[ Pobierz całość w formacie PDF ] .I myśl ta przyniosła mu pewną ulgę.135Rozdziałdwudziesty piątyZbyszko nie mógł zgonić swego giermka, albowiem ów jechał dniem i nocą tyle tylko wy-poczywając, ile było koniecznie trzeba, aby konie nie popadały, które jako żywione samątrawą mdłe były i nie mogły czynić tak wielkich pochodów jak w krajach, w których łatwiejbyło o owies.Sam siebie Hlawa nie szczędził, a na pózny wiek i osłabienie Zygfryda niezważał.Cierpiał też stary Krzyżak okrutnie, tym bardziej że żylasty Maćko nadwyrężył mupoprzednio kości.Ale najcięższe były dla niego komary rojące się w wilgotnej puszczy, odktórych mając związane ręce, a przykrępowane do brzucha końskiego nogi, opędzać się niemógł.Giermek nie zadawał mu wprawdzie żadnych osobnych mąk, ale i litości nad nim niemiał, i uwalniał mu prawicę z więzów tylko na postojach przy jedle: Jedz, wilcza mordo,abym cię żywięcego panu na Spychowie mógł dowiezć! Takie były słowa, którymi go doposiłku zachęcał.Zygfrydowi przyszła wprawdzie z początku podróży myśl, by się głodemzamorzyć, ale gdy usłyszał zapowiedz, że będą mu zęby nożem podważać i przemocą w gar-dło lać, wolał ustąpić, aby do poniewierania swej godności zakonnej i czci rycerskiej nie do-puścić.A Czech chciał koniecznie znacznie przed panami przybyć do Spychowa, aby swojąuwielbianą panienkę od wstydu uchronić.Prostym, ale roztropnym i nie pozbawionym uczućrycerskich szlachetką będąc, rozumiał to jednak doskonale, że byłoby w tym coś upokarzają-cego dla Jagienki, gdyby znalazła się w Spychowie razem z Danusią. Można będzie w Płoc-ku biskupowi powiedzieć myślał że staremu panu z Bogdańca z opiekuństwa tak wypadło,że ją z sobą musiał brać, a potem niech się jeno rozgłosi, że ona pod biskupią opieką i żeprócz Zgorzelic jeszcze i po opacie dziedzictwo na nią idzie to choćby i wojewodziński synnie będzie dla niej za dużo.I ta myśl osładzała mu trudy pochodów, bo zresztą trapił się my-ślą, że ta szczęsna nowina, którą do Spychowa i wezmie, będzie jednak dla panienki wyro-kiem niedoli.Często też stawała mu przed oczyma rumiana jak jabłuszko Sieciechówna.Naówczas, o iledrogi pozwalały, łechtał boki i konia ostrogami, albowiem tak pilno było mu do Spychowa.Jechali błędnymi drogami, a raczej bezdrożem przez bór, wprost przed siebie jak sierpemrzucił.Wiedział tylko Czech, że jadąc nieco ku zachodowi, a wciąż na południe, musi doje-chać na Mazowsze, a wówczas wszystko już będzie dobrze.W dzień kierował się słońcem, agdy pochód w noc się przeciągnął, gwiazdami.Puszcza przednimi zdawała się nie mieć granicni końca.Płynęły im wśród mroków nocnych dni i noce.Nieraz myślał Hlawa, że nie prze-wiezie młody rycerz żywej niewiasty przez to okropne bezludzie, gdzie znikąd pomocy, zni-kąd żywności, gdzie nocami koni trzeba było strzec od wilków i niedzwiedzi, w dzień ustę-pować z drogi stadom żubrów i turów, gdzie straszne odyńce ostrzyły krzywe kły o korzeniesosen i gdzie często, kto nie przedział z kuszy albo nie przebódł dzidą cętkowanych bokówjelonka lub warchlaka, ten całymi dniami jeść co nie miał.136 Jakże tu będzie myślał Hlawa jechać z taką niedomęczoną dziewką, która ostatnimtchem goni!Przychodziło im raz po raz objeżdżać rozległe grzęzawy lub głębokie parowy, na którychdnie szumiały wzdęte wiosennymi dżdżami potoki.Nie brakło w puszczy i jezior, w którychwidywali przy zachodzie słońca pławiące się w rumianych, wygładzonych wodach całe stadałosiów lub jeleni.Czasem spostrzegali też dymy zwiastujące obecność ludzi.KilkakrotnieHlawa zbliżał się ku takim borowym osadom, ale wysypywał się z nich na spotkanie lud dzi-ki, przybrany w skóry na gołym ciele, zbrojny w kiścienie i łuki, a patrzący tak złowrogospod poskręcanych przez kołtun czupryn, że trzeba było korzystać co duchu z pierwszegozdumienia, w jaki ich wprawiał widok rycerzy, i odjeżdżać jak najśpieszniej.Dwa razy jednak świstały za Czechem groty i gonił go okrzyk: Wokili! (Niemcy!), onzaś wolał umykać niż wywodzić się, kto jest.Nareszcie po kilku jeszcze dniach zaczął przy-puszczać, że może już i przejechał granicę, ale na razie nie było się kogo spytać.Dopiero odosaczników mówiących polską mową dowiedział się, że na koniec stanął na ziemiach mazo-wieckich.Tam szło już łatwiej, chociaż całe wschodnie Mazowsze szumiało również jedną puszczą.Nie skończyło się także bezludzie, ale tam, gdzie zdarzyła się osada, mieszkaniec mniej byłnieużyty, może dlatego, że nie karmił się wciąż nienawiścią, a może i z tej przyczyny, żeCzech odzywał się zrozumiałym dla niego językiem.Bieda bywała tylko z niezmierną cieka-wością tych ludzi, którzy otaczali gromadnie jezdzców i zarzucali ich pytaniami, a dowie-dziawszy się, że jeńca-Krzyżaka wiodą, mówili: Podarujcież go nam, panie; już my go sprawim!I prosili tak natarczywie, że Czech często musiał się gniewać albo tłumaczyć im, że jeniecjest książęcy.To wówczas ustępowali.Pózniej, w kraju już osiadłym, ze szlachtą i włodykaminie szło też łatwo.Wrzała tam nienawiść przeciw Krzyżakom, pamiętano bowiem żywowszędzie zdradę i krzywdą wyrządzoną księciu wówczas, gdy w czasie największego spokojuporwali go Krzyżacy pod Złotoryją i zatrzymali jako więznia.Nie chciano tam już wprawdzie sprawiać Zygfryda, ale ten lub ów twardy szlachcic mówił: Rozwiążcie go, to mu damoręż i za miedzą pozwę go na śmierć. Takim wkładał jako łopatą w głowę Czech, że pierw-sze prawo do pomsty ma nieszczęsny pan spychowski i że nie wolno go jej pozbawiać.Ale w osiadłych stronach łatwo już szła podróż, bo były jakie takie drogi i konie wszędykarmiono owsem lub jęczmieniem.Jechał też Czech żywo, nie zatrzymując się nigdzie, i nadziesięć dni przed Bożym Ciałem stanął w Spychowie.Przyjechał wieczorem, jak wówczas, gdy go był Maćko ze Szczytna z wiadomością oswoim odjezdzie na %7łmujdz przysłał, i tak samo jak wówczas zbiegła do niego ujrzawszy goz okna Jagienka, a on jej do nóg padł, słowa przez chwilę nie mogąc przemówić.Ale onapodniosła go i pociągnęła co rychlej na górę nie chcąc przy ludziach wypytywać. Co za nowiny? spytała drżąc z niecierpliwości i ledwie mogąc dech złapać. %7ływi są?Zdrowi? %7ływi! Zdrowi! A ona znalazła się? Jest.Odbili ją. Pochwalony Jezus Chrystus!Ale mimo tych słów twarz jej stała się jakby skrzepła, bo od razu wszystkie jej nadziejerozsypały się w proch.Siły wszakże nie opuściły jej i nie straciła przytomności, a po chwili opanowała się zupeł-nie i poczęła znów pytać: Kiedy zaś tu staną? Za kilka dni! Ciężka to droga z chorą. Chora ci jest?137 Skatowana.Umysł się jej od męki pomieszał. Jezu miłosierny!Nastało krótkie milczenie, tylko przybladłe nieco usta Jagienki poruszały się jakby w mo-dlitwie. Nie obaczyłaże się przy Zbyszku? spytała znowu. Może się i obaczyła, ale nie wiem, bom wraz wyjechał, aby wam, pani, oznajmić nowi-nę, nim tu staną. Bóg ci zapłać.Powiadaj, jako było?Czech począł opowiadać w krótkich słowach, jak odbili Danusię i wzięli olbrzyma Arnol-da razem z Zygfrydem.Oznajmił też, że Zygfryda przywiózł z sobą, albowiem młody rycerzchciał go dać w podarunku i dla pomsty Jurandowi. Trzeba mi teraz do Juranda! rzekła, gdy skończył, Jagienka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|