[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy zaś fundacja całkiem upadnie, wylądujemy na ulicy, tak jak nasi klienci.Utworzymy nową klasę, nie ulicznych, lecz bezdomnych adwokatów.- Zatem widzisz we mnie zbawcę ośrodka porad prawnych przy ulicy Czternastej?- Podjęliśmy tę decyzję wspólnie.Zostaniesz od razu pełnoprawnym wspólnikiem firmy.Niech kancelaria Drake’a i Sweeneya spróbuje teraz przebić tę ofertę.- Jestem zaszczycony - odparłem.W gruncie rzeczy jednak byłem przerażony.Sama propozy­cja nie zaskoczyła mnie zanadto, ale otwierała szerzej furtkę, przez którą wciąż bałem się przejść.Kelner przyniósł zamówione porcje zupy z czarnej fasoli.Poprosiliśmy o drugą kolejkę piwa.- Opowiedz mi coś więcej o Abrahamie - powiedziałem.- Pochodzi z żydowskiej rodziny z Brooklynu.Przyjechał do Waszyngtonu jako pracownik kancelarii senatora Moynihana.Spędził kilka lat na Wzgórzu, po czym wylądował na ulicy.Jest wyjątkowo bystry.Większość czasu pochłaniają mu kontakty z adwokatami dużych firm prawniczych, z którymi prowadzi różnorodne negocjacje.Obecnie zajmuje się wy­stąpieniem przeciwko głównemu urzędowi statystycznemu, mającym na celu wprowadzenie takich zmian w przepisach, żeby bezdomni byli uwzględniani w spisach ludności.Zajmuje się też oskarżeniem waszyngtońskiego kuratorium o dys­kryminowanie bezdomnych dzieci w szkołach publicznych.Jego stosunek do ludzi pozostawia bardzo wiele do życzenia, lecz Abraham jest niezastąpiony w konstruowaniu przemyśl­nych wystąpień przeciwko władzom i urzędom.- A Sofia?- To doświadczona opiekunka społeczna, która przez jede­naście lat robiła wieczorowe studia prawnicze.Zachowuje się i wyraża jak typowy adwokat, zwłaszcza wobec opryskliwych urzędników państwowych.Po dziesięć razy dziennie słychać, jak obwieszcza do słuchawki: „Mówi Sofia Mendoza, dyp­lomowany adwokat”.- I oprócz tego jest sekretarką?- Skądże.Nie stać nas na sekretarki.Każdy sam musi przepisywać swoje papierki na maszynie, porządkować akta i parzyć kawę.- Pochylił się nad stolikiem i dodał ściszonym głosem: - Pracujemy we troje już od dłuższego czasu, Michaelu, zdążyliśmy okrzepnąć we własnych utartych schematach działania.Jeśli mam być szczery, przede wszystkim potrzebujemy nowego człowieka z nowymi pomysłami.- No cóż, perspektywa sowitego wynagrodzenia jest bardzo kusząca.Nie bardzo zabrzmiało to jak dowcip, ale Mordecai i tak się uśmiechnął.- My nie pracujemy dla pieniędzy - odparł - lecz dla spokoju własnego sumienia.Moje sumienie znów nie pozwoliło mi spokojnie zasnąć.Zastanawiałem się, czy wystarczy mi odwagi, żeby przyjąć tę propozycję, i czy w ogóle ma sens poważne rozważanie tak marnej pod względem finansowym oferty.Mógłbym się raz na zawsze pożegnać z perspektywą milionowego bogactwa.Wszystkie rzeczy, o których marzyłem, powinienem już teraz włożyć między bajki.Ale propozycja padła w kluczowym dla mnie momencie.Wobec całkiem rozsypującego się małżeństwa odczuwałem pokusę, aby dokonać drastycznych zmian również w innych dziedzinach mego życia.ROZDZIAŁ 12We wtorek wykręciłem się od pracy złym samopoczuciem.- Chyba się przeziębiłem - powiedziałem przez telefon.Polly zaczęła zadawać szybkie pytania, jakby wypełniała rubryki jakiegoś formularza.Gorączka? Tak.Drapanie w gardle? Tak.Ból głowy? Tak.Kłamałem jak z nut.Trzeba było naprawdę źle się czuć, żeby zrezygnować z dnia pracy w firmie.Wiedzia­łem, że Polly natychmiast powiadomi o mojej przypadłości Rudolpha.Nie chcąc zaś i jemu tłumaczyć się przez telefon, wyszedłem z domu i ruszyłem na poranny spacer po Georgetown.Śnieg szybko topniał, w południe temperatura miała wzros­nąć do kilku stopni powyżej zera.Przez całą godzinę wałęsałem się po starym waszyngtońskim porcie rzecznym, porównując smak capuccino podawanego w różnych ulicznych budkach i obserwując włóczęgów marznących nad brzegami skutego lodem Potomacu.O dziesiątej wyruszyłem na pogrzeb.Cały chodnik przed kościołem był zatłoczony.Gliniarze kierowali ruchem, ich motocykle stały rzędem wzdłuż krawężni­ka.Nieco dalej zaparkowało kilka furgonetek ekip telewizyjnych.Kiedy przejeżdżałem powoli ulicą, zgromadzony tłum wy­słuchiwał jakiejś mowy płynącej przez megafony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl