządku.Lecz później przybyła z dzieckiem, na które strach było spojrzeć.Kto z własnej woli przechadzałby się z nim w biały dzień? A jakiego rodzaju kobieta byłaby uczennicą czarnoksiężnika? Była cudzoziemką i z pewnością czarownicą.Niemniej jednak była żoną bogatego rolnika, tam, daleko w dole, w Dolinie Środkowej, mimo że on już nie żył, a ona była wdową.No cóż, kto mógł zrozumieć zwyczaje ludu czarownic? "Daj spokój, lepiej daj spokój."Spotkała Arcymaga Ziemiomorza, kiedy przechodził obok ogrodowego płotu.Powiedziała:- Mówią, że przypłynął okręt z Miasta Havnor.Zatrzymał się.Wykonał gwałtowny ruch, jakby zrywał się do ucieczki, ale zaraz się opanował.- Ged! - zawołała.- O co chodzi?- Nie mogę - odrzekł.- Nie mogę przed nimi stanąć.-Przed kim?- Przed ludźmi od niego.Od króla.Jego twarz poszarzała, jak wtedy, gdy znalazł się tu po raz pierwszy i rozglądał się za kryjówką.Jego przerażenie było tak ogromne i tak bezbronne, że myślała tylko o tym, jak mu oszczędzić tych przeżyć.- Nie musisz ich przyjmować.Jeśli ktoś przyjdzie, odprawię go.Wróć teraz do domu.Cały dzień nie jadłeś.- Był tam jakiś człowiek - powiedział.- Townsend, pytał o cenę kóz.Odesłałam go.No, chodź.Poszedł z nią i kiedy znaleźli się w domu, zamknął drzwi.- Oni z pewnością nie mogliby wyrządzić ci krzywdy, Ged.Dlaczego mieliby to zrobić?Usiadł przy stole i potrząsnął głową.- Nie, nie.- Czy wiedzą, że tu jesteś?- Nie wiem.- Czego ty się boisz? - zapytała z powagą, bez zniecierpliwienia.Przyłożył dłonie do twarzy, pocierając skronie i czoło, patrząc w dół.- Byłem.- odezwał się.- Nie jestem.To było wszystko, co potrafił powiedzieć.Powstrzymała go mówiąc:- W porządku, w porządku.- Nie śmiała go dotknąć, żeby nie pogłębić jego upokorzenia jakimkolwiek pozorem litości.Rozzłościła się na niego i za niego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl