[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sami, dla od­miany, mieszkamy dość wygodnie w kwaterach japońskich lot­ników.Donoszą mi, że mój ordynans, Mark, czuje się dobrze, został ranny odłamkiem szrapnela.Polubiłabyś go, Mamusiu.Przyrządzał mi różne dania, co wieczór słał łóżko i pilnował, żebym w czasie deszczu nie wychodził bez kaloszy".Nie napisał matce jedynie o tym, że ściany kwater lotników pokrywały japońskie obrazki pornograficzne, więc Bestia zawsze szukał okazji, żeby się do dowódcy przymilić, bo strasznie chciał bodaj zerknąć na nie.Tydzień później Billy J.pisał, że Batalion wraca na Saipan i przechodzi do odwodów.„Każdy pułk otrzymał pewną część wyspy i pomoc inżynierską przy budowie czegoś, co nazywamy tu szałasami.Lepsze to, niż nasze stare namioty.Składają się z drewnianych podłóg, drewnianych szkieletów, na które na­kładamy namiotowe płótna i już nie potrzeba żadnych linek ani kołków.One nas osłonią przed wywianiem z tej wyspy w razie nadejścia tajfunu.Jeden tajfun dopadł nas w czasie bitwy na Tinianie, a był taki, jakiego nigdy nie widziano w Kansas".Wrócił na Saipan 13 sierpnia i dokonawszy inspekcji budowy obozowiska na terenie już oczyszczonym po wschodniej stronie wyspy, ruszył jeepem, razem ze swoim nowym ordynansem, w kierunku polowego szpitala armii.Zaprowadzono go na oddział Marka.Odziana w bawełniany kombinezon pielęgniarka odesłała go na środek sali.Miała szorstkie dłonie i twarz czerwoną od koralowego kurzu tej wyspy, wiatru i okrutnego słońca.Inna siostrzyczka odsunęła parawan.Billy J.zbladł.- Co tu się dzieje?- Przykro mi, pułkowniku - powiedział lekarz.- Przed chwilą go straciliśmy.- Nie oberwał aż tak strasznie.Lekarz wyjaśnił cierpliwie, że przyplątały się komplikacje.Miał niestety grupę B minus, i.- Doktorze - odezwała się jedna z sióstr.- Wyczuwam słaby puls!Lekarz wydał krótkie polecenia, po czym pochylił się nad Markiem.Billy J.patrzył z nadzieją i strachem.W końcu lekarz zwrócił się doń.- Widziałem już coś podobnego w Denver, gdy byłem na praktyce.- Wyjdzie z tego?- Robimy co w naszej mocy.Sullivan spostrzegł, że nie jest tu potrzebny.Wyszedł.Pozwolono mu porozmawiać z Markiem trzy dni później.- No i jak się sprawujesz, morski piechurze? - powiedział.- Wspaniale! Niech mnie pan zabierze z powrotem do oddziału.Uścisnęli sobie dłonie.- Powiem tylko cześć reszcie chłopaków i zaraz wracam, O.K.? Gdy Billy J.wrócił, Mark powiedział:- Martwiłem się, że Batalion nie da sobie beze mnie rady.Musi wam być ciężko tak samotnie wykańczać Japów.Sullivan siadł na jego łóżku, spojrzał nań poważnie i rzekł:- Nie masz pojęcia, jak zdumiewająco szybko wszystko zaczęło działać.Żadnych tam nawalanek, zniekształconych rozkazów, braku benzyny dla jeepów.Jestem przekonany, że naprawdę powinieneś zostać oficerem.To mi cholernie ułatwi prowadzenie wojny.- Potem dodał poważnie: - Dopiekłeś nam parę dni temu, Mark.- Mówił mi o tym doktor - Mark zniżył głos.- Tego dnia, kiedy miałem zapaść, śniłem najbardziej niesamowity sen w życiu.- Rozejrzał się dokoła.- Opowiem panu, ale proszę się nie śmiać.- Nie będę się śmiał.- Śniłem, że unoszę się nad łóżkiem i patrzę na siebie z góry.Uczucie było przedziwne.Nie bałem się.Czułem się wspaniale, spokojnie, bezpiecznie.Potem zobaczyłem pana stojącego nad moim ciałem.Był pan bardzo smutny i skłonił głowę w modlitwie.Próbowałem panu powiedzieć, żeby się nie martwił, że jestem w porządku, ale pan mnie nie słyszał.Zgniewało mnie, że pan mnie nie słyszał i krzyknąłem głośniej.I wtedy sen się nagle urwał.Obiecał pan, że nie będzie się śmiał.- Stałem nad twoją pryczą.I schyliłem głowę w modlitwie.Lekarz powiedział mi, że umarłeś.- Umarłem? - Mark był oszołomiony.- Nikt mi nie powiedział, że był pan tu, żeby mnie odwiedzić.Godziny mijały powoli, ponieważ nie miał nic do roboty, jak tylko gapić się w sufit - i myśleć.Mark widywał w przeszłości nadzwyczajne wyczyny Billy'ego J., Tullia i Księżyca.Zadawał sobie pytania, czym oni różnią się od niego.Długo nie znajdował odpowiedzi i czuł się poniżony we własnych oczach: przez całe swoje życie był egocentrykiem.Już jako podrostek doszedł do wniosku, że ojciec myśli głównie o sobie, przeto jeśli sam nie będzie tak postępował, zostanie zerem.Wyrósł więc, nie wiedząc kiedy, na samoluba.Gdyby go oceniono w ten sposób jeszcze kilka tygodni temu, byłby oburzony.Teraz jednak, w łóżku, prawda wyszła na jaw tak, jakby nagle podniesiono kurtynę.Zastanawiał się, czyje życie powinno się raczej ocalić? Sullivana, Tullia, Księżyca czyjego własne? Musiał przyznać, że nie jego własne.Przysiągł sobie, że jeśli przeżyje, wyrwie z siebie samolubstwo z korzeniami.Tego popołudnia, w czasie obchodu rannych z pułku, ojciec Callaghan zatrzymał się przy Marku.Powspominawszy tych, co padli na Tinianie, Mark powiedział nagle: - Ojcze, chcę przejść na katolicyzm.- A jak sobie poradzisz z tym, co cię powstrzymywało?- To teraz nie ma żadnego znaczenia, ojcze.- Radzi jesteśmy, że przystajesz do nas.Przygotujemy co trzeba, gdy tylko stąd wyjdziesz.Kilka dni później Billy J.przyniósł urzędowy z wyglądu doku­ment.- Jak wiesz, nie mamy jeszcze medali Purpurowego Serca - powiedział.- Na razie musi ci wystarczyć ten certyfikat.- Usiadł na Markowej pryczy.- Nie żartowałem wtedy, mówiąc, że powinieneś otrzymać patent oficera.- Całkowicie mi wystarcza to, że mogę być pańskim ordynansem, pułkowniku.Mnie nie.Masz zbyt wiele talentów, żeby pozostawać kap­ralem.- Zrobiłem coś, co pana zraziło?- Nie bądź dupa.Sam wiesz, jak mi się przydajesz.Potrzebujesz czego? Dostajesz pocztę?- Tak, sir.Nie mam skarg, ale chcę już wyjść z tej mordowni i wrócić do Batalionu.Jak idzie budowa obozu?- Świetnie.Jesteśmy na skale z widokiem na Zatokę Magicienne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl