[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Podróż, która liczy tysiąc kilometrów, zaczynasię od małego kroku. Nie wiedziałem, że Kościół anglikański popiera nauki przewodniczącego Mao  powiedziałemz uśmiechem. Czy mogę z wami pójść?  zapytał Danny. Przykro mi, ale nie  odparłem. Nie sądzę, żeby to było niebezpieczne, ale możesz się czegośwystraszyć. Nie przeszkadza mi, że się wystraszę. Ale mnie przeszkadza.Koniec dyskusji. Mógłbym potrzymać latarkę  nie poddawał się Danny. Powiedziałem: nie.Możesz zostać tutaj i oglądać telewizję.Idziemy tylko na strych. Odmówimy może krótką modlitwę?  zaproponował Dennis Pickering.Spojrzałem z zażenowaniem na Liz. Jeśli sądzisz, że to pomoże. Z całą pewnością nie zaszkodzi  odparł z ironicznym uśmiechem Dennis Pickering.Złożył ręcei zamknął oczy. Panie Boże, chroń nas w tym trudnym czasie.Chroń nas przed złem znanym i nie-znanym; i przeprowadz nas bezpiecznie przez mrok, lęk i niepewność, abyśmy powrócili w krąg światłaTwojej świętej prawdy.125  Amen  mruknęliśmy wszyscy.Najpierw zaprowadziłem Dennisa Pickeringa do wiszącej w holu fotografii Fortyfoot House.Już z da-leka dostrzegłem, że młody pan Billings wrócił na swoje miejsce i że zniknęła towarzysząca mu w drodzeprzez trawnik kosmata kreatura.Albo prawie zniknęła  przyjrzawszy się bowiem z bliska zdjęciu, za-uważyłem, że kuchenne drzwi Fortyfoot House są lekko uchylone i że widać w nich jeszcze mały ciem-ny kształt.Ogon Brązowego Jenkina?Dennis Pickering pochylił się i uważnie przyjrzał fotografii. Tak  powiedział  to młody Billings, nie ma co do tego żadnych wątpliwości.W barze Pod Dro-piatym Psem, niedaleko Ventnor, można obejrzeć przedstawiający go ponury sztych, chociaż nie mamnajmniejszego pojęcia, dlaczego go tam powiesili. Przez cały dzień był w innym miejscu  powiedziałem.Dennis Pickering zmierzył mnie uważnym wzrokiem. Słucham? Masz na myśli, że fotografia wisiała w innym miejscu? Nie, nie.Młody pan Billings był w innym miejscu.On zmienia miejsca na fotografii.Wczoraj spa-cerował przez trawnik, o tutaj, trzymając za rękę czy za łapę coś, co przypominało Brązowego Jenkina.Dennis Pickering przyjrzał się ponownie fotografii, a potem popatrzył znowu na mnie. Jesteś tego całkowicie pewien? Całkowicie. A ty, Liz?  zapytał. Ty też to widziałaś? Nie jestem pewna  odparła.Popatrzyłem na nią zaskoczony. Jak to nie jesteś pewna?Uciekła w bok spojrzeniem. Bardzo trudno mi to wszystko zrozumieć  powiedziała. Boję się uwierzyć własnym oczom. Ale przecież prawie zupełnie zniknął z fotografii!  zaprotestowałem. Nie wiem.To wszystko przypomina jakiś zły sen  odparła. W porządku, nie denerwujmy się bardziej, niż musimy  odezwał się pojednawczo Dennis Picke-ring. Proponuję, żebyśmy weszli na górę i rozejrzeli się po strychu.Idąc z powrotem korytarzem próbowałem wziąć Liz za rękę, ale ona cofnęła dłoń. Co się stało?  zapytałem bezgłośnie. Nic  odparła niechętnie. Coś się stało. Nic.Po prostu nie mam ochoty się tym dłużej zajmować, to wszystko; i nie widzę, dlaczego miał-byś się tym zajmować ty.To nie jest twój dom.To nie jest twój problem.Zatrzymałem się w miejscu. Jesteś pewna, że nigdzie dziś wieczorem nie wychodziłaś? Oczywiście.Jestem pewna jak wszyscy diabli.Nie wiem, dlaczego się mnie bez przerwy czepiasz. Czy możemy przystąpić do rzeczy?  zapytał lekko zniecierpliwiony Dennis Pickering.126 Weszliśmy na piętro i otworzyłem drzwi na strych.Znowu owionęło nas to stęchłe powietrze.Zapa-liłem latarkę i podniosłem ją w górę, ale potem zdałem sobie sprawę, że ze strychu dobiega szara niewy-razna poświata. Popatrz, pali się tam światło  powiedziałem, obracając się do Liz. Może kable same postano-wiły się naprawić.Dennis Pickering pierwszy wdrapał się po schodach.Dotarł prawie na samą górę, ale potem zatrzy-mał się nagle w miejscu i przez dłuższy czas nie poruszał się ani nie odzywał. Schodzę na dół  wykrztusił wreszcie i po chwili pojawił się obok nas na podeście, blady i z wy-trzeszczonymi oczyma. O co chodzi?  zapytałem. Co się stało? Tam się świeci światło  powiedział lekko się zacinając. Tak? Obawiam się, że to światło dnia. Co to znaczy: światło dnia? Na dworze jest zupełnie ciemno. Ale tam jest dzień, uwierz mi.Wydaje mi się, że powinieneś zamknąć te drzwi, a ja natychmiastskontaktuję się z biskupem Earwakerem. Ależ musisz się mylić.Jakim cudem może tam być dzień? Po pierwsze, nie ma tam ani jednegookna oprócz świetlika, a ten zakryto nowym dachem.Zacząłem się wspinać na strych, ale Dennis Pickering złapał mnie za rękaw. Nie! Nie wolno ci!  krzyknął głośno. Na litość boską, Dennisie, niemożliwe, żeby tam był dzień. Tam jest dzień, tam jest dzień  powtórzył, zaciskając jeszcze mocniej palce na moim rękawie. To diabelska sprawka, uwierz mi.Pod żadnym pozorem nie wchodz na górę. Przykro mi, ale idę. Davidzie!  zawołała Liz. Davidzie, nie wchodz tam!Na jej twarzy malował się wyraz, jakiego nie widziałem nigdy przedtem.Był bardzo dziwny  w po-łowie czuły, w połowie surowy.Niezwykły był również ton jej głosu.Mówiła tak, jakby zdawała sobiesprawę, co mogło tak bardzo przestraszyć Dennisa Pickeringa  jakby wiedziała, dlaczego strych wypeł-nia światło dnia.Delikatnie odsunąłem na bok Dennisa Pickeringa. Przykro mi  powiedziałem  ale muszę iść.Nie mogę niczego zrobić w tym domu, dopóki niepołożę kresu tym śmiesznym seansom son et lumiere. W takim razie muszę iść z tobą  oświadczył Dennis Pickering, chociaż trzęsły mu się ręce, a noz-drza rozszerzał szybki oddech. Nie musisz, jeśli cię to tak przeraża  odrzekłem. To jest mój kapłański obowiązek.A także obowiązek jako człowieka. Ale nie myślisz chyba naprawdę, że to diabeł? Możesz to nazywać, jak chcesz.Ale to tam jest: tak prawdziwe jak nos na twojej twarzy.Nie czujeszzapachu zła w powietrzu? Samej esencji zła?127 Pociągnąłem nosem. Czuję siarkę i coś w rodzaju spalenizny, to wszystko. Esencja zła  pokiwał głową Dennis Pickering. Piekielny odór. Cóż, bardzo mi przykro  oświadczyłem. Mimo to idę.Liz rzuciła mi krótkie, niechętne spojrzenie; ale to głównie z jej powodu wybierałem się na górę.Wie-działem, że jeśli nie uda mi się położyć kresu tym światłom i dzwiękom, nie powinienem spodziewać się,że ze mną zostanie.A od czasu naszej popołudniowej rozmowy, jeszcze przed odkryciem zwłok DorisKemble, coraz mocniej zacząłem sobie uświadamiać, jak bardzo chcę, żeby została.Poprawka: jak bar-dzo tego potrzebuję.Mimo że z góry sączyło się światło, zabrałem ze sobą na wszelki wypadek latarkę.Jeśli światła mo-gły się nagle same naprawić, równie dobrze mogły się same zepsuć, a ja wcale nie chciałem znalezć się nastrychu zupełnie po ciemku, tak jak przydarzyło mi się to poprzednio.Kiedyś nie bałem się ciemności,ale to było przed przyjazdem do Fortyfoot House.Dotarłem do szczytu schodów i rozejrzałem się dookoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl