[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.VIIIWreszcie pewnego poranka, na tle czystego jak szkło widnokręgu, na którym rysowały się heraldyczne kształty ciemnych oparów, wyrosła z morza wyspa, błyskająca gdzieniegdzie wśród gęstwiny listowia nagimi szczytami bazaltowych skał.A gdy zachód słońca oblał ją hojnie swym bogactwem, Malała z różowej i zielonej stała się fiołkowym cieniem w jesiennym zmierzchu kończącego się dnia.Po czym nastąpiła noc.Przy słabym wietrze żaglowiec przesunął się obok urwistego i przysadzistego przylądka.Było zupełnie ciemno, gdy przedni żagiel opadł, statek wykonał zwrot na miejscu, a kotwica wgryzła się w piaszczyste dno na cyplu skały; o tej porze byłoby zbyt niebezpiecznie próbować dostać się do maleńkiej zatoki, pełnej mielizn.Ucichł uroczysty łopot wielkiego żagla i w nocnej ciszy słychać już było tylko półgłośne i bardzo nikłe dźwięki rozmowy Moorsomów.Siedzieli wszyscy na rufie statku, w fotelach, i nikt z nich się nie poruszył.Tego samego dnia wcześniej, gdy widocznym się stało, że wiatr ustaje, Renouard przekonywał już panie, aby nie lądowały w nocy, pozorując tę radę brakami swego kawalerskiego gospodarstwa.Teraz, zakłopotany, zbliżył się do nich (dziwny ten przymus przez cały czas podróży ciążył na nim i na jego gościach) i jeszcze raz wysunął swoje argumenty.Nikt na lądzie nie przypuszcza, że przywozi ze sobą gości, nikomu nie przyjdzie do głowy wyjść na ich spotkanie.W całej plantacji jest tylko jedno stare czółno, a lądować po ciemku w szalupach okrętowych byłoby zbyt niebezpiecznie, gdyż łatwo można by ugrzęznąć gdzieś na ławicy.Lepiej spędzić resztę nocy na statku.Nikt się temu właściwie nie opierał.Profesor, paląc fajkę, usadowiony wygodnie na leżaku i otulony szczelnie płaszczem, okrywającym podzwrotnikowe ubranie, odezwał się pierwszy:— Doskonała rada!Siedząca obok niego panna Moorsom przytaknęła mu długim milczeniem.Potem rzekła, jak zbudzona ze snu:— A więc to jest Malała… Nieraz myślałam sobie…Renouard zadrżał.Myślała o Malacie! Ale co? Malata — to on.On i Malała — to jedno.A ona myślała o wyspie! Ona myślała…Siostra profesora pochyliła się ku Renouardowi.Podczas tych kilku dni podróży nikt na statku nie wspominał odnalezionego.Milczenie to było częścią skrępowania ciążącego na nich wszystkich.Stara panna zapewne nie zachwycała się zbytnio odnalezieniem biednego Artura bez pieniędzy i bez widoków na przyszłość.Lecz wzruszało ją uczucie i romantyczność sytuacji.— To niezwykła chwila! — szepnęła spod białego okrycia.— Niech pan pomyśli: biedny Artur śpi tam, tak blisko nasze] drogiej Felicji, i nie wie, jakie ogromne szczęście spotka go jutro.Tak nienaturalne były słowa tej „kobiety — woskowego kwiatu”, że wcale Renouarda nie poruszyły.Wyraził tylko niepokój swego serca, gdy ze smutkiem szepnął:— Nikt nie wie, co go jutro czeka.Podstarzała dama obruszyła się, jakby to była niegrzeczność.Zamiast tych szorstkich słów Renouard powinien był powiedzieć coś miłego i dostosowanego do chwili.Na statku, gdzie ani razu nie ukazał się we fraku, podobieństwo jego do księcia nie uderzało jej tak bardzo, pozostał, niestety, tylko jego cygański wygląd.Wstała z pewnego rodzaju ostentacją.— Późno już, a jeśli mamy przenocować jeszcze na statku… — rzekła.— Lecz wydaje mi się to takim okrucieństwem!Profesor podniósł się szybko i, wytrząsając popiół z fajki, oświadczył:— Ależ, droga Emmo, tak będzie rozsądniej.Renouard stał za krzesłem panny Moorsom.Wstała z wolna i, postąpiwszy nieco naprzód, zatrzymała się, patrząc na wybrzeże.Ciemna nieokreślona plama wyspy przysłaniała gwiazdy jak ciężka, wisząca nad wodą, brzemienna burzą chmura, która za chwilę zacznie miotać płomienie i gromy.— A więc to jest Malała — powtórzyła z zadumą, kierując się ku drzwiom kajuty.W jasnym płaszczu zarzuconym na ramiona, z twarzą bladą jak kość słoniowa, gdyż noc przygasiła jedynie blask jej włosów, podobna była do sennej zjawy, dumającej w rozmarzeniu.Zniknęła bez słowa.Głos jej przeniknął Renouarda do szpiku kości niczym tajemniczy dźwięk cudownego instrumentu.Stał jak zaklęty.Co ją tak poruszyło, że aż głos jej zabrzmiał tym dziwnym akcentem? Nie śmiał odpowiedzieć na to pytanie, lecz było inne, na które musiał dać odpowiedź: co należało teraz uczynić? Czy nadeszła chwila spowiedzi? Myśl ta ścinała krew lodem.Zdawało się, jakby oni wszyscy coś przeczuwali.Podczas milczących dni podróży zauważył, że ten sam przymus krępował ich nawet między sobą.Profesor był w złym humorze i palił fajkę po kątach.Renouard nieraz dostrzegał wzrok panny Moorsom spoczywający na nim z dziwną powagą.Podejrzewał, ze ona unika z nim rozmowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl