[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Deseń ów  jak i inne  mógł zmienić tylko głosem, wydając rozkaz.Dawno już przestałogo to bawić.Miarowy głos podyktował mu współrzędne.Wynotował sobie wyniki dosprawdzenia w sterowni, przedłużył krzywą lotu o odcinek, przebyty w ciągu doby, przezchwilę badał palcami, rozstawionymi jak do wzięcia akordu, odległość rakiety odnajbliższych gwiazd.Cztery lata świetlne, pięć i siedem dziesiętnych lat, osiem i trzy setne.Najdalsza miała system planetarny.Zapatrzył się w czarny punkt, który ją wyobrażał.Rakietanie była przystosowana do lądowania na obcych planetach, ale mogła zbliżać się do nich.Gdyby tak zmienić połączenia w sterowni, wykręcić kurs na tę gwiazdę&Co najmniej dziesięć lat, nie licząc hamowania.Tego szacunkowego obliczenia dokonał już wiele razy.Gwiazda ani jej planety nic gonie obchodziły.Ale  przekreśliłby plan.Wyłamałby się& Odepchnął się w tył łokciami. Zagrać coś  powiedział  ale bez skrzypiec.Fortepian.Może być Chopin.Alecicho.Rozległa się muzyka.Nie słyszał jej, wpatrzony w dalszą połać mapy.Białymipunktami naznaczony był na niej następny etap lotu  dalsza część jego gigantycznej pętli.Całość nie mieściła się na tych mapach.Wiedział, że pewnego dnia czarny ślad dojdzie dobrzegu gwiazdowego pola i kiedy nazajutrz przyjdzie do pracowni, zastanie stół pokrytykolejnym kwadrantem mapy.Wszystkich miało być czterdzieści siedem.Ta, na której kreśliłteraz, była dwudziesta pierwsza. Dosyć  powiedział ledwo słyszalnie, jakby do samego siebie.Muzyka trwała. Cicho!  krzyknął.Akord, urwany, rozpływał się w powietrzu.Próbował zagwizdać go, wyszło fałszywie.Nie miał słuchu. Powinni byli wynalezć muzykalniejszego faceta  pomyślał. Możenauczę się jeszcze śpiewać, mam czas. Wstał, dał prztyczka cyrklom, jeden z impetemprzemknął po śliskich zwojach kalki i z tępym pacnięciem wylądował na poręczy krzesła,drżąc, wbity ostrzem w elastyczny, kremowy wałek.Odwrócił się do drzwi.Cyrkle same powędrują do swego schowanka. Właściwie powinni byli przygotować tu jakieśniespodzianki  pomyślał  żeby można tu czegoś nie znalezć i rozwścieklić się przez to.Albo zabłądzić.Zęby pomieszczenia zmieniały się kształtem i miejscami, żeby automatyprzeszkadzały, właziły pod nogi, żeby kłamały.Jeden może kłamać  przyszła refleksja ale jak go do tego zmusić? Zresztą  po co?Drzwi otworzyły się przed nim.Chwycił je mocno, przytrzymał w ruchu, potemchwycił się jedną ręką srebrnej sztabki, dzwignął się w górę i dał się im nieść, aż przywarłydo ściany.Urządzenie zadrżało, niepewne, co robić, zakłopotane sytuacją, do której nie byłoprzystosowane  łowił te oznaki aberracji z zadowoleniem.Napinał mięśnie w rosnącymwysiłku.Skrzydło drzwi cofnęło się parę centymetrów z powrotem, jakby chciało sięzamknąć, ale potem stanęło.Nie było na co czekać.Opuścił się lekko na nogi i poszedłkorytarzem, gwiżdżąc.We wnękach stały kolorowe automaty do gier zręczności.Kiedy je montowano,pomysł ten wydał mu się świetny.Ale już drugiego czy trzeciego wieczoru zauważył, grając,że właściwie zmusza się do tego.Od razu dał spokój.Nawet kurzu na nich nie było, chociażżadnego nie tknął od całych miesięcy.Uchwyty, rączki do pociągania lśniły żywym srebrem,figurki, zwierzątka  wszystko było barwne jak w pierwszym dniu.%7łeby coś zszarzało,zardzewiało, zacinało się, może byłoby lepiej.Widziałby czas, mógłby go rachować wedletego, co niszczeje.Mały pies byłby dzisiaj już dużym psem.Albo kot.Niemowlę zaczęłobymówić. Powinienem był zostać mamką  powiedział głośno, bo wiedział, że żadne zniewidzialnych, elektrycznych uszu korytarza tego nie zrozumie.Korytarz zakręcał dużymłukiem.Sala gimnastyczna.Biblioteka, Rezerwowa sterownia.Mijał matowe szkła drzwi, niezatrzymując się, nie chciał wiedzieć, dokąd idzie, chciał iść do nikąd.Regeneratory.Jedyne miejsce, z którego dobiegały odgłosy.Poza tym wszędzie było cicho.Jak sięmordowali konstruktorzy, inżynierowie, żeby uszczelnić dokładnie regeneratornię, żeby anipiśnięcie, ani najlżejszy dzwięk nie przesączały się z niej w otoczenie! Masy izolacyjne, pianysilikatowe, magnetyczne zawieszenie bezłożyskowe korpusów, poczwórne, gąbkowe uchwytywokół przewodów.Na szczęście nie udało im się.Z zamkniętymi oczami słuchał cichego,monotonnego śpiewu, którego nie mógł.nie potrafił przerwać żadnym rozkazem, który był odniego nie zależny jak ziemski wiatr.Regeneratornia.Brudna woda, mydliny, odchody, mocz,puste puszki, potłuczone szkło, papiery  wszystko wędrowało tu ssącymi przewodami iwpadało do mikrostosu.Rozkład na wolne pierwiastki.Chłodzenie wieloobwodowe.Krystalizowanie, separowanie izotopów, sublimowanie, crackingowa destylacja.Za ściankami działowymi miedziane kolumny syntetyzatorów, cały miedziany las pięknego, czerwonegokoloru (jedyna czerwień na statku, bo to depresji i manii).Węglowodory, aminokwasy,celuloza, węglowodany, syntezy coraz to wyższego rzędu, na koniec do zbiorników okondygnację niżej spływała chłodna, kryształowa woda, do pionowych rur zesypywała sięmączka cukrowa, delikatny pył skrobi, w butlach osiadał spieniony roztwór białkowy.A potem wszystko, zwitaminizowane, ogrzane lub zaprawione kubikami lodu,gazowane, nasycone aromatycznymi tłuszczami, kofeiną, substancjami smakowymi,wonnymi olejkami  wracało do niego, żeby miał co jeść i pić, i żeby mu smakowało.Sto razy tłumaczyli mu na Ziemi, że to wszystko nie ma nic wspólnego z odchodami albo tyle, co chleb z mąki, którą dało zboże, wyrosłe na glebie użyznionej nawozem.Atakże  żeby go już ostatecznie uspokoić  że poważna część żywności będziesyntetyzowana z materii kosmicznej.Nie chwytano jej, co prawda, dla niego.Stanowiłapaliwo silników, bo rakieta, mająca w ciągu czterech lat uzyskać i wytracić szybkość światła,musiała obrócić wniwecz masę, daleko większą od własnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl