[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nicholas uważa się za agnostyka.I twierdzi, że mało go ta sprawa obchodzi.Spojrzała na mnie uprzejmie: - Tak?- Jest wiele ważniejszych spraw.Dotknęła łyżeczką spodka: - Mnie się wydaje, że nie istnieje nic ważniejszego.- Niż stosunek do czegoś, czego się nigdy nie dowiemy na pewno? Ja uważam to za stratę czasu.- Poszukałem jej stopy, ale umknęła mi.Nachyliła się, wzięła pozostawione przeze mnie na stole pudełko zapałek i wysypała na biały obrus.- Może po prostu boisz się myśleć o Bogu?Zachowywała się nienaturalnie i zrozumiałem, że ta scena musiała zostać przygotowana.że Julie mówi to, co kazał jej powiedzieć Conchis.- Człowiek nie może myśleć o czymś, czego nie zna.- Nigdy nie myślisz o tym, co będzie jutro? Co będzie w przyszłym roku?- Jasne, że myślę.Bo mam wiele racjonalnych przesłanek, żeby móc to przewidzieć.Bawiła się zapałkami układając je w rozmaite wzory.Wpatrywałem się w jej usta, marzyłem, żeby przerwać ten nienaturalny dialog.- Ja mam wiele racjonalnych przesłanek, żeby myśleć o Bogu.- Na przykład?- Bóg jest mądry.- Skąd wiesz?- Bo Go nie rozumiem.Dlaczego istnieje, kim jest, jaki jest.Maurice uważa, że nie jestem głupia.Czyli Bóg musi być bardzo mądry, skoro jest o tyle mądrzejszy ode mnie.Skoro nie dostarcza mi żadnych poszlak swego istnienia.- Spojrzała na mnie znad zapałek, w jej wzroku malowało się to samo bezinteresowne zaciekawienie, z którym spotykałem się u Conchisa.- Zatem jest mądry? A może po prostu bardzo nieżyczliwy?- Bardzo mądry.Gdybym się modliła, błagałabym Boga, żeby mi się nigdy nie objawił.Bo wtedy musiałabym go uznać nie za Boga, lecz za kłamcę.Spojrzała na Conchisa, który wpatrywał się w morze czekając, a przynajmniej mnie się tak wydawało, żeby skończyła swoją kwestię.Nagle zauważyłem, że Julie dwukrotnie stuknęła leciutko palcem w stół.Ukradkiem spojrzała na Conchisa i znów na mnie.Skrzyżowała dwie zapałki, a dwie następne ułożyła równolegle: XII.W moim wzroku pojawiło się zrozumienie, ona szybko odwróciła oczy, odchyliła się w tył, wycofując się z kręgu rzucanego przez lampę światła i zwróciła do Conchisa: - Dlaczego milczysz, Maurice? Czyż nie mam racji?- Rozumiem cię, Nicholas - Conchis uśmiechnął się do mnie.- Nawet będąc już dużo starszy i bardziej doświadczony od ciebie, myślałem tak samo jak ty.Cóż, trudno nas winić, brak nam kobiecej intuicji.- Nie był to komplement, zwykłe stwierdzenie faktu.Julie unikała mego wzroku.Jej twarz nadal znajdowała się w cieniu.- Ale późniejsze przeżycia umożliwiły mi zrozumienie tego, o czym przed chwilą mówiła Julie.Pochlebiała nam co prawda mówiąc o Bogu - on.Przypuszczam jednak, że tak jak każda prawdziwa kobieta wie, iż Boga można definiować jedynie jako matkę.Kogoś, kto obdarowuje.Czasem najdziwniejszymi darami.Instynkt religijny to w gruncie rzeczy instynkt umożliwiający zdefiniowanie tego, co przynosi każda sytuacja.Conchis oparł się o krzesło.- Chyba już wam wspominałem, że wówczas kiedy współczesna historia - bo według mnie szofer symbolizował demokrację, równość i postęp - dopadła de Deukansa, znajdowałem się za granicą.Na dalekiej północy Norwegii, w pogoni za ptakami, czy - mówiąc ściślej - za ptasimi głosami.Nie wiem, czy wiecie, że wiele najrzadszych ptaków lęgnie się w arktycznych tundrach.Mam szczęście.Umiem wychwycić każdy ton.Opublikowałem już wówczas parą artykułów o dokładnym zapisie szczebiotu i śpiewu ptaków.Korespondowałem też na ten temat z tak wybitnymi specjalistami, jak dr Van Oort z Lejdy, A.A.Sunders ze Stanów i Alexander z Anglii.I tak latem 1922 roku wyjechałem z Paryża, by spędzić trzy miesiące na Arktyce.Julie poruszyła się lekko i znów poczułem miękki dotyk nagiej stopy.Nie spuszczając oczu z Conchisa ściągnąłem jeden sandał, po chwili bosa stopa przesunęła się delikatnie po mojej nodze.Podwiniętymi palcami Julie muskała moją stopę.Niewinna, ale naładowana erotyzmem pieszczota.Spróbowałem postawić stopę na jej stopie, ale spotkałem się z oporem.Mieliśmy czuć nawzajem swoją obecność i na tym koniec.Tymczasem Conchis ciągnął opowieść.- Po drodze na północ zatrzymałem się w Oslo i profesor tamtejszego uniwersytetu opowiedział mi o wykształconym farmerze, który mieszka w samym sercu jodłowych lasów, ciągnących się przez Finlandię aż do Rosji.I ponoć interesuje się ptakami.Profesor nigdy go nie widział, ale otrzymywał od niego zapiski dotyczące wędrówek ptaków.Lasy jodłowe zamieszkuje wiele rzadkich gatunkach ptaków, których głos chciałem utrwalić, postanowiłem więc złożyć temu farmerowi wizytę.Wyczerpawszy ornitologiczne możliwości tundry dalekiej północy, przepłynąłem Varangerfjord i udałem się do miasteczka zwanego Kirkenes.Stamtąd zaś, uzbrojony w list polecający, wyruszyłem do Seidevarre.- Potrzebowałem aż czterech dni, żeby przebyć dziewięćdziesiąt mil.Pierwsze dwadzieścia jechałem drogą wśród lasów, potem zaś musiałem płynąć łodzią od farmy do farmy rzeką Pasvik.Nie kończący się las.Ogromne ciemne jodły mila za milą.Rzeka była szeroka i cicha jak jezioro z bajki.Wyglądała jak lustro, do którego nikt od zarania dziejów nie zaglądał.- Czwartego dnia dwóch mężczyzn wiosłowało od rana do wieczora, ale nie dostrzegliśmy ani jednej farmy, żadnego śladu obecności człowieka.Tylko błękitnosrebrny blask nie kończącej się rzeki wśród nie kończących się drzew.Pod wieczór zobaczyliśmy polanę i dom.Dwie małe łączki wysłane dywanem jaskrów, podobnych płytkom złota.Dotarliśmy do Seidevarre.- Stały tam trzy budynki.Tuż nad wodą mały drewniany dom, niemal schowany w gaiku srebrnych brzóz.Długa stodoła kryta darnią.I spichrz zbudowany na palach, żeby uniemożliwić dostęp szczurom.Tuż koło domu przycumowana była łódź i schły sieci.- Farmer był niewysokim człowiekiem o żywych brązowych oczach, mógł mieć koło pięćdziesiątki.Wyskoczyłem na brzeg i podałem mu list.Z domu wyszła o parę lat młodsza kobieta i stanęła tuż za nim.Miała surową, ale interesującą twarz i choć nie rozumiałem ani słowa z ich rozmowy, wiedziałem, że nie życzy sobie, bym pozostał.Zauważyłem, że kobieta nie zwróciła najmniejszej uwagi na moich dwóch wioślarzy.A oni przyglądali się jej ciekawie, jakby widzieli ją po raz pierwszy.Wkrótce zresztą wycofała się do domu.A farmer życzliwie mnie powitał.Zgodnie z tym, co słyszałem, mówił po angielsku niezbyt płynnie, ale zupełnie nieźle.Opowiedział mi, że za młodu przez rok studiował weterynarię w Londynie.Spojrzałem na niego z nowym zainteresowaniem.Jak to się stało, że osiedlił się w najodleglejszym krańcu Europy?- Kobieta wbrew moim przypuszczeniom nie była jego żoną, lecz bratową.Miała dwoje dorastających dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl