[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wysłał Jesse Tarboxa zpowrotem do biura, polecając mu, aby cały czas był przytelefonie.Przypiął kaburę do prawego biodra, by w razieczego móc szybko sięgnąć po kolta.W dłoniach trzymałfarmerską strzelbę.Samochody kierowały się w stronę podwórza, w świetleich reflektorów wirowały tumany unoszonego z drogi kurzu.W uszach zmęczonego podróżą Macka odgłos ich silnikówbrzmiał jak pomruki głodnych, gotujących się do atakugórskich jaguarów. Zwiatła pierwszego samochodu oślepiły go na moment.Wczarnym fordzie siedziało czterech lub pięciu mężczyzn.Autoskręciło w bok, zatrzymując się tuż przed barakami.Wkrótce stanęły koło niego pozostałe wozy.Mack patrzyłna czternaście jaśniejących w mroku reflektorów.Zcisnąłmocno nogi, aby nikt nie zobaczył, jak drżą mu kolana.Niechciał, by napastnicy wiedzieli, jak bardzo się boi.Drzwi samochodów otworzyły się ze szczękiem i ześrodka wysypali się ubrani w tanie garnitury mężczyzni.Bylito urzędnicy z miasta oraz ogorzali, spracowani farmerzy zokolic Fresno.Mack znał większość z nich, włączając w tosierżanta Phila Lummisa, który dzisiaj był bez munduru, orazmężczyznę będącego najwidoczniej ich przywódcą.Ten otyły,łysy farmer nazywał się Peter Sledgeman.Nie spuszczając wzroku z Macka, Sledgeman podszedł dopompy.Reszta mężczyzn uformowała półkole za jegoplecami.Mack naliczył dwudziestu trzech ludzi.Wzniszczonych pracą rękach trzymali trzonki siekier i młotki.Nie zauważył żadnej broni palnej.- Witaj, Pete - powiedział, lekko skinąwszy głową.- Witaj, Mack.- Co mogę dla ciebie uczynić?- Myślę, że sam wiesz.Udzieliłeś schronienia dwómludziom.%7łądamy, żebyś ich nam wydał.Okrągłe okulary Macka błysnęły w świetle reflektorówsamochodowych.Jego włosy lśniły bielą jak świeżo zebrana zkrzaka bawełna.Toczona w języku hiszpańskim rozmowamusiała być z pewnością doskonale słyszalna wewnątrzbaraków.Mack polecił wcześniej wszystkim ichmieszkańcom, by trzymali się z dala od otwartych okien.- Powiedziałem, że masz dwóch ludzi.- Uspokój się, Pete.Słyszałem.Chcecie ich czy mnie?Sledgeman uśmiechnął się lodowato. - Cóż, coś w tym jest.Nigdy nie trzymałeś z tutejszymiludzmi.Zawsze uważałeś swoich sąsiadów za coś gorszego odsiebie.Wystawiłeś te przeklęte baraki, uważając, że namiotynie są dostatecznie dobre dla twoich pracowników.- To prawda.Nie są dostatecznie dobre.Co jeszcze, Pete?- Chodzi o tych dwóch czerwonych.Wydaj ich nam, arozstaniemy się w zgodzie.- Wydać ich wam? Po co? %7łeby poddano ich jeszczejednej  kuracji wodnej" w więzieniu? Czy też tym razemmacie zamiar po prostu ich zlinczować?- Nie sprzeciwiaj się nam, Mack.Wiemy, że są w środku.Jeden z kuzynów Ramona Obregona wypił za dużo tequili wmieście i to rozwiązało mu język.- Nie zaprzeczam, że tu są.Ale nie dostaniecie ich.Udzieliłem im schronienia i dobrze wiecie, czemu to zrobiłem.Chyba pamiętasz, iż ziemia, na której stoisz, jest mojąwłasnością, Pete.Chcę, żebyście się stąd natychmiastwynieśli.Wracajcie do domów.Wtedy wystąpił naprzód inny farmer, Carl Cass.Jego karkbył całkowicie czerwony od pracy na plantacji melonów.%7łułprymkę tytoniu, którego sok plamił mu usta.Mack pożyczyłmu kiedyś pięćset dolarów na lekarstwa dla ciężko chorejcóreczki, Clarice.Ale w spojrzeniu Cassa nie było śladuwdzięczności za tamtą przysługę.- Jesteś szalony, Chance.Czemu ochraniasz tychprzeklętych czerwonych, którzy tylko czekają na to, by ukraśćwszystkie twoje pieniądze i zabrać twoją ziemię?- Właśnie - mruknął ktoś z tłumu.- Posłuchaj, Carl - powiedział Mack.- Równie mocno jakty nie cierpię  wobblies".Ale wygłaszanie przemówieńjeszcze nigdy nie wyrządziło nikomu krzywdy.O ile miwiadomo, obywatele Ameryki mają prawo przemawiać wdowolnie wybranym miejscu na dowolny temat.Jeśli jednak ten argument cię nie przekonuje, mam jeszcze jeden: znamjednego z tych ludzi z przeszłości.Ma on wysoką gorączkę,prawdopodobnie cierpi na zapalenie płuc i umrze, jeśli niesprowadzę do niego lekarza.%7łycie ludzkie jest ważniejsze odwszystkich pieniędzy i ziemi.- Od kiedy to? - zapytał jakiś farmer, opierając się olśniący zderzak swego samochodu.- Możesz sobie wybić z głowy sprowadzenie tu doktora -oświadczył Sledgeman.- Zatrzymaliśmy się o pół mili stąd iLenn Sudder przeciął twoją linię telefoniczną.Posłaliśmytakże jeden samochód ze zgaszonymi światłami na tyły twojejposiadłości.Jest w nim paru dziarskich chłopców na wypadek,gdyby ktoś próbował wymknąć się stąd przez pola.Mack poczuł nagle suchość w ustach.Sledgemah przesunął językiem po wystających żółtychzębach i mocniej nacisnął na głowę stary słomkowy kapelusz.- Sądzę, że lepiej zrobisz, wydając nam tych ludzi -powiedział podchodząc bliżej.Mack wymierzył strzelbę w jego pierś.Sledgemanzatrzymał się.Wśród pozostałych farmerów dały się słyszećjakieś szepty.- Wolałbym z tego nie strzelać, Pete, ale zrobię to, jeślimnie zmusisz.Jeśli chcecie tych ludzi, musicie najpierwdostać mnie.Zapewniam jednak, że zabiorę paru z was dogrobu.Sledgeman przygryzł dolną wargę i obrzucił Mackauważnym spojrzeniem, jakby chciał ocenić jego determinację [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl