[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ze Styksem na łańcuchu pospieszył Jarcynt w dół po schodach, które obok wysokopołożonego cmentarza Angelosów prowadziły najkrótszą drogą do starego miasta.Piesszarpał się na obroży i Jarcynta bolało serce, że musi szukać złotnika, który jeszcze nocąma otwarty warsztat, ażeby drogą obręcz, naprawdę piękną, subtelnie cyzelowaną cięż-ką sztukę srebra przeciąć i znowu połączyć bez śladu.Jarcynt tę obrożę kazał sporządzićspecjalnie dla Styksa w dowód przyjazni, poniekąd jako pierścień zaręczynowy, a żebyła z jednego kawałka i nie dawała się ściągnąć, kucharz i jego pies byli z tego dumni:to był znak ich związania w miłości i wierności.Mikołaj był wyrafinowany.Och, jakże Jarcynt go nienawidził! Powinien raczej sy-nowi hrabiny obciąć głowę i krwawiącą rzucić biskupowi na łóżko! A może otrućtego człowieka bez serca?& Zwierzę nic mu nie zrobiło, taki dobry pies! Popieściłoi pocałowało tego potwora, okrutnika!Rzadko się zdarzało, by Jarcynt włóczył się nocą po starym mieście.Nie dlatego, żebysię bał napaści, na to łysy kucharz i jego potężny pies stanowili parę zbyt wzbudzającąstrach; nie, po prostu stare miasto ze swymi okropnościami, brudem, przestępczą ho-łotą wydawało się kucharzowi niedobrym plastrem dla delikatnej duszy jego ślepegoprzyjaciela, a parszywe uliczne kundle złym towarzystwem.O tym, że Styks jest ślepy, nie wiedział przecież nikt, a Jarcynt przezornie zapobie-gał, aby się to nie wydało.Nosił przy sobie flakonik z olejkiem piżmowym.Na ten za-pach uczulił Styksa.Jeśli ktoś z jakiegoś powodu groził kucharzowi bronią, wystarczyłochlapnąć olejkiem na napastnika, a spuszczony z łańcucha Styks rzucał mu się do gar-dła.Nie zawracał sobie głowy ręką czy nogą chwyt był miażdżący, zazwyczaj śmier-telny.Jeśli jednak komuś udało się przeżyć, z respektem obchodził potem Jarcynta i jegopsa szerokim łukiem.W kościółku Zwiętego Jerzego odprawiano nocne nabożeństwo.Złote światło nie-zliczonych świec padało z otwartych drzwi na bruk stromej ulicy jak zapraszający dy-wan.Jarcynt usiadł na przewróconej marmurowej kolumnie między dwoma cyprysami,przyciągnął do siebie psa i słuchał gromkiego chóralnego śpiewu kapłanów.Spod portalu kościoła wysunęła się grupa nieokrzesanych dominikanów. Anzelmie! zawołał jeden, ledwie znalezli się na dworze, wystarczająco głośno,455by każdy w środku mógł jeszcze usłyszeć ta grecka ortodoksja jest nie do wytrzyma-nia! Nic dziwnego, że nie chcą uznać zwierzchnictwa papieża.U nich przecież każdypop zachowuje się tak, jakby sam był Ojcem Zwiętym! Bogowie Ojcowie z krzaczastymibrodami! Trzymaj na wodzy swój bluznierczy język, Szymonie! prychnął zagadnięty. Jesteśmy w obcym kraju! Pociągnął szybko za sobą dwu innych, którzy podtrzy-mywali rannego.Trudno się dziwić, że mają zakrwawione głowy, pomyślał Jarcynt.Z kościoła wypa-dło właśnie kilku rozgniewanych członków wspólnoty.Chwycili kamienie i zaczęli ci-skać za pospiesznie uciekającą w dół grupą dominikanów.Ponieważ nie osiągnęli celu,a nie wyładowali jeszcze gniewu, wpadł im w oko pies, bardziej nawet niż jego łysy wła-ściciel. Patrzcie, co za obrzydliwe zwierzę! Apage! Idz precz!Jarcynt próbował stanąć w obronie psa, lecz kiedy pierwszy kamień ugodził Styksa,który zaskowyczał z bólu i strachu, po czym warcząc wyszczerzył zęby w złym kierun-ku, Jarcynt szarpnął zwierzę i uciekł z nim pod drzewa.Rozpłakał się.Dlaczego ludzie sątacy zli?& Potem przypomniał mu się znowu złotnik, ruszyli więc uliczkami w dół.Przed jakąś tawerną zatrzymali się, kucharz bowiem spostrzegł syna hrabiny wcho-dzącego tam z biskupem, którego Jarcynt nie znał.Przez moment wahał się, czy nie po-winien zawołać Hamona, i wahanie owo wpędziło go w kolejne kłopoty.Na ulicy pojawili się oto dwaj przedziwni kapłani, jeden chudy, drugi gruby.Nie wi-dać było po nich pijaństwa, natomiast ich bystre oczy natychmiast wypatrzyły łysegokucharza z psem zaglądających do środka. Chodzcie z nami zwrócił się Sargis do zakłopotanego Jarcynta. Jeśli nie ma-cie pieniędzy, zapraszamy na nasz koszt, ale pokażcie nam, gdzie się ukrywają piękneniewiasty tego miasta& Tanie służebnice sprzedajnej miłości dorzucił grubas, by uniknąć nieporozu-mień, i już wzięli kucharza w środek i pociągnęli ze sobą.Styks podreptał posłuszniez tyłu. Przybyliśmy z Tebrizu wyjaśnił chudy i jesteśmy zupełnie obcy w tym mie-ście& & dlatego chcielibyśmy zapomnieć o ślubach kapłańskich na kilka godzin po-wszednich grzechów dodał szybko Ajbak.Po chwili Sargis zagadnął kucharza: Którędy się idzie do pałacu Kallistosa i jak się tam można dostać? Teraz? spytał Jarcynt skonsternowany. Nie, jutro. Całkiem prosto& Jarcynt próbował zyskać na czasie. Mogę wam wskazać456drogę, jeśli mi powiecie, co was tam prowadzi. Pokażcie nam lepiej najbliższy zamtuz!Jarcynt z trudem rozumiał ich język, chociaż w tureckich dialektach był dosyć moc-ny.Uznał, że najprościej będzie zaprowadzić dziwnych kapłanów w pożądane miejscei tam pozostawić ich wymarzonym przyjemnościom.Potem jednak ogarnęła go po-dejrzliwość. Jesteście z Persji? Wobec tego musicie znać Starca z Gór. Nigdyśmy o nim nie słyszeli. Jesteście chrześcijanami? pytał dalej, bo jego podejrzenia wzmocniły się. Nestorianami oświadczył Sargis. Pozostajemy na służbie mongolskiego cha-na. Uważałem was za izmailitów& Widzicie, jak to można się pomylić co do ludzi? odezwał się gruby Ajbak. Jakże często są kimś całkiem innym, niż się wydają. O tak przytaknął Jarcynt zwłaszcza jeśli nie chcą, żeby rozpoznano, kim sąnaprawdę.Znalezli się tymczasem przed niskim budynkiem podobnym do wielkopariskiej sie-dziby.Przez otwartą bramę widać było wewnętrzny podwórzec; pośrodku niego płonąłwielki ogień, wokół którego siedzieli sami mężczyzni. Czy tu mieszka Afrodyta? Sargis wzdrygnął się. Pójdziecie prosto nosa poinformował go Jarcynt i wskazał na liczne niskiejak do chlewów drewniane drzwi, które z podwórca prowadziły do wnętrza budynku. I zważajcie na kolejność, inaczej napytacie sobie biedy! Nie chcecie wejść z nami? kusił Sargis, gdy tymczasem Ajbak próbował nie-pewnie podrapać psa, co jednak zostało przyjęte złym warknięciem. Psów nie wolno tam wprowadzać powiedział Jarcynt i pociągnął Styksa za wę-gieł najbliższego domu.Był przekonany, że spotkał dwu asasynów.Nie uszedł jeszcze dziesięciu kroków, gdy usłyszał za sobą kobiecy krzyk i przerazliwewołanie o pomoc w różnych językach: Dolophonoi! Sphagei! Morderca! Skrytobójca!Miał naprawdę słuszność! A ponieważ Styks szarpał się na łańcuchu, kucharz po-biegł z powrotem i skręcił za róg.Spodziewał się ujrzeć, jak sztylety asasynów dokonują skrytobójczego dzieła, ale popodejrzanych kapłanach nie było śladu.Natomiast naprzeciwko domu rozpusty banda wyrostków zapędziła w kąt żołnie-rza.Cudzoziemca! Stał oparty plecami o ścianę i osłaniał się kąśliwie mieczem.Aleprzywódca łotrzyków był niezłym buhajem nosił hełm, z którego sterczały dwa by-cze rogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|