[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Malarz spojrzał na niego jak na wariata.- Z czym, z czym takim?- Z honorem!Malarz przysunął się jeszcze bliżej i zaczął tłumaczyć samobójcy, jak niecierpliwy nauczyciel tępemu żakowi.Machał przy tym rękoma, jak obłąkany wiatrak, krzyczał jak na partyjnym zgromadzeniu i dyszał jak lokomotywa.- Pan jest głupi! Niech mi pan nie przerywa, bo pan jest głupi… Pan będzie z honorem w nieporządku? A czy pan co ukradł? Czyś pan kogo zabił? Do licha ciężkiego! Coś pan w tym zawinił, że pana żona zdradza? Co? Jaki pan kodeks wyznaje? Niech się ona powiesi, bo podle z panem postąpiła, albo niech się ten dureń struje, który pana okradł… Tak ją pan kocha, że pan Jej hańby przeżyć nie może? A kiedy to nieprawda, bo Jeśliby pan ją tak kochał, tobyś najpierw ją zabił, a potem dopiero siebie.Nie bądź pan w takim razie taki wspaniałomyślny, bo się na tym nikt nie pozna.Ot i jest romantyk, znalazł się wariat!- Ależ, panie!- Proszę pana! - krzyczał malarz - niech mi Pan nie przerywa, bo panu takich impertynencji nagadam, jakich pan jeszcze w życiu swoim nie usłyszał! Blady gość skurczył się pod ciężarem tych wymyślań i patrzył z trwogą na straszliwego malarza; szepnął tylko nieśmiało:- Pan się zbyt obrazowo wyraża.- Bo od tego jestem malarz, a nie żaden taki, co się żony boi.Pan jest tchórz, uważa pan.- Boże! - westchnął samobójca - żebym ja miał część chociażby pańskiej energii i ochoty do życia.- I ochoty do życia??- Tak, panie! W panu życie aż kipi, aż wre, aż krzyczy, zacny panie.O, pan się nigdy nie zastrzeli!Malarzowi bardzo trafiły te słowa do serca.- Tak pan powiada? - zapytał prawie że nieśmiało.- Naturalnie, panie najmilszy.Malarz rzekł tedy z dumą:- Więc niech pan weźmie przykład ze mnie! Plunąć życiu w fizjognomię i drwić sobie ze wszystkiego.Idź pan do żony i powiedz jej, że może sobie robić, co się jej podoba, bo z niej i tak już nic nie będzie.Kobiety więzić nie można, bo tak czy tak ucieknie.Toteż niech ucieka.Po co pan będzie męczył ją i siebie? Hę? A pan wtedy odżyje i ona odżyje.Jesteście pewnie jak dwie nie dopasowane deski, z których nie zrobi się nawet trumny.Samobójca słuchał tych słów z jakąś radosną ciekawością; nie przerywał malarzowi, czekał niemal na każde słowo, jak ktoś, kto słucha cudzego kłamstwa aby nim utwierdzić własne.Coraz częściej się uśmiechał i coraz ciekawiej patrzył, aż się uradowała dusza w malarzu, który widział, że nie nadaremno krzyczał.- Może pan i ma słuszność, może pan i ma słuszność - dodał.- Zawsze miałem, a teraz tym bardziej, bo o kobiety chodzi.Zawsze się ma słuszność mówiąc o kobiecie.Stara prawda! A panu się nie dam zastrzelić, żebym tu do rana miał siedzieć.Samobójstwo to jest ordynarne głupstwo.Przede wszystkim musi mi pan przyrzec, że pan tę babę wyprawi od siebie.- Ja do niej nie pójdę!- No, to ja pójdę i skończona rzecz.- Ależ, panie!…- Może pan myśli, że się ulęknę? Oho! Powiem jej takie kazanie, że jej w pięty pójdzie.- Nie śmiałbym pana trudzić, niech Bóg broni.Ale pan jest niesłychanie zacny człowiek.- Naprawdę?- Przysięgam!- Jeśli tak, to oddaj pan rewolwer!Samobójca odsunął się szybko i ścisnął rewolwer w garści.- Odda pan rewolwer?- Nie! tego nie zrobię!- Eee! - rzecze tonem lekceważącym malarz; chwycił go za obie ręce i odebrał mu rewolwer jak dziecku.Zanadto zaś był podniecony, żeby zauważyć, że smutny samobójca nie tak bardzo się znowu bronił.Malarz zadowolony ukrył odebrany rewolwer w niezgłębionej swojej kieszeni.- Teraz to się pan może strzelać! - rzekł z tryumfem.Samobójca zdawał się być obrażony.- Pan mi krzywdę robi!- Gadanie!- Pan mnie nawet ciężko krzywdzi, bo ja żyć nie mogę.- Tak się panu tylko zdaje.Może dlatego, że tu bardzo zimno.Toteż niech się pan otuli płaszczem i chodźmy z tego lokalu.- Iść? Dokąd?- Dokąd pan chce.Pan już po kolacji?- Nie myślałem dziś o kolacji - rzekł ten ponuro.- W takim razie pójdziemy na kolację.Ja pana proszę! Tylko, czy pan ma przy sobie pieniądze?- Mam.- To pan jest oryginalny samobójca.Ma pieniądze i idzie się strzelać.I w napadzie dobrego humoru uderzył malarz pięścią w brzuch miłego samobójcę.Ten miał minę nieco pochmurną, ale znów nie tak bardzo, aby to groziło śmiercią.Wzięli się pod ręce i szli po błocie w stronę miasta.- Pan mnie sterroryzował, drogi panie…- Nic nie szkodzi! Za to zapłaci pan kolację, ale!… ale!… Ja, uważa pan, mam przyjaciela.Także malarz, ale bardzo chudy i wielki żarłok, niechże i on skorzysta przy tym święcie, bo dziś z pewnością nic nie jadł.- Ależ z największą chęcią!- Uprzedzam pana jednakże, że on zabierze ze sobą także swego psa, bardzo miłe bydlę, chociaż trochę parszywe.To także żarłok.Blady pan już się śmiał wesoło.- Weźmiemy i psa!- No to już wszystko dobrze! No i niech pan sam powie, czy to nie lepiej, niż sobie dziurawić łeb?- Może i lepiej.Diabli wiedzą! Ale, słuchaj no, panie malarzu, powiedz pan, jacy diabli pana przynieśli do parku o tej porze? Coś pan tam robił? A, słowo daję, że to ciekawe!Szymon nastroił gębę dość ponuro, spojrzał na towarzysza straszliwym jakimś wzrokiem, wydobył powoli z kieszeni okropną, zardzewiałą maszynę i pokazując ją zdumionemu człowiekowi, rzecze:- Po com przyszedł do parku? Bo się chciałem zastrzelić, mój panie!Towarzyszowi malarza zdawało się w pierwsze chwili, że zwariował.- Aaa! - ryknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl