[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zadzwoniłam do Lesa Janiera z biura w Charleston.Powiedział, że wyśle tam kilku agentów.Swoją drogą ja też właśnie tam jadę.- A inwigilacja tego Sinclaira w Chicago? - zapytał Frankel zmieniając temat.- Ostami raport, jaki dostałem, mówi, że nasi ludzie wyjechali za nim ze stanu.Irene wzięła głęboki oddech.- No cóż, tam również mamy problem - powiedziała.- Chyba jakoś się o nas dowiedział.Wysłał samochodem jednego ze swych asystentów.Facet miał na sobie takie samo ubranie jak Sinclair.Potem, kiedy nastąpiło za­mieszanie w naszych szeregach, stary wymknął się innym wyjściem ze swego domu i zniknął.- Ufff, wreszcie miała to za sobą.Przynajmniej główne uderzenie za to niepowodzenie trafi w kogoś innego.Prawdopodobnie w Teda Greenberga - jej odpowiednika w Chicago.Frankel milczał przez dłuższą chwilę.Spotkała tego człowieka tylko dwukrotnie, ale wiedziała, że w chwili zdenerwowania zwykle robi się pur­purowy na twarzy.Wyobraziła sobie, jak teraz czerwienieje.Kiedy w końcu przemówił, zdawało się, że przekroczył już granicę złości i zmierza do furii.Może nienawiści.Utrzymywał przy tym pełną kontrolę nad głosem.- Zdajesz sobie sprawę, Irene, że jesteśmy FBI, prawda? Najbardziej zaawansowaną organizacją śledczą na świecie.A ci Donovanowie i ich krew­ni robią z ciebie kompletną idiotkę.Pośmiewisko przed całym światem! Chryste, widziałem, jak Barney Fife robił policyjną robotę dużo lepiej od ciebie!No cóż, dziękuję za inspirację, Peter - pomyślała Irene.- Masz dwa dni, Irene - zakończył Frankel.- Jeszcze dwa dni, a potem odsunę cię od tej sprawy i wywalę do pilnowania granicy.Rozumiesz, co mówię?- Tak jest - odpowiedziała Irene.Podtekst: mam przesłuchania za sześć tygodni i lepiej, żebyś ich nie spieprzyła.- Doskonale rozumiem.- A teraz jedź i działaj jak pieprzony agent FBI!Na widok kolejki przed windą Nick zaklął.Popędził w dół po scho­dach - sześć pięter, dwanaście półpięter! Minął dwie grupki palaczy sku­pionych na klatce schodowej, jak uczniacy szmuglujący zakazanego dymka w miejscu, gdzie istniało małe prawdopodobieństwo, że złapią ich nauczy­ciele.Palący spojrzeli z przerażeniem, ale widząc, że to nikt ważny, konty­nuowali swoje rozmowy.Kiedy wypadł na korytarz, strażnik spojrzał na niego z jeszcze więk­szym lękiem niż palacze, instynktownie kładąc rękę na kaburze na biodrze.Przez mgnienie oka Nick zastanawiał się, czy nie wyrzucić z siebie praw­dy - że jakiś szaleniec groził jego dzieciom - ale natychmiast odpędził od siebie tę myśl.W odpowiedzi na pytający wzrok mężczyzny błysnął identy­fikatorem zwieszającym mu się z szyi.- Spóźnię się na umówione spotkanie - krzyknął pospiesznie, nie cze­kając na odpowiedź.Zgodnie z obietnicą, biały lincoln parkował w niedozwolonym miejscu tuż przed wejściem od strony ulicy M.Nick ruszył szybkim krokiem w kie­runku wozu, ale nagle zwolnił.Skąd miał pewność, czy to właśnie ten lin­coln?Jakby w odpowiedzi otworzyły się drzwi od strony kierowcy i jakiś mężczyzna o głowie byka i śnieżnobiałych włosach zamachał do niego ręką.- Pan Thomas?! - zawołał.Nick poczuł ucisk w gardle.Usłyszał ten sam głos, pozbawiony teraz elektronicznych zniekształceń.Zwolnił jeszcze bardziej.- Tak.- Proszę wsiąść - zaprosił mężczyzna, uśmiechając się lekko.- Napraw­dę nic panu nie grozi.Mnie nie, ale moim dzieciom - pomyślał Nick.Zbliżył się niepewnie jak pies, który przychodzi na zawołanie, wiedząc, że zostanie zbity za zje­dzenie skarpetki.Mężczyzna wskazał fotel obok siebie i, gdy Nick usiadł, ruszył z otwartymi drzwiami.- Witam - powiedział wyciągając rękę.- Obawiam się, że niezbyt wła­ściwie rozpoczęliśmy naszą znajomość.Nie nazywam się Fox.Nazywam się Sinclair.Harry Sinclair.Dla przyjaciół Harry.Mogę mówić do ciebie Nick?Thomas bez uśmiechu, z wahaniem uścisnął dłoń starszego mężczyzny.Z początku nazwisko nic mu nie powiedziało.Kiedy jednak przyjrzał się baczniej tej twarzy, olśniło go.Widział tego człowieka na okładce "Busi­ness Week", pod nagłówkiem "Pan Koneksja".Na zdjęciu finansowy rekin pływał w pieniądzach, a karykatury polityków wychodziły mu z kieszeni.- Możesz mnie nazywać jak ci się żywnie podoba - zaczął Nick, spię­ty.- Gdzie moje dzieci?Harry zaśmiał się wzgardliwie i ruchem ręki rozwiał jego zmartwienia.- Są tam, gdzie mówiłem ci przez telefon.Idealnie bezpieczne w szko­le.Naprawdę, Nick, nie ma najmniejszego niebezpieczeństwa.Obawiam się, że chcąc się za wszelką cenę z tobą spotkać, sprawiłem, że uwierzyłeś w coś całkiem innego.Przepraszam.Do diabła z jego przeprosinami! Nick nie wiedział, co powiedzieć, więc milczał, starając się powstrzymać drżenie rąk.Harry tymczasem skierował lincolna ku przedmieściom Wirginii.Po raz pierwszy od wielu lat Nick na­prawdę się bał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl