[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozpry-snęła się na drobne kawałki.W mgnieniu oka.A stało się to potym, jak mama posłała go do Lilki po pieniądze.Okropnie po-trzebowali piątaka — wybierali się do szpitala, do ojca, musielikupić bilety i coś do jedzenia, bo niezbyt dobrze go tam kar-miono.U sąsiadów pustka w kieszeni, od letników, którym wsezonie wynajmowali drugi pokój, dawno już wzięli z góry pie-niądze, a ojca wypiszą dopiero za dwa tygodnie — pęknięciewrzodu żołądka to nie żarty.Mimo to Katran powiedział ma-mie — nie! Możecie mnie powiesić na pierwszym lepszym cy-prysie, ale do Kraba nie pójdę, nie pójdę i koniec! Czasów, kie-dy Lilka wyszła za mąż, Katran nie pamiętał.Nie pamiętał, żezawsze wstydziła się z nim chodzić — nazbyt znanym i ważnymczłowiekiem w ich miasteczku był Karpow.W dużym domuKarpowów zbyt było wytwornie.Tak więc siostra coraz rzadzieji rzadziej przybiegała do matki i brata — była zajęta, miałasyna, dom, gospodarstwo.Katran zaglądał do Karpowów tylkow razie koniecznej potrzeby.Ale ostatecznie znienawidził Kra-ba (wtedy nie nadano mu jeszcze tego przezwiska) ostatniejzimy.Mama posłała go do Lilki po maszynę do szycia — byłapotrzebna, żeby mama mogła mu uszyć ubranie z taniego suk-na.Katran zjawił się u Karpowów w słotny wieczór, padał śniegz deszczem.Przed wejściem strząsnął mokre płatki z króciut-kiego płaszcza, podobnego raczej do dłuższej kurtki, oczyścił nametalowej skrobaczce buty z błota i wszedł.Było już dawno posezonie i w domu panowała niezwykła cisza, dom był prawiemartwy.„Idźże, idźże, czego stoisz" — zmusił się do otwarciadrzwi i wszedł do korytarza.Zastukał do drzwi salonu.„Proszę"— odezwał się z pokoju Karpow i Katran wszedł.Karpow jakwidać dawno już wrócił z pracy, bo ubrany był po domowemuw jasnoczerwoną, flanelową bluzę z zakasanymi rękawami i wmiękkie ranne pantofle.Był barczysty, opalony.Siedząc przyniskim stoliku, na którym stało radio, gniewnie — oderwano good zajęcia! — na wpół obrócił się do Katrana.Palce Karpowapozostały na białych jak w pianinie klawiszach aparatu.Widaćłapał coś w eterze.„Czy jest Lilka?" — spytał Katran po przywitaniu.„Jest — Karpow odwrócił się do niego.— Na górze.A na co ciona?"„Mama prosi o maszynę do szycia".Karpow długo nie odpo-wiadał i nie wołał Lilki, więc Katran dodał: „Potrzebna namnajwyżej na dwa dni, nie więcej".„Zaczekaj".Karpow wyłączył radio i głośno zawoławszy: „Wi-talik, pobaw gościa!" — wyszedł z salonu.Słychać było jego od-dalające się kroki na wąskich schodach wiodących na piętro.Katran stał w progu salonu, powiało na niego ciepłem tegopokoju, tak przytulnego z jego szerokim tapczanem, wygodny-mi fotelami, pięknym świecznikiem i barwnymi grzbietamiksiążek ustawionych na półkach.I dlatego, że wszystko w tymsalonie było tak niepodobne do tego, co otaczało go w domu,czuł się tu kimś przypadkowym i obcym, coś wolniutko pod-pełzało mu pod gardło i zaczęły go boleć zęby, choć wszystkieco do jednego były zdrowe.W korytarzu bezszelestnie pojawił się Witalik.Katran zasła-niał wejście, więc Witalik przecisnął się obok niego do salonu.A kiedy się przecisnął, powiedział:„Dzień dobry, Żora".„Się masz" — mruknął Katran i zachichotał jakoś głupio i nie-zbyt kulturalnie, bo po pierwsze nie przywykł krępować się ma-łych chłopców, a po drugie Witalik niczym nie przypominałjego krewniaka.„Co się z tobą dzieje?" — Witalik z naganą popatrzył na Katra-na, wpakował się z nogami na fotel, obciągnął, jakby mu byłozimno, rękawy pstrokatego sweterka i z niezadowoleniemwzruszył ramionami.Znów obejrzał Katrana od stóp do głowy i zatrzymał wzrok najego butach.Długo nie podnosił oczu.W Katranie wszystko towzbudziło obrzydzenie.Także popatrzył na swoje nogi i zoba-czył, że porządnie na-brudził.Z jego starannie otrzepanegopłaszcza kapało na podłogę.Katran w milczeniu wyszedł na ga-nek i ponownie zaczął wycierać nogi i otrzepywać się ze śniegu.Kiedy wrócił do pokoju, znów napotkał wzrok Witalika i tenwzrok natychmiast prześliznął się z twarzy na nogi.„To ci pod-lec" — pomyślał Katran.Na górze w tym czasie rozległy się przyciszone głosy Lilki iKarpowa.Katranowi zrobiło się nagle duszno i gorąco.Wzbie-rał w nim gniew.W tym sterczeniu w drzwiach i czekaniu byłocoś poniżającego.Nie mógł już dłużej milczeć.„No, jak ci się żyje"? — spytał nonszalancko.„Tak sobie.— Witalk z ponurą miną popatrzył na niego.— Atobie?"„A mnie wspaniale!" — niemal wrzasnął Katran.W głębi jego duszy coś się rodziło.Rozrastało.Zaczynało sięwyzwalać.Patrzył na starannie uczesaną główkę Witalika, najego poważne oczka i nagle przeszyło go podejrzenie: Karpownie po to sprowadził Witalika, aby po prostu „bawił gościa" —cóż z Katrana za gość! — ale dlatego.Tak, tak, po to, żeby Ka-tran czegoś u nich nie zwędził! Łajdacy! Trzeba wyjść, uciecstąd.Katran z zaciśniętymi pięściami w kieszeniach stał jednaki czekał, tylko stał już nie w progu, ale w korytarzu przy samychdrzwiach.Z każdą sekundą narastała w nim nienawiść, stawałasię coraz cięższa, dokuczliwsza.Wreszcie na schodach rozległy się kroki i na dół zeszła Lilka zKarpowem.Serdecznie, jak siostra — to potrafi! — uśmiechnęła się do nie-go.„Jak się masz, Żora.Dlaczego się nie rozbierasz?"„Ja tylko na chwilkę" — wydusił z siebie Katran i wbił wzrok wksiążki na ścianie.„A czy dasz radę donieść maszynę? — spytała Lilka.— Możemama będzie u nas szyła?"„Doniosę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl