[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zwierzę skręcało się i zwijało w męce, po raz pierwszy też wydało z siebie coś więcej, niż syk: niskie, gardłowe kkhakk-khhakk-khakkk, którego dźwięk uniósł Martinowi włosy na karku.Odrzucił buteleczkę po rozcieńczalniku i obiema rękami złapał szyję weżokota, ściskając ją z całych sił, coraz mocniej i mocniej.Drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Ramone.Wyraźnie spodziewał się widoku Martina, uprzątającego resztki strzaskanej głowy kota.Zamiast tego stanął oko w oko z wijącym się wężem, jakby wyjętym wprost ze złego snu.– Zapalniczka! – krzyknął Martin.– Prędko, zanim wyschnie!Ramone stał z szeroko otwartymi ustami.– Wyschnie? Co wyschnie? O czym ty mówisz? Człowieku! Co to, u diabła, jest? O, Chryste!– Twoja zapalniczka! – powtórzył Martin.Teraz już praktycznie na niego wrzeszczał.– Podpal mu głowę! Przed chwilą oblałem go rozcieńczalnikiem!Oszołomiony Ramone pogrzebał w kieszeni koszuli i wyciągnął zapalniczkę.Niezdarnie pstryknął kciukiem, zadziałała jednak.Podsunął ją Martinowi.– Podpal go! – ryknął Martin.– Podpal, jak rany!Dygoczącą, tańczącą ręką Ramone przytknął płomyk zapalniczki do czubka głowy Lugosiego.Futro weżokota natychmiast buchnęło ogniem, a cierpienie rozwarło szeroko jego żółte oczy.Przez całe ciało przebiegł mu silny dreszcz – dreszcz, który wstrząsnął też Martinem, który czuł tylko strach, ból i obrzydzenie.Jedyne, co mógł zrobić, to nie rozluźniać uchwytu, podczas gdy wężokot miotał swą płonącą głową na boki.Martin był całkowicie pewien, że gdyby go uwolnił, potwór znów rzuciłby się na niego i najprawdopodobniej również podpalił.Pokój zaczął powoli wypełniać się duszącą wonią płonącej sierści i palonego ciała.Podczas gdy Martin dzierżył przed sobą weżokota niczym człowiek niosący pochodnię, głowa stworzenia płonęła jaskrawo i trzaskała – futro, skóra i ciało.Ciągle na niego patrzyła, nawet gdy jej żółte oczy zaczęły matowieć – białko ścięło się pod wpływem wysokiej temperatury.Z pyska wciąż dobywało się owe khakkk-khakkk-khakkk!, podczas kiedy z gardła zaczęły wypełzać płomyki liżące podniebienie i ostre jak igła zęby, a skóra na języku skwierczała i zwęgliła się.Nareszcie zwierzę skonało i Martin ściskał w ręku dymiącą głowę o żółtobrązowych szczękach, wyglądających przez spopielone policzki, i pysku rozwartym w potwornym grymasie.Upuścił ją.Głowa odpadła i potoczyła się w kąt.Reszta ciała skurczyła się, zmalała, pogrubiała i na oczach Martina i Ramone przybrała kształt najzwyklejszego domowego kota.– Lugosi – szepnął Ramone.– Właśnie zabiłem Lugosiego.Chciałem go ocalić, a tymczasem zabiłem go.Martin pokuśtykał do okna i otworzył je, aby choć część gryzącego dymu mogła ulecieć na dwór.Raz i drugi wstrząsnęły nim mdłości, lecz przyciskając pięść do ust zdołał zapanować nad sobą.– To nie był Lugosi – wykrztusił.W ustach czuł suchość.– Myślisz, że nie poznałbym swojego własnego kota? – zaprotestował Ramone.– Spójrz na niego!Martin głęboko zaczerpnął tchu.W dole za oknem Maria Bocanegra wyruszała dumnie na randkę ze swym chłopakiem-kulturystą.Obcisła biała spódniczka, ostre jak sztylet wysokie białe szpilki, które sprawiały, że dreptała mocno kołysząc na boki biodrami, przylegająca do ciała biała koszulka i sterczące pod nią sutki, dokładnie widoczne nawet dla kogoś, komu niespecjalnie zależało na tym, żeby je oglądać.„Boże”, pomyślał Martin, „normalne życie”.Usłyszeli donośne kroki na schodach i władcze walenie do drzwi.– Znowu jakieś hałasy! – krzyknęła pani Capelli.– Co to ma znaczyć? I dym? Czy coś się pali? Nie wolno nic palić!– Wszystko w porządku, pani Capelli, nic się nie stało.To tylko niedopałek papierosa na łóżku.Martin usiadł ciężko na blacie biurka i potarł dłońmi twarz.Ramone ciągle jeszcze kręcił głową i powtarzał:– Zabiłem go, człowieku! Kazałeś mi to zrobić i posłuchałem! Zabiłem go!– Nie – odparł Martin.– Nie zabiłeś.To nie twoja wina.Ale dzięki temu czegoś się dowiedzieliśmy – albo przynajmniej tak myślę.– Co? Czego się niby dowiedzieliśmy? – spytał zrozpaczony Ramone.Jego twarz była mokra od łez.– Cóż, po pierwsze wiemy już, że jeśli coś wychodzi z lustra, coś innego musi tam wejść.I vice versa.Łapiesz? Coś w rodzaju wymiany.Rozumiesz, może to i brzmi dziwnie, ale jest w tym jakaś logika, jak u Isaaca Newtona.Każde działanie powoduje taką samą reakcję, tylko odwrotnie skierowaną.– Dobra – rzekł podejrzliwie Ramone, nadal unikając wzrokiem widoku ciała Lugosiego.– Jest jeszcze coś – ciągnął Martin.– Tak jak to teraz widzę – po tym, co przytrafiło się Lugosiemu – cokolwiek się dzieje wewnątrz tego lustra, w jakiś sposób zmienia rzeczy.Sam pomyśl – zamieniło Lugosiego Bóg wie jeden w co.Węża? Kota? Jakąś zjawę? Nie mam pojęcia, co to było, ale temu czemuś niemal udało się mnie zabić.A wyobrażasz sobie, co by się stało, gdyby lustro wchłonęło Emilia? Co by z niego zostało? Chłopiec-wąż? Nawet nie mogę o tym myśleć.Ramone nic na to nie powiedział, lecz wcisnął ręce w kieszenie dżinsów i przechadzał się tam i z powrotem.Jego nozdrza drgały gniewnie.– Lepiej pójdę po worek na śmiecie.– Oko za oko – stwierdził gwałtownie Ramone.– Zabijamy lustrzanego kota – lustro zabija mojego kota.Cokolwiek by to jednak było, to tylko cholerne lustro.Nic więcej.Kawał szkła.Martin nie odpowiedział.Wiedział, że Ramone, podobnie jak on sam, wyraźnie odczuł mroczną falę promieniującą z lustra.Zdawał sobie sprawę, że Ramone nie podejmie żadnej próby poruszenia czy stłuczenia zwierciadła, niezależnie od tego, jak bardzo wzburzyło nim to, co przydarzyło się Lugosiemu.Wiedział też, że choćby Ramone sto razy lekceważąco nazywał lustro „kawałkiem szkła”, nadszedł już czas, by zwrócić się o pomoc do kogoś, kto znał się na takich sprawach.Księdza lub spirytysty.Kogoś, kto mógłby powiedzieć im dokładnie, jaką to pamiątkę Martin sprowadził do domu i co skrywa się za jej lśniącą powierzchnią; czy jest to siła dobra czy zła i co można zrobić, by się przed nią uchronić.Otworzył drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|