[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wstrzymał pochód, przycup-nęli na odpoczynek niby małe, zaszczute zwierzątka na skraju wielkiej, brunatnejkępy sitowia.Cisza panowała dokoła głęboka, ledwie mącił jej powierzchnię kru-chy szelest pustych pióropuszy trzcin i połamanych traw, kołyszących się w lek-kim podmuchu, niedostrzegalnym przez hobbitów. Ani ptaszka! markotnie zauważył Sam. Ani ptaszka! powtórzył Gollum. Ptaszki dobre! Oblizał się.Tu nie ma ptaszków.Są tylko węże, gady, robaki w kałużach.Mnóstwo stworzeń,paskudnych stworzeń.Ale ptaszków nie ma zakończył żałośnie.Sam spojrzał na niego z obrzydzeniem.Tak minął trzeci dzień wędrówki hobbitów z Gollumem.Zanim w szczęśliw-szych krajach wydłużyły się wieczorne cienie, ruszyli dalej; posuwali się wy-221trwale naprzód, rzadko i na krótko zatrzymując się w marszu, a i to nie tyle dlaodpoczynku, ile przez wzgląd na Golluma, bo tutaj już i on musiał być bardzoostrożny, i często wahał się długą chwilę nad wyborem drogi.Znalezli się w sa-mym sercu Martwych Bagien i w zupełnych ciemnościach.Szli wolno, pochyleni,jeden tuż za drugim, naśladując pilnie każdy ruch przewodnika.Teren był corazbardziej podmokły, wszędzie dokoła rozlewały się wielkie stojące kałuże i z każ-dym krokiem trudniej było miedzy nimi trafić na pewny grunt, gdzie by możnapostawić nogę nie zapadając się w chlupoczące błoto.Gdyby nie to, że wszyscytrzej wędrowcy nie ważyli wiele, żaden by nie przebrnął przez trzęsawisko.Noc zapadła głęboka, nawet powietrze wydawało się czarne i tak gęste, żezapierało dech w piersiach.Gdy zjawiły się światełka, Sam przetarł oczy, podej-rzewając, że mu się coś przywidziało ze zmęczenia.Najpierw kątem lewego okazobaczył jedno światełko, bladozielony ognik, który zgasł zaraz w oddali; potemwszakże rozbłysły nowe, niektóre jak dym przeświecający czerwienią, inne jakprzymglone płomyki rozchwiane nad niewidzialną świecą; tu i ówdzie rozpoście-rały się nagle szeroko, jakby widmowe ręce strzepywały je z upiornych całunów.Lecz ani Frodo, ani Gollum nie odzywali się słowem.Sam nie mógł dłużej znieśćmilczenia. Co to jest? spytał szeptem Golluma. Co to za światła? Otaczają nasze wszystkich stron.Czy to pułapka? Kto ją zastawia?Gollum podniósł głowę.Przed nim rozlewała się ciemna woda, czołgał się naczworakach to w jedną, to w drugą stronę, szukając drogi. Tak, otaczają nas odszepnął. Błędne ogniki.Zwiece umarłych, tak,tak.Nie zwracaj na nie uwagi.Nie patrz na nie! Nie goń ich! Gdzie jest pan?Sam obejrzał się i stwierdził, że Frodo znowu zamarudził.Nie było go wi-dać wśród nocy.Sam cofnął się o kilka kroków, nie śmiejąc jednak oddalać sięani nawoływać głośno; ochrypłym głosem powtarzał tylko imię swego pana.Nie-spodzianie natknął się na niego w ciemności.Frodo stał zatopiony w myślach,wpatrzony w blade światełka.Rece trzymał sztywno opuszczone wzdłuż ciała,kapało z nich błoto i woda. Panie Frodo, chodzmy rzekł Sam. Nie wolno na nie patrzeć, Gol-lum mówi, że nie wolno.Musimy trzymać się Golluma i nie ustawać, póki nieprzebrniemy przez te przeklęte moczary.jeśli w ogóle przez nie przebrniemy. Dobrze odparł Frodo, jakby zbudzony ze snu. Chodzmy!Wracając pospiesznie, sam potknął się zahaczywszy nogą o jakiś stary korzeńczy o sterczącą kępę.Upadł ciężko, wyciągając przed siebie ręce, które zapadłygłęboko w gęstą maz; twarz jego znalazła się tuż nad powierzchnią czarnego rozle-wiska.Rozległ się syk, wionęło cuchnącym oparem, światełka zamigotały, zatań-czyły, zawirowały.Przez jedno okamgnienie czarna tafla wody wydała się oknempowleczonym ciemną, brudną glazurą, przez które zajrzał do wnętrza.Wyszarpnąłręce z błota i odskoczył z krzykiem.222 Tam są pod wodą umarli! powiedział ze zgrozą. Trupie twarze!Gollum roześmiał się. Tak, tak, Martwe Bagna, przecież tak się nazywają! zaskrzeczał. Nietrzeba w nie zaglądać, kiedy się świece palą. Kto tam jest? Co? pytał Sam dygocąc i odwracając się do Froda, którystał teraz tuż za nim. Nie wiem odparł Frodo sennym głosem. Ale ja także coś widzia-łem.W stawach, kiedy się świece palą.Głęboko, głęboko pod czarną wodą wi-dać wszędzie blade oblicza.Widziałem.Twarze posępne, złe, inne zaś szlachetnei smutne.Wiele dumnych i pięknych, wodorosty wplątały się w ich srebrzystewłosy.Ale wszystkie martwe, rozkładające się, zgniłe.Jarzą się okropnym świa-tłem. Frodo zakrył dłońmi oczy. Nie wiem, kto to jest, zdawało mi się, żerozróżniam ludzi i elfów, ale prócz nich także orków. Tak, tak rzekł Gollum. Wszyscy martwi, wszyscy zgnili.Elfy, lu-dzie, orkowie.Martwe Bagna.Dawno, dawno temu odbyła się tutaj wielka bitwa,opowiadano o niej Smeagolowi, kiedy był mały, kiedy byłem mały, zanim skarbsię znalazł.Wielka bitwa.Duzi ludzie, miecze, straszliwe elfy, wrzask orków.Bilisię na równinie pod Czarną Bramą przez długie dni, przez całe miesiące.Ale odtamtych czasów moczary rozlały się szerzej i pochłonęły groby; wciąż dalej sięrozlewają, wciąż dalej. Ależ wieki minęły od tamtej bitwy powiedział Sam. Umarli nie mogąnaprawdę być po dziś dzień tutaj.To chyba jakieś złe czary Krainy Cienia? Kto wie? Smeagol nie wie powiedział Gollum. Nie można ich dosię-gnąć, nie można ich dotknąć.Próbowaliśmy kiedyś, mój skarbie.Ja kiedyś spró-bowałem, ale nie mogłem ich dosięgnąć.To są cienie, można je tylko widzieć, niemożna dotknąć.Nie, mój skarbie.Oni wszyscy umarli.Sam ponuro spojrzał na niego i wzdrygnął się, bo miał wrażenie, że odgadł,po co Gollum usiłował dosięgnąć tych cieni. Wolałbym ich nie widzieć nigdy więcej! oświadczył. Czy nie my-ślisz, że warto by prędzej stąd odejść? Tak, tak, chodzmy, ale powolutku, powolutku odparł Gollum. Bardzoostrożnie! Bo inaczej hobbici zapadną się w bagna i przyłączą się do umarłych,i zapalą swoje świeczki.Trzymajcie się Smeagola! Nie patrzcie na światła!Czołgając się skręcił w prawo w poszukiwaniu ścieżki okrążającej rozlanąwodę.Hobbici szli tuż za nim, przychyleni do ziemi, często jego wzorem ucie-kając się do pomocy rąk. Jeśli to potrwa dłużej, będzie z nas trzech ślicznychGollumów sunących gęsiego myślał Sam.Wreszcie dotarli do końca czarnego rozlewiska i przeprawili się za nie pełznąclub skacząc z jednej zdradzieckiej kępy na drugą.Często musieli brodzić po wo-dzie cuchnącej jak gnojówka, często wpadali w nią po kolana lub nurzali w niejręce, aż wreszcie byli od stóp do głów umazani lepkim błotem i każdy czuł, że223jego towarzysze śmierdzą.Noc miała się ku końcowi, gdy nareszcie wydostali się na pewny grunt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|