[ Pobierz całość w formacie PDF ] .27.I.44171* * *Nie to, co mi się śniło,ale com krwią przepłakał,to widzę, gdy się schylęnad wodą, w której ptakikreślą węzły daremne,które nie zwiążą bóluani mi świat utulą,ale się plączą ciemne,ale mi grób rozwinąi rozwijając miną.Ten świat, gdzie widzieć chciałemroślinnych linii mądrość,gdzie kształty ukochałemi duchy wszystkich rzeczy,ten świat, co miażdżąc leczy,a ginie razem z ciałem,ten świat czy mi się wyśniłjak biała gałąz wiśni,jak tylko wiew anioła,a potem krwią się polał?Czym ja rycerzy widziałtam tylko, gdzie się butajak chmura ciężka toczy,czym ja miłości patrzyłprzez snem zasnute oczy?A teraz świat-pokutawystąpił rzeką z brzegówi czy tak znów nauczęmądrości albo chłoduniewypaloną młodość?Trzeba było miłościpo jednej tak odrywać,pragnienia krwią nazywać,przywykać tak do rzeczy,jak mi je Bóg zaprzeczył.Aby się stała żywaziemia ciężka jak zwierzę,w którą już teraz wierzę,172której bólem nie przegnę,miłością ledwo sięgnę.Trzeba mi było w ludziachznajdować głaz po głazie,aby mnie trzykroć raziłblask niebiosów ogromnych,abym się w nocy budził,w powietrzu szukał, wołałpłonących ust anioła.Trzeba mi było jeszcze,żem wierzył w ludzkie czyny,aby opadły deszczeod noży bardziej ostre,aby porosły winyjak suche, gorzkie osty,abym jak wiór ognistyspłonął w oddechu nocy,bym teraz rozwarł oczy,bym teraz wierzyć umiałw to, co lżejsze niż ziemia,w to, co się nie przemienia.23 kwiecień 1944 r.173RodzicomA otóż i macie wszystko.Byłem jak lipy szelest,na imię mi było Krzysztof,i jeszcze ciało to tak niewiele.I po kolana brodząc w blaskuja miałem jak święty przenosić Panaprzez rzekę zwierząt, ludzi, piasku,w ziemi brnąc po kolana.Po co imię takie dziecinie?Po co, matko, taki skrzydeł pokrój?Taka walka, ojcze, po co takiej winie?Od łez ziemi krwawo mi, mokro.Myślałaś, matko: On uniesie,on nazwie, co boli, wytłumaczy,podzwignie, co upadło we mnie, kwiecie mówiłaś rozkwitaj ogniem znaczeń".Ojcze, na wojnie twardo.Mówiłeś pragnąc, za ziemię cierpiąc: Nie poznasz człowieczej pogardy,udzwigniesz sławę ciężką".I po cóż wiara taka dziecinie,po cóż dziedzictwo jak płomieni dom?Zanim dwadzieścia lat minie,umrze mu życie w złocieniach rąk.A po cóż myśl taka jak sosna,za wysoko głowica, kiedy pień tną.A droga jakże tak prosta,gdy serce niezdarne proch.Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.Miłość, matko już nie wiem, czy jest.Nozdrza rozdęte z daleka Boga wietrzą.Miłość cóż zrodzi nienawiść, struny łez.174Ojcze, broń dzwigam pod kurtką,po nocach ciemno walczę, wiary więdną.Ojcze jak tobie prócz wolności może i dzieło,może i wszystko jedno.Dzień czy noc matko, ojcze jeszcze ustojęw trzaskawicach palb, ja, żołnierz, poeta, czasu kurz.Pójdę dalej to od was mam: śmierci się nie boję,dalej niosąc naręcza pragnień jak spalonych róż.30.VII.43 r.175* * *Których nam nikt nie wynagrodzii których nic nam nie zastąpi,lata wy straszne, lata wąskiejak dłonie śmierci w dniu narodzin.Powiedziałyście więcej nawetniż rudych burz ogromne wstęgi,jak ludzkie ręce złych demonówsiejące w gruzach gorzką sławę.Wzięłyście nam, co najpiękniejsze,a zostawiły to, co z gromu,aby tym dziksze i smutniejszeserca jak krzyż na pustym domu.Lata, o moje straszne lata,nauczyłyście wy nas wierzyći to był kostur nam na drogę,i z nim się resztę burz przemierzy.Których nam nikt nie wynagrodzii których nic nam nie zastąpi,lata ojczyzno złej młodości,trudnej starości dniu narodzin.Bogu podamy w końcu dłoniespalone skrzydłem antychrysta,i on zrozumie, że ta młodośćw tej grozie jedna była czysta.24.III.44 r.176Z głową na karabinieNocą słyszę, jak coraz bliżejdrżąc i grając krąg się zaciska.A mnie przecież zdrój rzezbił chyży,wyhuśtała mnie chmur kołyska.A mnie przecież wody szerokiena dzwigarach swych niosły płatkibzu dzikiego; bujne obłokibyły dla mnie jak uśmiech matki.Krąg powolny dzień czy noc krąży,ostrzem świszcząc tnie już przy ustach,a mnie przecież tak jak i innymziemia rosła tęga nie pusta.I mnie przecież jak dymu laskawytryskała gołębia młodość;teraz na dnie śmierci wyrastamja syn dziki mego narodu.Krąg jak nożem z wolna rozcina,przetnie światło, zanim dzień minie,a ja prześpię czas wielkiej rzezbyz głową ciężką na karabinie.Obskoczony przez zdarzeń zamęt,kręgiem ostrym rozdarty na pół,głowę rzucę pod wiatr jak granat,piersi zgniecie czas czarną łapą;bo to była życia nieśmiałość,a odwaga gdy śmiercią niosło.Umrzeć przyjdzie, gdy się kochałowielkie sprawy głupią miłością.4 grudzień 1943 r.177* * *Gdy broń dymiącą z dłoni wyjmęi grzbiet jak pręt rozgrzany stygnie,niech mi nie kładą gwiazd na skroniei pomnik niech nie staje przy mnie.Bo przecież trzeba znów pokochać.Palce mam każdy czarną lufą,co zabić umie. Teraz nimigrać trzeba, i to grać do słuchu.Bo przecież trzeba znów miłować.Oczy granaty pełne śmierci,a tu by trzeba w ludzi spojrzeći tak, by Boga dojrzeć w piersi.Bo przecież trzeba czas przemienić,a tutaj ciemna we mnie siła,i trzeba blaskiem kazać ziemi,by z sercem razem jak krew biła.Wrócę, rzemieślnik skamieniały,pod dach rozległy jasnych pogód,do rzezb swych tych, co już się stałyi tych, co stać się jeszcze mogą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|