[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powłóczyłem no­gami jak starzec, potykając się o meble i obijając o ściany.Po chwili wzrok wrócił do normy.Tuż obok, wśród szcząt­ków szafek i krzeseł leżał Śpiewająca Skała.Mrugał oczami powoli odzyskując przytomność.Skurczone, spalone ciało Misquamacusa pozostało tam, gdzie upadło.Ściany pokoju wyglądały jak po pożarze, a plastikowe żaluzje stopiły się i spływały długimi pasmami.Najbardziej jednak wstrząsnęła mną blada, szczupła postać stojąca cicho w rogu - wycieńczona, podobna raczej do ducha, niż do dziewczyny, którą znałem.Nic nie mówiłem, wyciągnąłem tylko ręce, by powitać ją znowu w świecie, którego o mało co nie opuściła na zawsze.- Harry - szepnęła.- Ja żyję, Harry.W tej właśnie chwili wpadł do pokoju szukający nas porucz­nik Marino z rewolwerem w ręku.Siedziałem ze Śpiewającą Skałą na lotnisku La Guardia pod spiżowym popiersiem samego La Guardii.Paliliśmy ostat­niego papierosa przed odlotem.Szaman wyglądał jak zawsze elegancko, w lśniącym garniturze i okularach w rogowej oprawie.Plaster na policzku był jedynym śladem minionychwydarzeń.Słyszeliśmy gwar rozmów i huk silników odrzutowców na pasie startowym, a pomarańczowe popołudniowe słońce lśniło na zimowym niebie.- Trochę mi smutno - powiedział.- Smutno? - zdziwiłem się.- Z jakiego powodu?- Z powodu Misquamacusa.Gdyby tylko dał nam szansę wytłumaczenia wszystkiego, gdybyśmy mogli się porozumieć.Zaciągnąłem się papierosem.- Teraz już trochę za późno.Pamiętaj też, że zabiłby nas bez wahania.Dlatego musieliśmy go zniszczyć.Śpiewająca Skała pokiwał głową.- Może kiedyś spotkamy się z nim w bardziej sprzyjają­cych okolicznościach.Wtedy porozmawiamy.- On przecież nie żyje.prawda? Co masz na myśli mó­wiąc: “spotkamy się z nim"?Śpiewająca Skała zdjął okulary i przetarł je czystą białą chusteczką.- Ciało umarło, lecz nie możemy być pewni, że manitou także został zniszczony - wyjaśnił.- Może przeniósł się tylko na wyższy poziom egzystencji, gotów przyłączyć się do tych, którzy istnieją tylko poza materialnym bytem.Niewy­kluczone, że znowu powróci na ziemię, by żyć w czyimś ciele.Zmarszczyłem brwi.- Nie chcesz chyba powiedzieć, że wszystko to mogłoby się powtórzyć? - spytałem zaniepokojony.- Kto wie.- wzruszył ramionami Indianin.- Są we wszechświecie tajemnice, o których nie mamy pojęcia.To, co zdołamy poznać podczas naszego fizycznego życia, jest jedynie małym fragmentem całości.Istnieją niezwykłe światy w świa­tach, a w nich jeszcze dziwniejsze.Warto o tym pamiętać.- A Wielki Staruch?Śpiewająca Skała wstał i podniósł walizkę.- Wielki Staruch - powiedział - zawsze będzie wśród nas.Jak długo istnieją ciemne noce i niewyjaśnione lęki, zawsze będzie w pobliżu Wielki Staruch.Nie odezwał się więcej.Uścisnął mi tylko dłoń i odszedł do samolotu.Dopiero trzy tygodnie później udało mi się wybrać do Nowej Anglii.Pojechałem samochodem.Śnieg ciągle jeszcze przykrywał pola i domy, niebo miało kolor różu, a pomarań­czowe, blade słońce kryło się za drzewami.Dotarłem na miejsce przed zmierzchem i zaparkowałem Cougara przed frontem eleganckiego białego domku w stylu kolonialnym.Drzwi otworzył Jeremy Tandy, żwawy i chłodny jak zawsze.Wyszedł, by mnie przywitać i odebrać bagaże.- Tak się cieszymy, że wreszcie pan nas odwiedził, panie Erskine - powiedział z całą serdecznością, na jaką potrafił się zdobyć.- Musiał pan mieć ciężką podróż.- Nie było tak źle.Lubię prowadzić w trudnych warunkach.Weszliśmy.Pani Tandy powiesiła mój płaszcz na wieszaku.Było ciepło, przytulnie i milo.Salon pełen był antycznych sprzętów - głębokich kolonialnych foteli i sof, mosiężnych lamp, ozdób na ścianach i obrazów z życia wsi.- Zje pan pewnie coś gorącego - powiedziała pani Tandy, a ja miałem ochotę ucałować ją za to.Potem usiedliśmy przy kominku.Jeremy Tandy nalał mi dużą whisky, a jego żona krzątała się w kuchni.- Jak się czuje Karen? - spytałem.- Lepiej? Kiwnął głową.- Jeszcze nie chodzi, ale jest w dużo lepszym nastroju.Później może pan ją odwiedzić.Przez cały tydzień nie mogła się tego doczekać.Wolno sączyłem whisky.- Ja też - stwierdziłem nieco zmęczonym głosem.- Nie sypiam zbyt dobrze, odkąd to wszystko się skończyło.Jeremy Tandy spuścił głowę.- Wie pan.cóż.my też nie.Rozmawialiśmy o niczym, a potem pani Tandy wniosła danie z ryby.Było smakowite i gorące.Zjadłem je z apetytem, wpatrzony w trzaskający na kominku ogień.Później poszedłem na górę, do Karen.Leżała blada i wy­chudzona, ale jej ojciec miał rację - przybierała na wadze i powrót do zdrowia był tylko kwestią czasu.Przysiadłem na skraju zasłanego wzorzystą pościelą łóżka.Rozmawialiśmy o jej hobby, o jej planach na przyszłość, o wszystkim z wyjąt­kiem Misquamacusa.- Doktor Hughes powiedział mi, w zaufaniu, że byłeś bardzo dzielny - oświadczyła po pewnym czasie.- Mówił, że to, co się zdarzyło nie ma nic wspólnego z tym, co pisały gazety.I że nikt by im nie uwierzył, gdyby powiedzieli prawdę.Ująłem jej rękę.- Prawda nie jest szczególnie ważna.Sam nie bardzo mogę w nią uwierzyć.- Chciałam ci tylko podziękować - uśmiechnęła się przy­jaźnie.- Uważam, że zawdzięczam ci życie.- Nie ma o czym mówić.Może pewnego dnia zrobisz dla mnie to samo.Wstałem.- Muszę już iść.Twoja matka prosiła, żeby cię nie męczyć.Potrzebujesz jak najwięcej spokoju.- Dobrze - odparła ze śmiechem.- Zaczyna mnie nu­dzić to leżenie w łóżku, ale chyba muszę to jakoś wytrzymać.- Powiedz, jeśli czegoś potrzebujesz.Książki, pisma, owo­ce.Wystarczy jedno słowo.Otworzyłem drzwi, żeby wyjść i wtedy Karen powiedziała:- De boot, mijnheer.Zamarłem.Miałem wrażenie, że ktoś kładzie mi na ramio­nach dwie lodowato zimne dłonie.Odwróciłem się.- Co powiedziałaś?- Be good, my dear - odparła Karen uśmiechając się ciągle.- Tylko tyle.Bądź zdrów, mój drogi.Zamknąłem drzwi do jej pokoju [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl