[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Weszli do środka.Młoda sekretarka przywitała starszego konwojenta.- Fred Howard, pięć minut później niż zwykle.Jak się pan ma?- Świetnie, Marto.A któż to tak pilnuje zegarka?Roześmiała się i zapytała:- Co się stało z panem Williamson?- Rozłożyła go grypa.- To może przedstawi mnie pan swemu nowemu partnerowi? Starszy mężczyzna zaśmiał się:- Jasne, Marto! To jest Bobby Miller, Bobby - poznaj Martę Matthews.Młodzi wymienili uścisk dłoni.Młody mężczyzna wymamrotał niewyraźnie "halo".- Kiepsko się starasz, powinieneś umówić się z tą śliczną panną na randkę - podchwycił starszy.Oboje młodzi spłonęli rumieńcem.- Fred! - wykrzyknęła dziewczyna.- Ty niepoprawny stary tryku.Howard wybuchnął śmiechem.- Sama nie wiesz, co mówisz.Zwróciła się do młodego mężczyzny.- Niech pan nie zwraca na niego uwagi.On jest prehistorycznym stworem, który powinien zostać na pastwisku setki lat temu.Starszy śmiał się głośno, zachwycony tym przekomarzaniem.- Czy pan będzie się tym teraz stale zajmował? - zapytała młodszego.Skinął głową.- Chyba tak.Przynajmniej dopóki nie dostanę nowego zajęcia.- Ma zamiar być prawdziwym policjantem, Marto.I to dobrym.- To świetnie - uśmiechnęła się.- Naprawdę świetnie.Ja zostaję tutaj.Myślę, że zobaczę pana następnym razem.Starszy konwojent zagwizdał, zanim któreś z nich zdołało się odezwać.Sekretarka zwróciła się do niego:- Dobra, Fred, wiesz gdzie są pieniądze.Podpisz tu, ty stary myszołowie, i wynoś się, zanim zamkną bank.Patrzyła na niego z uśmiechem, gdy bazgrał swoje nazwisko na doku­mentach.Gdy furgonetka zmierzała już w kierunku banku na Sunset Street, starszy strażnik stwierdził:- Spodobałeś się jej.Masz już dziewczynę?- Nie.Myśli pan, że naprawdę?- Bezsprzecznie.Młodszy zaśmiał się.- Może.Może powinienem spróbować.- To.naprawdę miła dziewczyna - ciągnął starszy.- Znam ją od lat.Zaczęła jako stenotypistka, a potem pracowała przy inwentaryzacji i dość szybko awansowała na sekretarkę księgowego.Ma głowę na karku.- Nie tylko - dodał młodszy.Obaj wybuchnęli śmiechem.Po chwili milczenia starszy zapytał:- Kiedy byłeś za granicą, bywało gorąco?- Byłem parę razy w ogniu walki.Wie pan, tam zawsze było ciemno i trzeba było się ostrzeliwać.Nie miałem pojęcia, czy w kogoś trafiam.Wszyscy byliśmy cholernie wystraszeni.- Uśmiechnął się.- Zresztą, nie było aż tak źle.A u pana?- W Korei było okropnie, jak diabli.Wam przynajmniej nie zamarzały jaja.Ale najstraszniejszą akcją, w jakiej kiedykolwiek brałem udział, była obłąkańcza pogoń za facetami, którzy napadli na sklep monopolowy.Uciekali corvetą, a ja jechałem moim samochodem.Na prostej mogłem ich złapać, ale za każdym razem, kiedy braliśmy zakręt, wrzucali niższy bieg i oddalali się.Na liczniku miałem chyba ze sto dwadzieścia.Do diabła, niemal poczułem ulgę, kiedy obrócili się w miejscu i ja oraz paru chłopaków ze stanowej zaczęliśmy do nich strzelać.Kule stukały dokoła, ale w końcu dobrałem się do nich i opanowałem sytuację.Bobby pokiwał głową i obaj roześmieli się.- Człowiek tam szybko dorośleje - roześmiał się Howard.Wyhamował przed frontem banku.- Idziemy, tylko wezmę spluwę.- Jeśli pan nie miałby nic przeciwko temu, panie Howard, to ja bym wolał trzymać broń.- Coś nie tak?- Po prostu nigdy nie miałem w ręku takich pieniędzy i ponoszą mnie nerwy.Pewniej bym się czuł z bronią.- Żaden problem.Ale następnym razem, mały, ty będziesz targał te worki, nie ja.- Starszy zaśmiał się.Młodszy skinął głową, uśmiechnął się i załadował magazynek.Potem odpiął pasek kabury od rewolweru.- Na ogół nie bawię się w te ceregiele - powiedział starszy.- Wszystko, co mamy zrobić, to wyładować worki, umieścić je na wózku, zawieźć do skarbca, podpisać papiery i już nas nie ma.- Ale na kursie przygotowawczym, panie Howard, na procedurę kładli duży nacisk.- Wiesz co, mały? Tym razem zrobimy dokładnie tak, jak to mówią w książkach.Zobaczysz, że to kaszka z mlekiem.No, dobra.Strażnikiem w banku jest Ted Andrews.Były gliniarz z Frisco, który dostał w nogę kilkanaście lat temu.Nie wiem, czy masz coś przeciwko czarnym, ale to porządny facet, więc zachowuj się uprzejmie.- Tak jest.- Namów go, żeby ci kiedyś opowiedział parę historyjek.Może cię sporo nauczyć jak być policjantem.Jak to naprawdę jest.- Tak jest.Starszy konwojent odpiął pasek od kabury pistoletu.- W porządku.- Uśmiechnął się.- Zgodnie z przepisami.Przez chwilę badawczo lustrował ulicę przez przednią szybę, potem po­prawił zewnętrzne lusterko, żeby lepiej widzieć, co się dzieje za furgonetką.- Lewa strona czysta.- Prawa strona czysta.- Wychodzę.Ty mnie ubezpieczasz.- Tak jest.Starszy mężczyzna wysiadł i przeszedł na drugą stronę samochodu.- W porządku, ubezpieczam cię.- Wychodzę.Młodszy wysiadł, trzymając broń w pogotowiu.- Idę na tył - oznajmił starszy.- Jesteś bezpieczny.Widzę strażnika, jak do nas idzie.- Drzwi otwarte.Wyjmuję pieniądze.Są już na wózku.- Ubezpieczam.Możemy iść.- Okay, synu.Idziemy.Starszy mężczyzna, z rewolwerem w jednej ręce, drugą pchając wózek z trzema torbami z pieniędzmi, wszedł w drzwi banku.Rozejrzał się i już zaczął kiwać na zaprzyjaźnionego z nim strażnika, kiedy zobaczył, że znajdujący się w środku, niewysoki, czarnoskóry mężczyzna wyraźnie zmie­rza w jego kierunku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl