[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bardzo dobrą imitację.- O tak, i jestem ci wdzięczny, czarodzieju.Ale to tylko imitacja.- Najeźdźcy o tym nie wiedzą.- Dowiedzą się bardzo szybko, kiedy stanę z nimi do walki - od­parł ponuro Hamarak.Potem twarz mu się rozjaśniła i wykrzyknął: -Chyba że potrafisz mnie zmienić w najlepszego szermierza na świe­cie! Nie na stałe, tylko na dzień lub dwa.To wystarczy.I wcale nie muszę być najlepszy na świecie.Jeśli przez kilka dni będę najlepszym szermierzem w królestwie, ocalę Dendorrik.- Taki czar nie należy do mojej specjalności, Hamaraku.Musiał­bym wrócić do domu i odnaleźć go w księgach, a na to nie ma czasu.- Możesz mnie zrobić odpornym na ciosy?- Tak.chyba mogę - odparł czarodziej powoli, z wahaniem, w zamyśleniu drapiąc się po brodzie.-Więc zrób to!- Nie tak szybko.Zaklęcie odporności jest bardzo zdradliwe.Należy je stosować z wielką ostrożnością i bardzo starannie dopra­cować w każdym szczególe, inaczej powoduje opłakane skutki.Po­patrz na Achillesa i Zygfryda.- Kim oni są?- Dwaj mężczyźni, którzy rzekomo byli odporni na ciosy.Obaj nie żyją.Hamarakowi zrzedła mina.- Szkoda.To byli twoi przyjaciele?- Nie, nie, nie.Wymieniłem ich dla przykładu.-Jakiego przykładu?- Żeby pokazać, że zaklęcie odporności niekoniecznie zapewni ci nietykalność.Widzisz, jeśli opracuję szczegółowy czar i zabezpie­czę cię przed włócznią, mieczem, sztyletem, strzałą i tak dalej.sta­rannie wymieniając każdy rodzaj broni.zawsze ktoś może rozwalić ci głowę łopatą albo przebić cię widłami.A jeśli użyję uniwersalne­go zaklęcia, obejmującego wszelkie możliwe rodzaje broni, muszę rozciągnąć czar tak cienko, że łatwo go przerwać.Więc wolałbym znaleźć jakiś inny sposób, żeby ocalić ciebie i Dendorrik.-Jaki inny sposób? - zapytał gorliwie Hamarak.-Jeszcze nie zdecydowałem.Muszę się z tym przespać.Mamy kilka dni, zanim nadciągną najeźdźcy, a do tego czasu coś wymyślę.- Na pewno?- Oczywiście, Hamaraku.Zaufaj mi - odparł Kedrigern z pro­tekcjonalnym uśmiechem.Zorilon został w piekarni, przy małym, jakby niewyrośniętym i zakalcowatym stoliku w ciepłym kącie, żeby dalej porządkować państwo­we dokumenty.Ponieważ większość z nich stanowiły petycje, praca posuwała się szybko.Kiedy wracali do gospody ciemnymi, wąskimi uliczkami, Kedrigern powiedział do żony:- Coś długo rozmawiałaś z Berrian.Na pewno nie gadałyście cały czas o zasłonach i poduszkach.- Och, nie.Opowiedziała mi o katastrofie na zamku.Zdaje się, że jak tylko robotnicy zaczęli wywozić śmieci, wszystko się zawaliło.Tylko śmieci trzymały zamek w kupie - wyjaśniła Księżniczka.- Dlaczego nie zostawili śmieci na miejscu?- O to samo zapytałam.Podobno wśród robotników rozeszła się plotka, że głęboko pod zamkiem jest zakopany ogromny skarb.Nikt nie chciał przerwać kopania, nawet kiedy ściany zaczęły osiadać i pod­łogi się zapadały.Według Berrian to cud, że nikt nie zginął.Kedrigern potrząsnął głową.- Chciwość to coś okropnego.- Tak samo jak śmieci - oświadczyła z naciskiem Księżniczka.-Przynajmniej teraz mogą zbudować coś nowoczesnego i wybrać lep­sze położenie.-Jesteś niepoprawną optymistką, moja droga.Armia pięciuset groźnych zbójów maszeruje na miasto, zamek leży w gruzach, Hamarak ma imitację zaklętego miecza, którą ledwie potrafi utrzymać w rękach, gwardia boi się własnego cienia.a ty się zastanawiasz, gdzie zbudują nowy zamek.- To nie ja jestem optymistką, Keddie, tylko ty jesteś pesymistą.Na pewno potrafisz przepędzić armię bandziorów.Pamiętasz, co zrobiłeś z Zielonym Zagadkowiczem i jego ludźmi?- Przypomnij sobie, co było potem, kochanie: przez wiele dni byłem słaby jak dziecko.Gdybym nie znalazł haemonii, do tej pory nie odzyskałbym sił.Czeka nas ciężka podróż do domu, więc nie chcę się włóczyć po drogach, jeśli utracę większość mocy.- Zostało ci jeszcze dużo haemonii - zauważyła Księżniczka.- Wcale nie tak dużo.A jeśli napastnicy mają ze sobą jednego czy dwóch czarodziejów? Musimy uwzględnić taką możliwość.- Nie uwzględniłeś jednego - wytknęła mu Księżniczka lodowa­tym tonem.- Przeoczyłeś fakt, że ja też jestem czarodziejką i potra­fię doprowadzić nas bezpiecznie do domu, nawet jeśli twoja moc się wyczerpie.- Kochanie, wcale nie zapomniałem o tobie.Wręcz przeciwnie, liczyłem na twoją pomoc w starciu z napastnikami.jeśli do tego dojdzie.- Naprawdę?- Oczywiście.Właśnie dlatego się martwię.Jeśli oboje zużyjemy swoją moc do ostatniej kropli, wprawdzie ocalimy Dendorrik, ale sami będziemy bezsilni przez wiele tygodni, nawet regularnie zaży­wając haemonię.Księżniczka zastanawiała się chwilę, a potem zaproponowała:- Może zmienimy kilku w świerszcze albo myszy polne, albo coś w tym rodzaju, a wtedy reszta zrozumie aluzję.- Może.Ale najlepiej, żeby Dendorrik miało własną obronę.Nie możemy tutaj pędzić za każdym razem, kiedy jakieś bandziory wpadną na pomysł, żeby zaatakować miasto.- O nie, to wykluczone.Nie możesz po prostu zaczarować Ha-maraka?-Już to omówiliśmy.Nie mogę nic zrobić, dopóki nie wiem, co nam zagraża.Wyjdę na kompletnego durnia, jeśli zabezpieczę go przed ciosami każdej ostrej broni, a potem się okaże, że napastnicy mają maczugi.- Słusznie.To nie wystarczy.-I zawsze istnieje możliwość, że zmierzymy się z magią.- Naprawdę tak uważasz?- Nic innego nie miałoby sensu, moja droga.Po wyczynach Hamaraka na moście każda banda zwykłych rabusiów będzie się trzy­mała z dala od Dendorrik, dopóki nie znajdą sposobu na pokona­nie Hamaraka i jego magicznego miecza.a to oznacza własną ma­gię.Bandyci są głupi, ale nie aż tacy głupi.Księżniczka milczała przez chwilę, a potem powiedziała:- Nie jestem tego pewna.Myślę, że sąjeszcze głupsi, niż podej­rzewasz.-Dlaczego?- No, weźmy na przykład Rokkmunda.Typowy wojowniczy brutal z mieczem, który zupełnie lekceważył magię.Ostrzegałam go, ale zaatakował mnie zaklętym mieczem.Myślę, że oni wszyscy są tacy.Kedrigern chrząknął w zamyśleniu.Po długiej chwili powie­dział:- Trafiłaś mi do przekonania, moja droga.- No i Burok.Przypomnij sobie Buroka.- Pamiętam go doskonale.- Brutalni mężczyźni zawsze polegają na brutalnej sile, Keddie.Pięćdziesięciu wojowników nie zdołało pokonać Hamaraka, więc zebrało się pięciuset i próbują go podstępnie zaskoczyć.Rokkmund zrobiłby dokładnie to samo.Gdyby było ich niewielu i gdyby przyby­wali otwarcie, obawiałabym się magii.Ale półtysięczna armia to tyl­ko zbieranina tępych, upartych, wymachujących maczugami brutali - oświadczyła Księżniczka z chłodną pewnością siebie.- Trafny argument.Bardzo przekonujący.Gdybyśmy tylko zna­leźli sposób, żeby uniezależnić Dendorrik od naszej pomocy.- Wymyślimy coś - rzuciła Księżniczka nie mniej stanowczo.Skręcili za róg i zobaczyli mężczyznę stojącego w oświetlonychdrzwiach.Obok niego stał chłopiec z latarnią.Obaj rozglądali się czujnie.- Tam jest gospoda.Mam nadzieję, że dostaniemy coś do jedze­nia.Umieram z głodu - mruknęła Księżniczka i pomachała do obe­rżysty.- Myślę, że dostaniemy wszystko, czego tylko zażądamy.Osta­tecznie, moja droga, jesteśmy przyjaciółmi Hamaraka Niezwyciężo­nego - odparł Kedrigern i również pomachał wesoło.Rzeczywiście potraktowano ich z wielkimi względami.Uśmiech­nięci stajenni zaprowadzili konie do stajni, już nie obawiając się ich wyglądu.Oberżysta umieścił gości w najlepszym pokoju, gwarantu­jąc osobiście, że nie ma tam pcheł, a myszy są tak malutkie i cichut­kie, że praktycznie niedostrzegalne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl