[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Dobrze - powiedział ojciec, zapalając jednego z osiemdziesięciu cameli, które wypalał każdego dnia.- Zatem rozumiemy się.Dadzą ci tam w tyłek, ale poradzisz sobie.Nie przysłaliby nam tego, gdyby było inaczej”.Podniósł list z zawiadomieniem z The Piper School i pomachał nim.Zrobił to z dzikim triumfem, jakby ten list był zwierzęciem, które zabił w dżungli, żeby teraz obedrzeć ze skóry i zjeść.„A więc bierz się do pracy.Zdawaj egzaminy.Postaraj się, żebyśmy byli z ciebie dumni.Jeśli skończysz pierwszy rok ze średnią pięć, zafunduję ci wycieczkę do Disneylandu.Chyba warto się przyłożyć, co, dzieciaku?”.Jake miał piątki ze wszystkich przedmiotów (przynajmniej do ostatnich trzech tygodni).Zapewne sprawił, że ojciec i matka byli z niego dumni, chociaż widywał ich tak rzadko, że nie był w stanie tego stwierdzić.Zazwyczaj kiedy przyjeżdżał do domu, nie było tam nikogo poza Gretą Shaw, gospodynią, więc w końcu pokazywał swoje piątkowe prace jej.Potem wędrowały do ciemnego kąta w jego pokoju.Czasem Jake patrzył na nie i zastanawiał się, czy mają jakiekolwiek znaczenie.Chciał, żeby miały, ale poważnie w to wątpił.Jake nie sądził, by tego roku miał pojechać do Disneylandu, z piątkową średnią czy bez niej.Sądził, że prędzej wyląduje u czubków.Gdy przechodził przez podwójne drzwi The Piper School o 8.45 rano trzydziestego pierwszego maja, nagle ujrzał przerażającą wizję.Zobaczył ojca w jego biurze przy Rockefeller Plaża 70, pochylonego nad biurkiem i z camelem w kąciku ust przemawiającego do jednego z podwładnych.Siny dym spowijał mu głowę.Za jego plecami, w dole, rozpościerał się cały Nowy Jork, którego zgiełk i hałas tłumiły dwie warstwy szkła typu Thermopane.„Faktem jest, że nikt nie dostaje się do Kliniki Psychiatrycznej Sunnyvale dzięki pieniądzom” - z ponurą satysfakcją mówił ojciec do swojego podwładnego.Wyciągnął rękę i postukał palcem w jego czoło.„Do takiego zakładu możesz dostać się tylko wtedy, kiedy masz naprawdę niedobrze pod sufitem.Właśnie to przytrafiło się dzieciakowi.Dają mu tam w tyłek, ale radzi sobie.Mówią mi, że wyplata najlepsze pieprzone koszyki.A kiedy go wypuszczą - jeśli w ogóle - zafunduję mu wycieczkę.Podróż do.”-.zajazdu - dopowiada Jake i dotyka czoła dłonią, która niemal drży.Te głosy powracają.Wrzaskliwe, swarliwe głosy, które doprowadzają go do szaleństwa.„Jesteś martwy, Jake.Przejechał cię samochód i nie żyjesz.”„Nie bądź głupi! Spójrz - widzisz ten plakat? Głosi: PAMIĘTAJ O ZABAWIE KLASOWEJ! Myślisz, że w przyszłym życiu są zabawy klasowe?”„Nie wiem.Wiem jednak, że przejechał cię samochód.”„Nie!”„Tak.To stało się dziewiątego maja o ósmej dwadzieścia pięć.Umarłeś niecałą minutę później.”„Nie! Nie! Nie!”- John?Odwrócił się przestraszony.Pan Bissette, jego nauczyciel francuskiego, stał, patrząc na niego z lekko zaniepokojoną miną.Za nim pozostali uczniowie wchodzili do auli na poranny apel.Robili to prawie bez przepychania i bez żadnych wrzasków.Zapewne i oni, tak samo jak Jake, usłyszeli od swoich rodziców, że mają ogromne szczęście chodzić do Piper, gdzie nie liczą się pieniądze (chociaż czesne wynosi dwadzieścia dwa tysiące dolarów rocznie), a tylko to, co masz w głowie.Zapewne wielu z nich obiecano tego lata wycieczki, jeśli uzyskają dostatecznie dobre stopnie.Zapewne niektórzy rodzice tych szczęśliwych zdobywców wycieczek pojadą na nie razem z nimi.Zapewne.- John, dobrze się czujesz? - zapytał pan Bissette.- Jasne - odparł Jake.- Świetnie.Trochę zaspałem dziś rano.Chyba jeszcze się nie obudziłem.Pan Bissette odprężył się i uśmiechnął.- To zdarza się nawet najlepszym z nas.„Nie mojemu ojcu.„Mistrz podrzynania gardeł” nigdy nie zaspał.”- Jesteś przygotowany do końcowego egzaminu z francuskiego? - zapytał pan Bissette.– Voulez-vous faire l’examen cet apres-midi?- Tak sądzę - odparł Jake.Prawdę mówiąc, nie wiedział, czy jest przygotowany.Nie pamiętał nawet, czy uczył się do tego egzaminu, czy też nie.W ostatnich dniach nic nie miało znaczenia oprócz tych głosów w jego głowie.- Jeszcze raz chcę ci powiedzieć, jaką satysfakcję sprawiło mi to, że mogłem cię uczyć w tym roku, John.Miałem zamiar oznajmić to także twoim rodzicom, ale nie było ich na zebraniu.- Są bardzo zajęci - rzekł Jake.Pan Bissette skinął głową.- No, cóż, było mi przyjemnie.Chciałem tylko, żebyś o tym wiedział.i że mam nadzieję zobaczyć cię w przyszłym semestrze na zajęciach dla drugiego roku.- Dziękuję - odparł Jake, zastanawiając się, co powiedziałby pan Bissette, gdyby dodał: „Nie sądzę, żebym w przyszłym roku uczył się francuskiego, chyba że na kursie korespondencyjnym, z materiałów przysyłanych do czubków w zacnej starej Sunnyvale.”Joanne Franks, szkolna sekretarka, pojawiła się w drzwiach auli, trzymając w ręku srebrny dzwoneczek.W The Piper School nie było żadnych elektrycznych dzwonków.Jake podejrzewał, że rodzice uważali to za jedną z największych zalet.Wspomnienia Małej Kochanej Szkółki i tak dalej.On tego nienawidził.Brzęk dzwonka zdawał się rozsadzać mu czaszkę.„Dłużej już nie wytrzymam” - pomyślał z rozpaczą.„Przykro mi, ale tracę zmysły.Naprawdę, naprawdę je tracę.”Pan Bissette zauważył panią Franks.Odwrócił się do niej, a potem z powrotem zwrócił się do chłopca.- Czy wszystko w porządku, John? W ostatnich tygodniach byłeś trochę rozkojarzony.Niespokojny.Czy coś cię gryzie?Troska w głosie pana Bissette’a o mało nie załamała Jake’a, lecz zaraz wyobraził sobie minę nauczyciela, gdyby powiedział mu: „Owszem.Coś mnie gryzie.Jeden cholerny drobny fakcik.Widzi pan, ja umarłem i znalazłem się na tamtym świecie.A potem znowu umarłem.Zaraz pan powie, że takie rzeczy się nie zdarzają, i oczywiście będzie pan miał rację.Część mojego umysłu wie, że ma pan rację, ale znacznie większa część uważa, że się pan myli.Ponieważ tak było.Umarłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl