[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ostatniego dnia przed wyjazdem niektórym popsuł się dobry nastrój, a przyczyną był transport inwalidów, który przyszedł z obozów Mauthausen i Gusen.Ludzi tych prowadzono powoli obok naszego baraku.Powoli dlatego, że były to tylko szkielety ludzkie w zniszczonych łachmanach, nazywanych szumnie ubraniem, a każdy z nich był w bandażach lub w gipsie.Przez druty od nas padały chaotyczne pytania: skąd, jak długo byli, jakie tam warunki? Ktoś zawołał, że my tam jedziemy - na to niektórzy machnęli tylko ręką mówiąc, że jak pojedziemy, to sami się przekonamy.Poszła plotka - która miała na celu przywrócić dobry nastrój - że ci inwalidzi to więźniowie, których poraniło przy przedwczesnym wybuchu w kamieniołomach, lecz nie wpłynęło to jednak na poprawienie nastroju.Ludzie z wolnych bloków przynieśli papierosy i tytoń i częstowali nim chłopaków z K.K.Przyszedł też pod barak Janusz Kempisty i przyniósł mi paczkę tytoniu, bibułki, pudełeczko sacharyny.Dobry, kochany chłopak.Gdy już wychodziliśmy do bramy, stał przed swoim blokiem i machał mi ręką na pożegnanie.Nie wiem, czy przeżył wojnę, ale to raczej wątpliwe, bo był to chłopiec młody i niezaradny.W dniu wyjazdu blokowy naszego bloku, Niemiec z czerwonym winklem, miał do nas krótka przemowę i widać było, że był bardzo wzruszony.Przypuszczam, że ze swą mową wystąpił wbrew zarządzeniom, bez niczyjego zezwolenia, bo nie wierzę, żeby mu ktoś pozwolił mówić takie rzeczy.Przemówienie jego można streścić w kilku zdaniach: “Jedziecie na gorsze.Tam jest ciężka praca i wyniszczenie.Tu wewnętrzne władze obozowe - to komuniści, tam rządzą bandyci”.A na zakończenie powiedział:- Pamiętajcie zawsze o tym, żeby nie upaść, bo który upadnie, ten już się nie podniesie.Dnia 16 sierpnia 1940 r.rano otrzymaliśmy prowiant na drogę - był to kawałek kiełbasy i pół bochenka chleba - i zaprowadzono nas na jakąś bocznicę kolejową.Tam prawie trzy godziny siedzieliśmy na trawie w oczekiwaniu na pociąg.Tego dnia było bardzo gorąco.Wszystkim chciało się pić, a nigdzie nie było wody.W dodatku z nudów i z głodu prawie wszyscy zjedli swój chleb, a nikt nie wiedział, jak długo będzie trwała jazda do miejsca przeznaczenia.Ja też swoją żywność zjadłem i chciało mi się bardzo pić, lecz starałem się o tym nie myśleć, żeby nie pogarszać swego samopoczucia.Przykrym dla mnie momentem był przejazd obok nas pociągu pośpiesznego, w którym widzieliśmy ludzi, jak jeżdżą w luksusowych wagonach i cieszą się wolnością.Przed przejazdem tego pociągu esesmani ustawili się wzdłuż toru, żeby któremu z nas nie przyszedł przypadkiem do głowy pomysł skoczenia pod pociąg.Życie wolno było odebrać sobie w obozie, poza bramą obozu byłoby to wysoce nieprzyzwoite.Wreszcie podstawiono pociąg towarowy, załadowano nas po 50 osób do każdego wagonu.Posłyszeliśmy jeszcze szczęk żelaznych sztab, którymi zamykano wagony.pociąg ruszył.MAUTHAUSENPrzy ładowaniu do pociągu ludzie starali się stawać obok siebie tak, żeby znajomi czy koledzy mogli jechać w tym samym wagonie.Ja ustawiłem się razem z Willim i Heńkiem B.W poprzek wagonu poukładane były deski, na których siedzieliśmy.Ci, dla których zabrakło miejsca na deskach, siedzieli na podłodze pod ścianami.W wagonie było bardzo ciasno, a jedyną dobrą stroną jazdy były otwarte okienka po obydwóch stronach wagonu, w których były umocowane grube kraty.Przez okienka te wpadała do wagonu wystarczająca ilość powietrza.Nie potrzeba wspominać o tym, że wszyscy byli głodni, bo tylko nieliczni zostawili sobie po kawałku chleba do pociągu.Wszyscy natomiast czuli wielkie pragnienie.Na nielicznych postojach esesmani chodzili bez przerwy obok pociągu.Gdy na jednym postoju z naszego wagonu proszono o wodę, esesman zagroził, że jeśli się nie uspokoimy, to zamknie nam okna.Na taką groźbę wszyscy się uspokoili i nikt już więcej o wodę nie prosił.Wreszcie pociąg stanął.Było już po zachodzie słońca, lecz jeszcze zupełnie widno.Ktoś z wagonu przylepił się do okna i przeczytał napis na stacji: “Mauthausen”.Ktoś celowo przekręcił nazwę i wymówił złowieszczym głosem: “Mordhausen”.W wagonie wyczuwało się zaniepokojenie - co też przyniesie nam zmiana.Kilka minut panowała na stacji cisza, po której posłyszeliśmy zbliżający się powoli w naszym kierunku jakiś wrzask, pokrzykiwania, wreszcie już zupełnie blisko mogliśmy w ogólnym wrzasku odróżnić odgłosy bicia.Słychać otwieranie wagonu przed nami.Krzyk, bicie, okrzyki bólu, tupot nóg - cisza.Otwierają nasz wagon.Spojrzałem: w pewnej odległości od wagonów gęsta linia posterunków, kilku esesmanów z karabinami przy drzwiach i krzyczą wszyscy jednocześnie.Nie musiałem rozumieć, co krzyczą, żeby zorientować się, że każą szybko wysiadać.Wyskoczyłem razem z innymi na peron.Dostałem karabinem po plecach, lecz nawet nie zwróciłem na to uwagi, bo całą uwagę skupiłem na robieniu uników, żeby nie oberwać od esesmanów, którzy stali ustawieni w szpaler, a my biegliśmy między nimi, żeby dołączyć do kolumny.Mimo wprost akrobatycznych uskoków kilka solidnych uderzeń dostało mi się jednak.W kolumnie przypadło mi miejsce w pierwszym rzędzie po lewej stronie.Z obydwóch stron stali esesmani w odległości dwóch kroków od siebie.Karabiny trzymali w rękach, gotowe do strzału.Wszyscy jacyś dziwnie podnieceni, wrzaskliwi, sprawiali wrażenie ludzi nienormalnych.Gdy wreszcie po kilkakrotnym liczeniu nas ruszyliśmy w drogę, było już mocno ciemno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|