[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po-wiedział jednak obojętnym tonem; Chłopak zdrowy. To i chwała Bogu  spiesznie mruknął Prokop w obawie, by Romaniu-kowi nie przyszłodo głowy zapytanie o zdrowie Wasila. Tylko żeby na przyszły piątek przyszedł, bo w piątekKaziuka biorą. To dobrze, bracie, że mówisz.Bo jego w domu nie ma.On teraz aż do Oszmiany poje-chał. Roboty szukać? A pewno. Ale wróci? Co nie ma wrócić? Zaraz z Radoliszek pocztową karteczkę do niego wyślę. No, to i dobrze.%7łeby na piątek. Toż rozumiem. Pracy teraz wiele.Nie zdołam bez dwóch parobków  dodał Prokop. Przyjedzie na czas. To z Bogiem! Z Bogiem.Romaniuk potrząsnął lejcami, na co zresztą mały, brzuchaty siwek nawet nie zwrócił uwa-gi, i pogrążył się w myślach, pełen zadowolenia.Wielkie to jednak było wyróżnienie,, żeMielnik spośród tylu wybrał jego syna.Odwrócił się i spojrzał na żonę.Z grubych chustek, które szczelnie opatulały jej głowę,widać było tylko nos i oczy. Naszego Nikitę Mielnik bierze  powiedział.Baba westchnęła: Boże, mój Boże!.I nie wiadomo było, czy cieszy się, czy się martwi.Zresztą Romaniuknigdy się nad tym nie zastanawiał.Głos już miała taki jękliwy.Cieszył się i Prokop.Strasznie nie lubił zmian i niepokojów.Teraz sprawa była załatwiona.Tak mu się przynajmniej zdawało, a zdawało się aż do piątkowego wieczoru.Dnia tego, pózniej niż zazwyczaj, zabrał się do zamykania młyna.Wciąż czekał.Domowinawet nie domyślali się, dlaczego jest taki zły, gdyż nikomu nie powiedział.Ale za to w sobiepienił się znowu.Przecie wyraznie kazał mu przyjść w piątek! Kaziuka już nie było.Od jutraroboty nawali, a tu choć głową w ścianę bij. Czekaj ty, szczenię zatracone  warczał cicho, kręcąc brodę.I przysięgał sobie, że niewezmie go, choćby z samego rana przyszedł.Sobota to nie piątek.Lepiej pierwszego lepsze-go, z gościńca, nawet złodzieja, byle nie Nikitę.Ale i nazajutrz Nikitka się nie zjawił.Trzeba było wziąć do pomocy jednego z chłopów,który żyto do młyna przywiózł.Następnego dnia, jako w niedzielę, młyn był nieczynny, Prokop, pomodliwszy się, choćmu gniew w pacierzach przeszkadzał, wyszedł przed dom i usiadł na ławeczce.Długo żył, alenie zdarzyło mu się jeszcze, by ktoś zrobił mu taki zawód.Chciał chłopcu łaskę wyświadczyć,a ten nie zjawił się.Oczywiście, musiał w Oszmianie pracę znalezć i dlatego nie przyjechał,ale i to go nie usprawiedliwiało.32  Pożałują tego, te Romaniuki  mruczał pociągając dym z fajki.Słońce świeciło jasno.Dzień był ciepły i cichy.Nad stawami zganiało się ptactwo w pogoni za owadami.Nagle nagościńcu rozległ się warkot.Stary przysłonił oczy ręką.Gościńcem pędził motocykl. W dzień święty takie rzeczy  splunął. Boga się nie boją.Wiedział, o kim mówi.Całaokolica już od wiosny wiedziała, że to z Ludwikowa, z fabryki, syn właściciela, młody panCzyński.Za inżyniera za granicami się uczył, a teraz na odpoczynek do rodziców przyjechał.Gadali, że po ojcu miał zarząd fabryki objąć, ale jemu w głowie był tylko ten motocykl, dia-belska maszyna, żeby ludziom po nocach spać nie dawać i konie na drogach straszyć.Toteż z niechęcią spoglądał stary za tumanem kurzu znikającym na gościńcu.A patrząc wtamtą stronę zobaczył człowieka idącego drogą do młyna.Człowiek szedł wolno, równymkrokiem, na plecach niósł węzełek na kiju.Najpierw zdawało się Prokopowi, że to Nikitka, ikrew mu napłynęła do twarzy, ale gdy idący zbliżył się, okazało się, że jest już niemłody, zczarną, siwiejącą brodą.Przyszedł, ukłonił się, po bożemu pozdrowił i zapytał: Czy pozwolisz przysiąść i o wodę poprosić? Dzień gorący i pić się chce.Młynarz obrzu-cił go uważnym spojrzeniem, odsunął się robiąc obok siebie miejsce na ławce i skinął głową. Przysiąść każdemu wolno.A wody u nas, dzięki Bogu, nie brakuje.Ot tam, w sionce,ceber stoi. Wskazał za siebie.Przybysz wydał mu się sympatyczny.Smutną miał twarz, ale Prokop sam zbyt wielezmartwień przeżył, by lubił twarze wesołe.A temu przy tym i z oczu dobrze patrzyło.Odkażdego zaś podróżnego człowiek może czegoś ciekawego dowiedzieć się.Ten zaś widać zdalekich stron pochodził, bo jego mowa inna była. A skądże to Bóg prowadzi?  zapytał Prokop, gdy nieznajomy wrócił i usiadł, ocierającwierzchem dłoni krople wody, osiadłe na brodzie i na wąsach. Z daleka.A teraz spod Grodna idę.Za pracą. I od Grodna toś pracy nie znalazł? Owszem, robiłem przez miesiąc u kowala w Mickunach.A robota skończyła się, to i po-szedłem dalej. W Mickunach? Tak. Znam tamtego kowala.Czy to nie Wołowik? Wołowik, Józef.Z jednym okiem. To prawda.Iskra mu wypaliła.A znaczy się ty sam też kowal.Przybysz uśmiechnął się: I kowal, i nie kowal.Każdą robotę znam. Jakże to tak? Ano już lat ze dwadzieścia po świecie chodzę, to i nauczyłem się wielu rzeczy.Stary zerknął spod krzaczastych brwi. A po młynarskiej części też pracowałeś? Nie, nie zdarzyło się.Ale ja także, panie Mielnik, prawdę powiem, Nocowałem ja w Po-bereziu u niejakich Romaniuków.Dobrzy ludzie.I tam słyszałem, że ich syn do pracy u cie-bie zgodzony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl