[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten drugi z dziwnie oficjalną miną.- Częstuj się.- Poliakow podsunął mi półmisek wędlin.- Bo zaraz będziesz pił.- Jakaś szczególna okazja? - spytałem bez zainteresowania.- Owszem, dla ciebie.- Nie rozumiem?Maksimow zabrał mi kieliszek i zamienił na szklankę, po czym napełnił ją wódką po brzegi.Uniosłem w zdziwieniu brwi: o alkohol troszczył się zawsze najmłodszy przy stole, no i dlaczegomajor nalał tylko mnie? Nie musiałem długo czekać na rozwiązanie zagadki - Poliakow wrzuciłdo mojej szklanki osiem złotych gwiazdek.- Dostałeś awans na kapitana - poinformował.Chłopcy zawyli tryumfalnie, od Katii i Leny dostałem po buziaku, ale sam nie byłemspecjalnie uradowany.Awans z przeskoczeniem jednego stopnia mógł przyjść tylko z Kremla.Ato oznaczało zainteresowanie Stalina i - jakżeby inaczej! - kolejną robotę dla Razumowskiego.Teraz rzeczywiście będę mógł sformować własną grupę.- Saszka! - ponaglił Poliakow.Wstałem i wychyliłem szklankę do dna, witając pocałunkiem nowe gwiazdki.Obyprzyniosły mi szczęście.Starcew wyczarował skądś linijkę i natychmiast umieścił gwiazdki na moich pagonach,starannie odmierzając przepisowe odstępy.- W ciągu tygodnia dobierzesz sobie ekipę - powiedział Poliakow, wtórując moim myślom.- Nie za wcześnie aby? - zauważył Maksimow.- Doceniam talent Razumowskiego, ale.- Nie doceniasz - przerwał mu bezceremonialnie Poliakow.- A ponieważ nie chcę żadnychtarć między swoimi ludzmi, oświecę cię w tej materii.Pamiętasz, jak w czterdziestym drugimwymordowano cały personel szpitala wraz z rannymi?- Szpital wojskowy numer siedemdziesiąt cztery - mruknął.- Pamiętam.- To Razumowski dorwał tych kanibali - poinformował Poliakow.- Kanibali?!- Owszem.Widzę, że muszę zacząć od początku.- Nikołaj! - warknąłem.- To tajemnica państwowa!- Już nie, zaledwie poufne dane - sprostował z uśmiechem Poliakow.- To może i ja coś opowiem? - zagroziłem.- Co takiego? - zainteresował się Maksimow.- Jak poznałem tego tu mądralę.Pamiętasz, Kola, ten zaułek i kopa, jakim posłałem cię wbłoto?- Pamiętam - zarechotał Poliakow.- Tylko wiesz co? Odwdzięczę się historią o tym drugimszpitalu.- Jakim, do licha, szpitalu?! - No wiesz,  Trzynastce.Nawiasem mówiąc, Warwara Siemionowna kazała cię pozdrowić idać w łeb, co niniejszym robię - powiedział, stukając mnie energicznie w głowę.- A to za co?!- Kiedy ją odwiedziłeś? - odpowiedział pytaniem.No tak, rzeczywiście nieładnie wyszło.Ostatni raz widziałem się z nią w zeszłym roku.Wstyd.- Co z tym szpitalem i kanibalami? - ponagliła Wierchońska.Z niechęcią zauważyłem, że jak i pozostali wpatruje się z napięciem w Poliakowa, niczymoczekujące bajki dziecko.- Najpierw o  Trzynastce - oznajmił Poliakow tonem konferansjera.- Pewnego razu, tuż powypisaniu ze szpitala.- Wypisaniu? Był ranny? - rzuciła szybko Katia.- Odmrożenia - wyjaśnił Poliakow.- Po misji na tyłach wroga, w której stracił niemal całyoddział i sam ledwo uszedł z życiem.- Co za misja? - zainteresował się Starcew.- Niestety, wszystko, co dotyczy tego zadania, do dzisiaj jest ściśle tajne - odparł Poliakow,czyniąc gest naśladujący przekręcanie klucza.- Dość powiedzieć, że przez tydzień bronił sięprzed Niemcami w wilczej jamie.Przy kilkunastostopniowym mrozie.- Jaki tydzień, pleciugo?! Leżałem tam wszystkiego parę dni, z tego większość czasu bezprzytomności!- To za to ta Złota Gwiazda? - spytał miękko Maksimow.Poliakow przytaknął.Jęknąłem głucho, nie ma co, zapowiada się upojny wieczór: odczyt podtytułem  Bohaterskie wyczyny pułkownika Razumowskiego.Tańczyć nie można, boogłoszono przerwę, zostaje tylko jedno - zatroszczyć się o znieczulenie.Napełniłem wszystkimkieliszki, sobie szklankę.- Co dostanę, jak cię uratuję? - szepnęła mi w ucho Liza.- Cokolwiek zechcesz - odparłem natychmiast.- Pamiętaj: jedno życzenie - zaznaczyła z naciskiem.- Już czuję się jak złota rybka - odburknąłem.- Nie to nie.- No dobrze, ratuj! - powiedziałem pospiesznie.Dziewczyna zrobiła zbolałą minę, wydawało się nawet, że pobladła - a to aktorka! - po czympowiedziała zgaszonym głosem:- Chyba nie czuję się najlepiej.- Wódki? - podsunął zaniepokojony Starcew.- Nie, nie, zaraz mi przejdzie.- Duszno tu - zauważyłem.- Może wyjdziemy na moment? Odetchniesz świeżympowietrzem.- Chętnie.- Nie myśl, że uciekniesz! - powiedział z rozbawieniem Poliakow.Pogroziłem mu pięścią.- Aleksandrze Nikołajewiczu, a może wzięlibyście udział w naszym dorocznym turniejusambo? - zaproponował Rudenko z błyskiem w oku.- Od kilku lat czempionem jest niezmiennietowarzysz pułkownik.Najwyższy czas to zmienić - dodał z bezczelnym uśmiechem.- Nie ma mowy! - zaznaczył stanowczo Poliakow.- On nie potrafi czysto walczyć.Jakwracał z tego szpitala.- Z  Trzynastki ? - upewnił się Maksimow. - A jakże! Natknął się na trzech bandziorów i dziewczę w opałach.Ledwo łaził, bo dopieroco go wypisali, ale był nie w humorze.Nieco wcześniej paru urków pobiło pielęgniarkę, która sięnim opiekowała.Efekt? Trzy trupy.Nawet noże im nie pomogły.- Gołymi rękoma? - spytał z niedowierzaniem Starcew.- Aadne chociaż to dziewczę? - dołączył się Maksimow.- Tak i tak, widziałem ją - pochwalił się Poliakow.- Idziemy stąd! - Pociągnąłem za rękę Lizę.- On nie zmyślał, prawda? - powiedziała, kiedy wyszliśmy z budynku.- W ogólnych zarysach - przyznałem niechętnie.Nie miałem ochoty opowiadać ani o okolicznościach, w jakich nagrodzono mnie tytułemBohatera Związku Radzieckiego, ani o znajomości z Olgą.Obie sprawy przypominały mi ośmierci bliskich.Tym bardziej że ludzie, którzy zamordowali Olgę i jej ojca, nadal żyli - jeszczejeden rachunek do wyrównania.No nic, kiedyś spłacę i ten dług.Z procentami.Tak jakzapłaciłem von Ziethenowi za śmierć moich ludzi.- Nie lubisz o tym mówić? Przecież nie masz się czego wstydzić.- Nie lubię - potwierdziłem.- Dlaczego? Myślę, że jesteś mi winien wyjaśnienie - dodała na widok mojej miny.- Gdybynie ja, siedziałbyś teraz i pocił się pod spojrzeniami zachwyconych panienek.- Rozumiem, że to twoje życzenie?Wierchońska zachichotała i nie mogła się uspokoić przez dłuższą chwilę.- Myślałeś, że tak łatwo się wywiniesz? Nie ma mowy! To po prostu grzeczność.- No dobrze - burknąłem.- Niech będzie grzeczność.Moi przyjaciele zginęli, a japrzeżyłem, do tego przyznano mi nagrodę, która należała się im.Czuję się jak oszust.- A ta dziewczyna? Pod szpitalem?- Ona też nie żyje - powiedziałem głucho.Liza przytuliła się do mnie mocniej, ucałowała w policzek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl