[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O co w tym chodzi? Skoro to nie strach, to co?Och, ależ to jest właśnie strach.- Ale nie jest to lęk jedynego człowieka przy zdrowych zmysłach, który trafił do przeładowanego pacjentami domu wariatów.Wiesz, że nietoperze istnieją naprawdę.Nie jesteś wariatem; ani ty, ani Duke, ani Moira, ani Cam Stevens czy Janet Brightwood.Ale jednocześnie z tą fotografią jest coś nie w porządku.bardzo nie w porządku.I myślę, że to on, Robbie Delray, malarz pokojowy i Zbawca Własnej Rasy.Wiedział, skąd pochodzę.Zadzwoniła do niego Brightwood i powiadomiła, że Duke przyprowadzi kogoś z banku, kogoś, kto nazywa się Brandon Pearson.Wtedy Robbie mnie sprawdził.Po co? I w jaki sposób?Pod czaszką zadudniły mu nagle słowa Duke'a Rhinemanna: “Oni są cwani.mają wysoko postawionych przyjaciół.Do diabła, oni są urodzeni do zajmowania wysokich stanowisk".Jeśli ma się przyjaciół piastujących wysokie godności, każdego można bardzo szybko sprawdzić, prawda? Osoby na wysokich stanowiskach znają hasła dające dostęp do wszystkich sieci komputerowych, do wszystkich kartotek, numery najważniejszych opracowań statystycznych.Pearson drgnął na krześle jak człowiek wyrwany z koszmarnego snu.Odruchowo szarpnął nogą i potrącił kij do otwierania okien, który zaczai się osuwać.Jednocześnie szepczący w przedniej części pomieszczenia zgodnie kiwnęli głowami i skończyli naradę.- Les? - zapytał Delray.- Czy ty i Kendra zechcecie jeszcze raz mi pomóc?Pearson złapał tyczkę, zanim ta zdążyła się przewrócić i rozbić komuś głowę - a nawet czaszkę - ciężkim, metalowym okuciem.Chwycił kij i zamierzał odstawić go pod ścianę, kiedy w oknie piwnicy dostrzegł zaglądającą do środka upiorną twarz goblina.Czarne oczy, jak oczy lalki Raggedy Ann ciśniętej pod łóżko, wlepione były w szeroko rozwarte, niebieskie źrenice Pearsona.Pasy mięsa obracały się niczym pierścienie atmosferyczne wokół planet zwanych przez astronomów gazowymi gigantami.Czarne węże żył pod bryłowatą, gołą czaszką.W rozwartej gębie połyskiwały zęby.- Po prostu pomóżcie mi oderwać taśmy z tego cholernego pudła - wyjaśnił Delreay znajdujący się gdzieś po drugiej stronie galaktyki.- Są lepkie jak cholera - dodał z przyjacielskim chichotem.Jeśli chodzi o Brandona Pearsona, w jednej chwili jakby cofnął się w czasie do porannych zdarzeń.Znów chciał wrzasnąć, ale znów nie potrafił wydobyć z siebie głosu i z gardła wyszedł mu tylko niski zdławiony pomruk; jęk, jaki wydaje czasem człowiek pogrążony w głębokim śnie.Chaotyczne przemówienie.Bezsensowna fotografia.Nieustanne zerkanie na zegarek.“Czy to dlatego jesteś tak zdenerwowany? Dlatego, że tylu was zebrało się w jednym miejscu?" - zapytał wcześniej Du-ke^, a ten odpowiedział z uśmiechem: “Nie, Robbie przecież potrafi wyczuć nietoperze na odległość".Tym razem nie było nikogo, kto by go powstrzymał, i tym razem druga próba wydobycia z siebie głosu zakończyła się całkowitym sukcesem.- TO WSZYSTKO ZOSTAŁO UKARTOWANE! - wrzasnął Pearson, zrywając się na równe nogi.- TO WSZYSTKO ZOSTAŁO UKARTOWANE! MUSIMY STĄD UCIEKAĆ!Wyciągnęły się w jego kierunku głowy zaintrygowanych ludzi.tylko trzy twarze nie odwróciły się w jego stronę.Twarze należące do Delraya, Olsona i ciemnowłosej kobiety o imieniu Kendra.Rozerwali taśmy i otworzyli kufer.Ich oblicza wyrażały szok i poczucie winy.ale nie było śladu zdziwienia.Tej emocji właśnie brakowało na ich twarzach.- Siadaj, człowieku! - syknął Duke.- Chyba postradałeś roz.Na górze trzasnęły głośno jakieś drzwi.Rozległ się głuchy tupot butów.- Co się tam dzieje? - zapytała Duke'a Janet Brightwood.Oczy miała rozszerzone strachem.- O czym on mówi?- UCIEKAJMY! - ryknął Pearson.- WYPIERDALAJMY STĄD! GADAŁ TAK, ŻEBY ZYSKAĆ NA CZASIE! TO PUŁAPKA!Drzwi na górze wąskich schodów rozwarły się z łoskotem i z cienia doszedł najbardziej odrażający dźwięk, jaki Pearson w życiu słyszał.Przypominało to odgłos hordy bulterierów, między które wrzucono żywe dziecko.- Kto to? - krzyknęła Janet.- Kto jest na górze? Ale wyraz jej twarzy wyraźnie wskazywał, że dobrze wie, kto jest na górze.Co jest tam na górze?- Uspokójcie się! - krzyknął Robbie Delray do zmieszanych ludzi, z których większość siedziała jeszcze na składanych krzesłach.- Obiecali nam amnestię! Słyszycie mnie? Czy rozumiecie, co do was mówię? Solennie przyrzekli mi, że.W tej samej chwili pękło z trzaskiem okno do piwnicy; okno znajdujące się po lewej stronie w stosunku do tego, w którym Pearson ujrzał nietoperza twarz.Na otumanionych mężczyzn i kobiety siedzących w pierwszym rzędzie posypał się deszcz szklanych odłamków.Przez wybitą szybę wślizgnęło się ramię w rękawie marynarki od Armaniego i chwyciło Moirę Richardson za włosy.Ta wrzasnęła i z całych sił uderzyła w trzymającą ją dłoń.która wcale nie była dłonią, lecz łapą zakończoną długimi, chitynowymi szponami.Pearson bez namysłu chwycił drąg do otwierania okien, runął w tamtą stronę i wbił hak w pulsującą nietoperza twarz, która majaczyła w wybitym oknie.Żelazo zagłębiło się w oko stwora [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl