[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale pokora i niewinność - to, co w tym kontekście oznacza „serce małego dziecka” - nie muszą koniecznie łączyć się z bezkrytycznym zachwytem, a na pewno nie z bezmyślną czułostkowością.Chesterton wspominał ongiś, że dzieci, z którymi oglądał Błękitnego ptaka Maeterlincka, były roz­czarowane, bo „sztuka nie skończyła się dniem sądu i para bohaterów nigdy nie dowiedziała się o wierności Psa i zdra­dzie Kota”.„Albowiem dzieci - pisze Chesterton - są niewinne i kochają sprawiedliwość; podczas gdy większość z nas, dorosłych, jest niegodziwa i dlatego wolimy miłosier­dzie”.Z kolei Andrew Langowi coś się pomieszało.Uparcie broni księcia Ricarda, bohatera jednej ze swych baśni, gdy ten zabija Żółtego Karła.„Nienawidzę okrucieństwa - oświadcza Lang - [.] lecz była to uczciwa walka, z mie­czem w ręku, a karzeł - pokój jego prochom - zginął w zbroi”.Nie jest wcale oczywiste, że „uczciwa walka” jest mniej okrutna od „uczciwego sądu” albo że przebicie karła mieczem było bardziej sprawiedliwe niż stracenie niegodzi­wych królów czy złych macoch - a od tego Lang odżeg­nuje się w swych zbiorach i posyła (jak się szczyci) swych zbrodniarzy na emeryturę z wcale niezłym uposażeniem.Oto przykład miłosierdzia nie utemperowanego przez spra­wiedliwość.Co prawda Lang adresował swój wywód nie do dzieci, ale do rodziców i opiekunów, którym rekomen­dował swe baśnie, Księcia Prigia i Księcia Ricarda, jako odpowiednie dla ich podopiecznych.To rodzice i opieku­nowie zakwalifikowali baśnie jako utwory przeznaczone dla dzieci, a owo pomieszanie wartości jest tylko jednym ze skutków takiej kwalifikacji.Jeśli mówimy o „dziecku” w dobrym sensie tego słowa (ma ono także swe uzasadnione, złe znaczenie), nie wolno nam automatycznie używać słowa „dorosły” w złym sensie (ma ono także swe uzasadnione, dobre znaczenie).Dorasta­nie to niekoniecznie wzrastanie w niegodziwości (choć czę­sto oba te procesy idą w parze).Przeznaczeniem dziecka jest dorosnąć, a nie przemienić się w Piotrusia Pana.Nie chodzi tu o to, aby utracić niewinność i zdziwienie światem, ale żeby kontynuować wyznaczoną wędrówkę - ową wę­drówkę, którą na pewno lepiej byłoby ukończyć niż odby­wać z nadzieją, ale którą trzeba odbywać z nadzieją, by ją kiedykolwiek ukończyć.A to właśnie jest jedna z lekcji (jeśli w ogóle można mówić o lekcjach w przypadku opo­wieści, które nie są wykładem czegokolwiek), jakiej udzielić nam mogą baśnie - że zagrożenie, smutek i cień śmierci mogą niekiedy nadać nieopierzonemu, niezgrabnemu i sa­molubnemu wyrostkowi godność, a nawet i mądrość.- Nie dzielmy więc rasy ludzkiej na Elojów i Morloków: na śliczne dzieci, które wiek XVIII głupawo nazywał „el­fami”, ze swymi baśniami (tak starannie oczyszczonymi ze wszystkiego co niestosowne) i na mrocznych Morloków do­glądających swoich maszyn.Jeśli w ogóle warto czytać baś­nie, to trzeba, aby czytali je również dorośli, a także, aby je dla dorosłych pisać.Oczywiście potrafią oni więcej w nich umieścić i znacznie więcej z nich wydobyć, niż udaje się to dzieciom.Jeśli baśnie staną się dziedziną prawdziwej sztuki, to dzieci będą mogły oczekiwać tego typu utworów dostosowanych do ich poziomu i na ich miarę, podobnie jak są wprowadzane w poezję, historię i nauki ścisłe.Byłoby jednak lepiej, gdyby dzieci czytały pewne książki - szcze­gólnie baśnie - nieco powyżej niż poniżej swych możli­wości intelektualnych.Ich lektury, podobnie jak ubrania, winny pozwolić na wzrastanie, a przynajmniej do tego za­chęcać.A więc dobrze.Skoro dorośli mają czytać baśnie jako naturalną gałąź literatury - ani nie bawiąc się w dzieci, ani nie udając, że wybierają lekturę dla dzieci, ani wreszcie nie pozostając dziećmi, które nigdy nie dorosną - to jakie wartości ma im do zaoferowania ten gatunek, jaki jest z nie­go pożytek? Jest to, jak sądzę, ostatnie i najważniejsze z py­tań.Wspomniałem już o niektórych możliwych odpowie­dziach, a przede wszystkim o tym, że skoro baśnie noszą piętno sztuki, ich podstawową wartością będzie po prostu to, co jako literatura mają wspólnego z innymi dziełami sztuki.Wszak baśnie oferują także - w szczególny sposób i w szczególnym stopniu - coś więcej: oferują fantazję, uzdrowienie, ucieczkę i pociechę, a więc wszystko to, co bardziej potrzebne jest dorosłym niż dzieciom.Większość z tych baśniowych funkcji uznano w naszych czasach za coś złego.Omówię je pokrótce, zaczynając od fantazji.FantazjaLudzki umysł zdolny jest do tworzenia wyobra­żeń - obrazów rzeczy, które nie są bezpośrednio obecne.Zdolność ta znana dotąd była oczywiście pod nazwą wy­obraźni.W ostatnich czasach, bardziej w języku specjali­stycznym niż naturalnym, wyobraźni przypisuje się wyższe zdolności niż zwykłe tworzenie wyobrażeń - to ostatnie zaś określa się jako fantazjowanie (używając tej zdepre­cjonowanej pochodnej od wyrazu „fantazja”).W rezultacie sens wyobraźni zawęża się (należałoby tu właściwie mówić o fałszowaniu tego sensu) do „umiejętności nadawania two­rom idealnym wewnętrznej spójności cechującej rzeczywi­stość”.Może to i śmieszne, że ktoś tak nieuczony jak ja ma czelność wyrażać swoje zdanie na ten temat, ale ośmielę się zauważyć, że to słowne rozróżnienie jest niepoprawne z filologicznego punktu widzenia, a analiza - nieprzystawalna do faktów.Zdolność umysłu do tworzenia obrazów to jedna sprawa - i słusznie umiejętność tę określa się mianem wyobraźni.Wytworzenie obrazu, pochwycenie jego implikacji, kontrola nad nim, a więc wszystkie te sprawy, które są podstawą udanej ekspresji, mogą różnić się pod względem żywości i siły, ale jest to różnica w stopniu, a nie w rodzaju zdolności.Umiejętność wyrażenia, które (mniej czy bardziej udatnie) nadaje temu, co wyobrażone, „spój­ność cechującą rzeczywistość”28, to zupełnie inna sprawa.Potrzeba jej innej nazwy - jest to sztuka, ogniwo łączące wyobraźnię i jej ostateczny produkt: utwór.Brakuje mi je­szcze słowa, które łączyłoby w sobie pojęcie sztuki tworze­nia jako takiej i ową cechę dziwności i obcości w sposobie wyrażenia, a obecną już w obrazie wytworzonym przez wy­obraźnię: niezbędną cechę baśni.Oto więc przyznaję sobie władzę Humpty Dumpty'ego[9] i wybieram dla mych celów słowo „fantazja” - i to zarówno w jego starszym i bardziej wzniosłym sensie „wyobraźni”, jak i w pochodnym znacze­niu „nierzeczywistości” (to jest niepodobieństwa do pier­wotnego świata) i uwolnienia się od dominacji „faktu” - jednym słowem „fantastyczności”.Jestem w pełni świa­dom etymologicznego pokrewieństwa łączącego „fantazję” z „fantastycznością” (oznaczającą wyobrażenia nie tylko rzeczy, które nie są „bezpośrednio obecne”, ale i takich, których nie sposób odnaleźć w pierwotnym świecie, albo w które nikt nie wierzy) - więcej, cieszy mnie to pokre­wieństwo.Nie odpowiada mi jednak pejoratywne zabarwie­nie, jakie cechuje wypowiedzi o tych wyobrażeniach.Fakt, że są to obrazy rzeczy nie istniejących w pierwotnym świe­cie, to cnota, nie wada [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl