[ Pobierz całość w formacie PDF ] .W hallu panowałyciemności.Drzwi od pokoju pana Muldavena nie otworzyły się,lecz Dawid usłyszał czyjeś kroki i ku jego zdziwieniu na progustanęła Sara.- Dobry wieczór, Saro.- Pan Kelsey!- Czy ktoś jeszcze nie śpi? Przepraszam, że przychodzę takpózno.- Wszedł do środka.- Chciałby się pan widzieć z panią Mac? Położyła się już -powiedziała Sara i twarz jej przybrała znowu zwykły apatycznywyraz.- Zależy mi głównie na zobaczeniu się z panią Beecham -rzekł Dawid z całym spokojem, dziwnie podekscytowany, azarazem przygnębiony zapachem tego domu, zapachem starychdywanów, jakichś bliżej nie określonych potraw.- To bardzoważne - dodał.- Mogłabyś jej to powiedzieć, Saro?Sara spojrzała na niego niezdecydowanie i wówczasotworzyły się drzwi od pokoju pana Muldavena.Pan Muldavenstał na progu boso, w nocnej koszuli.- O, Dawid Kelsey! - powiedział.Wstydził się widocznie wyjśćdo hallu w nocnej koszuli, więc wyciągnął rękę i Dawidpodszedł do niego.- Jak się pan miewa? - spytał Dawid, wzruszonyserdecznością staruszka, jego mocnym uściskiem dłoni.- Co upana słychać?- W porządeczku.Nie mogę narzekać.Brak nam tu pana,Dawidzie.Dawid poczuł się tak, jakby nigdy nie miał tych wszystkichkłopotów.Wydało mu się nagle, że w tym domu mieszkająsami jego starzy przyjaciele, nie zaś dziwacy i plotkarze.- Mnie również brak was wszystkich - rzekł miękko,puszczając dłoń staruszka.Sara, idąc już po schodach, odwróciła się i spytała:- Pan naprawdę życzy sobie, żebym do niej poszła?- Tak, bardzo proszę - odparł Dawid.- Powiedz jej, że DawidKelsey pragnie się z nią zobaczyć.- Był pewien, że paniBeecham będzie mu rada.- Niech pan kiedyś do nas przyjedzie, Davy - rzekł panMuldaven.- W którąś niedzielę, na kolację.- Przyjadę - powiedział Dawid.- Dobrej nocy i wszystkiego najlepszego, Davy.- Nawzajem.Dobranoc szanownemu panu.Dawidowi przyszło na myśl, że pan Muldaven nigdyprzedtem nie mówił do niego ,,Davy , a on z całą pewnościąnigdy przedtem nie nazywał starego szanownym panem.Spojrzał w górę schodów, uświęconych jakby przez upływczasu, przez świadomość lepszego, poważniejszego, bardziejwartościowego życia, jakie wiódł mieszkając tutaj.Miałuczucie, że jego związek z Annabellą był tu silniejszy, i ta myśl,ów fakt, gdy zdał sobie z niego sprawę, był dla niego istnątorturą.Wreszcie po co on tu przyjechał? Przyjechał tu po to,bo to właśnie sobie uświadomił, a uświadomił to sobie wsamochodzie.Dotknął paczki z dokumentami w kieszenipłaszcza i najciszej, jak tylko potrafił, zaczął wchodzić poschodach.Sara schodziła właśnie z drugiego piętra.- Powiedziała, że pan może przyjść - oznajmiła Dawidowi.- Dziękuję.Czy wszyscy już śpią? - spytał z zakłopotaniem.-Bo potrzebne mi są dwa podpisy.Może być twój i panaMuldavena.- Podpisy? - zdziwiła się Sara, jak gdyby po raz pierwszyusłyszała to słowo.- Wyjaśnię ci wszystko za parę minut - rzekł Dawid i stanąłbokiem, żeby go mogła wyminąć.Drzwi pani Beecham były z lekka uchylone.Zapukał.- Wejdz, Dawidzie! - zawołała pani Beecham radosnymtonem, wyraznie szczęśliwa z powodu jego przybycia.Dawid wszedł, nie panując nad uśmiechem wyrażającymwdzięczność i ulgę.Pani Beecham siedziała na łóżku w białymczepku i w białej nocnej koszuli z długimi rękawami,ściągniętymi w przegubach.Obok na nocnym stoliku paliła sięmała lampka, ocieniona różowym abażurem.- Mam nadzieję, że wybaczy mi pani tę pózną porę -powiedział Dawid.- Oczywiście, że wybaczę.Co za różnica, noc czy dzień, dlatakiej starej kobiety jak ja? Podaj mi tylko, jeśli łaska, mojeokulary, chcę cię obejrzeć.Są tam gdzieś koło przyborów doszycia.Jedno oko mam słabe, prawe.Rano, jak wstaję, nie sąmi potrzebne przy ubieraniu, bo zawsze wiem, gdzie co leży.Podał jej okulary.- A teraz zobaczymy, jak ty wyglądasz.Jej prawe oko, które widział wyraznie w świetle lampki,patrzyło na niego poprzez chmurę katarakty, ogromne,wyrażające zainteresowanie i życzliwość.Dawid, pełen wzruszenia, ujął niezdarnie jej dłoń, ściągniętąw przegubie falbanką, i lekko nią potrząsnął.- Zmizerniałeś, no właśnie - zauważyła.- Masz jakieś kłopoty,Dawidzie? Jakie?- Nie, nie mam żadnych kłopotów.Przyjechałem, żeby.- Siadaj.Przysuń sobie fotel.- Przyjechałem, żeby wręczyć pani drobny upominek.Toznaczy mam nadzieję, że to będzie upominek.- Własnezakłopotanie było dlań męczarnią, zakłopotanie związane zujawnieniem się, ale postanowił dobrnąć do końca.- Chodzi omoje ubezpieczenie na życie.Chciałbym, żeby pani była moimbeneficjantem.Kwestia zmiany jednej linijki.Jutro oczywiścienapiszę w tej sprawie do Towarzystwa Ubezpieczeniowego.- Co takiego? Beneficjantem? Dlaczego ja, Dawidzie?- Bo chcę, żeby pani to otrzymała.- Ubezpieczenie na życie? Przecież ty mnie przeżyjesz.- Nigdy nie wiadomo - powiedział szybko Dawid - przekreślił:Annabella Stanton Kelsey i wpisał nad tym: Molly Beecham.Dopisał adres pensjonatu.Pani Beecham nie ustawała wprotestach, ale nie zwracał na to najmniejszej uwagi.Podał jejdokument i pióro.- Proszę to podpisać.Tu, gdzie jest mowa obeneficjancie.I nie dyskutujmy więcej na ten temat - poprosił.Sięgnęła po okulary do czytania w grubej oprawce, leżąceobok na stoliku.Spojrzała przez nie na powiększone, ładniewypisane litery.- Annabella - rzekła i podniosła na niego wzrok.- Czy to tadziewczyna, Dawidzie?Skąd ona o tym wie? Od kogo dowiedziała się imienia?Czyżby mądrością swego wieku zdołała odgadnąć? Mniejsza ztym, od kogo się dowiedziała.Ważne, że to prawda, i ona zdajesobie z tego sprawę.- Tak - powiedział Dawid z lekkim przydechem.- To tadziewczyna.Ale ona by tego nie przyjęła, wiem o tym.Dlatego,widzi pani, musi tu figurować inne nazwisko.- Co się stało, Dawidzie?- Nic się nie stało! Postanowiłem po prostu.Wiem, że nieprzyjęłaby tych pieniędzy, więc nie ma sensu umieszczać tutajjej nazwiska.- A co z Effie? - zapytała ze smutkiem pani Beecham iwyczuło się w jej głosie nutkę żalu do Dawida.Dawid wzruszył ramionami.- Nie widziałem się z nią aż do dziś.Przyjechali do mnierazem z moim przyjacielem Wesem.Są tam jeszcze.- Wstał.-Musiałem się na chwilę wyrwać.Wracam.Nie wiem, co się zemną stało dziś wieczór.Już idę, proszę pani.Proszę topodpisać, dobrze?- Dobrze, Dawidzie, jeżeli sobie życzysz.- Jakby spełniałazachciankę dziecka, zaczęła stawiać wyrazne litery dobrzeznanym Dawidowi charakterem pisma.Ruszył nerwowym krokiem w stronę drzwi, po czym zawrócił,podszedł do niej i ostrożnie wziął z jej rąk dokument.- Zdobędę na dole kilka podpisów.Podpisów świadków,gdyby okazali się potrzebni.Nie wiem zresztą, czy sąpotrzebni.- W gardle czuł suchość, zabrakło mu naglepowietrza w tym pokoju.- Niech mi pani wybaczy - rzekł.- Co mam ci wybaczyć, Dawidzie? Musisz teraz odpocząć.Niepowinieneś wracać taki kawał drogi do Troy.Zdaje się, że napierwszym piętrze jest jakiś wolny pokój.Nie twój dawny -powiedziała z uśmiechem.- W twoim pokoju mieszka innymłody człowiek.Sara nocuje teraz w pensjonacie i o każdejporze jest do dyspozycji gości.Zaprowadzi cię.- Nie, muszę iść.Bardzo pani dziękuję.Dziękuję bardzo -rzekł otwierając drzwi.- Dobranoc.- Niech cię Bóg błogosławi, Dawidzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|