[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Są rzeczy,o których wie każdy, i są takie, o których nie wie nikt.Farmakokracja ma swączęść jawną i skrytą; pierwsza wspiera się na drugiej. To nie może być. O? Czemu? Bo ktoś musi dbać o te słomianki, i ktoś musi produkować fajanse, z któ-rych naprawdę jemy, i tę bryję, która udaje pieczyste.I wszystko! Ależ tak.Ma pan rację, wszystko musi być wytwarzane i zachowywane,cóż z tego? Ci, którzy to robią, widzą i wiedzą! Skąd znowu.Myśli pan wciąż archaicznymi kategoriami.Ludzie myślą, żeidą do szklanej fabryki-oranżerii; przy wejściu dostają antyhal i dostrzegają gołebetonowe mury i robocze stanowiska.64 I chcą pracować? Z największym zapałem, ponieważ dostają też dawkę sakryficyny.Pracajest tedy poświęceniem, czymś szczytnym; po zakończeniu dość łyku amnestanuczy memnolizyny, a wszystko, co się zobaczyło, ulega zapomnieniu! Do tej pory obawiałem się, że żyję w halucynacji.Teraz widzę, jaki byłemgłupi! Boże, jakżebym chciał wrócić! Co bym za to dał! Wrócić, dokąd? Do kanału pod hotelem Hiltona. Nonsens.Zachowuje się pan nierozważnie, bym nie powiedział: głupio.Powinien pan robić to, co wszyscy, jeść i pić jak wszyscy, wówczas otrzymy-wałby pan niezbędne dawki optymistanu, serafinoli, i był by pan w wyśmienitymhumorze. Więc i pan jest adwokatem diabła? Bądzże pan rozsądny.Cóż to za czyn diabelski, jeśli lekarz kłamie w po-trzebie choremu? Skoro musimy już tak mieszkać, żyć, jeść lepiej, gdy sięto nam przedstawia w ślicznych opakowaniach.Maskony działają niezawodnie,z jednym tylko wyjątkiem, więc co w nich złego? Nie czuję się na siłach dyskutować teraz z panem na ten temat powie-działem, ochłonąwszy trochę. Proszę mi tylko odpowiedzieć na dwa pytania,przez pamięć dawnych czasów: jaki to jest wyjątek w działaniu maskonów? I w ja-ki sposób doszło do rozbrojenia powszechnego? Czy i ono jest mirażem? Nie, na szczęście jest całkiem realne.Ale, by to panu wyjaśnić, musiałbymsię uciec do wykładu, a czas już na mnie.Umówiliśmy się na dzień następny; przy pożegnaniu ponowiłem pytanie o de-fekt maskonów. Proszę pójść do Wesołego Miasteczka rzekł profesor, wstając. Jeślichce pan niemiłych rewelacji, wsiądzie pan do największej karuzeli, a gdy uzy-ska ona pełne obroty, zrobi pan scyzorykiem dziurkę w osłonie kabiny.Osłonajest konieczna właśnie dlatego, że w czasie wirowania fantazmaty, jakimi maskonzaćmiewa realność, ulegają przemieszczeniom jak gdyby siła odśrodkowa roz-suwała końskie okulary.Zobaczy pan, co się wychyla wtedy spoza pięknychułud.Piszę te słowa o trzeciej w nocy, złamany.Cóż mogę do tego dodać? Rozwa-żę poważnie projekt ucieczki od cywilizacji, zaszycia się w jakąś głuszę.NawetGalaktyka przestała mnie wabić, jak nie kuszą podróże, gdy nie ma z nich dokądwrócić.5 X 2039.Wolne przedpołudnie spędziłem w mieście.Z ledwie powściąganymprzerażeniem wpatrywałem się w powszechne oznaki komfortu i luksusu.Gale-ria sztuki na Manhattanie zachęca do kupowania za bezcen oryginalnych płócienRembrandta i Matisse a.Obok oferują wspaniałe meble w stylu Ludwików, mar-65murowe kominki, trony, zwierciadła, zbroje saraceńskie.Moc różnych aukcji sprzedaje się domy jak ulęgałki.A ja sądziłem, że żyję w raju, w którym każdymoże sobie popałacować ! Biuro rejestracji samozwańczych kandydatów do na-grody Nobla na Piątej ulicy też wyjawiło mi swą właściwą naturę: każdy możemieć Nobla, podobnie jak pozawieszać ściany mieszkania najcenniejszymi dzie-łami sztuki, jeśli jedno i drugie jest tylko szczyptą proszku drażniącego mózg!Największa perfidia w tym, że część zbiorowej ułudy jest jawna, można więc na-iwnie zakreślić granicę oddzielającą fikcję od rzeczywistości, a ponieważ spon-tanicznie nikt nie reaguje już na nic chemicznie ucząc się, kochając, buntu-jąc, zapominając różnica między uczuciem wymanipulowanym i naturalnymprzestała istnieć.Szedłem ulicami zaciskając kułaki w kieszeniach.O, nie potrze-bowałem amokoliny ani furyasoli, by doznawać wściekłości! Moja tropicielskouskrzydlona myśl trafiała wszystkie pusto brzmiące miejsca tego monumentalne-go oszukaństwa, tej rozrosłej poza horyzonty dekoracji.Dzieciom podają syrop-ki ojcobijcze, potem, dla rozwoju osobowości, kontestan i protestolidynę, a dlauśmierzenia wznieconych porywów sordyn i kooperantan; policji nie ma, poco, skoro jest kryminol; apetyty zbrodnicze gasi Procrustics Inc. ; dobrze, żeomijałem dotąd teosięgarnie, bo i w nich jest tylko zestaw preparatów wiaropęd-nych, łaskodajnych, sumienidki, peccatol, absolvan, i nawet świętym można zo-stać dzięki sacrosanctyzydazie.Zresztą, czemu nie allaszek islaminy, dwuzenekbuddanu, nirvanium kosmozylowe, teokontaktol? Czopki-eschatolopki, maść ne-krynowa ustawią cię w pierwszym szeregu w Dolinie Jozafata, resurrectol zaś,podany na cukrze, dokona reszty.Zwięty Bogolu! Paradyzjaki dla dewotów, bel-zeban i hellurium dla masochistów.z trudem powstrzymałem się, aby nie wpaśćdo mijanego farmakopeum, gdzie lud nabożnie klękał, jak tabaki zażywając ge-nuflektoliny.Musiałem się hamować, by nie dano mi amnestanu.Tylko nie to!Pojechałem do Wesołego Miasteczka, obracając spotniałymi palcami w kieszeniscyzoryk.Nic nie wyszło z doświadczenia, bo osłona kabiny okazała się niezwy-kle twarda chyba z hartowanej stali.Pokoje do wynajęcia, w których mieszkał Trottelreiner, znajdowały się przyPiątej ulicy.Nie było go w domu, gdym przyszedł o umówionej porze, ale uprze-dził mnie, że się może spóznić, i dał mi świst do drzwistu.Wszedłem więci siadłem przy profesorskim biurku, zawalonym naukową prasą oraz zapisany-mi papierami.Z nudów a może raczej, by uśmierzyć niepokój palący ducho-we wnętrzności zajrzałem do notatek Trottelreinera. Wszechśmiot , poro-dzianka , cudziniec , cudzinka.Ach, więc miał głowę do tego, by spisywaćterminy tej swojej dziwacznej futurologii. Popłódnia , wykapanek , wyka-panka. Porodzistka rekordzistka porodowa? No tak, przy eksplozji demo-graficznej, zapewne.W każdej sekundzie rodziło się osiemdziesiąt tysięcy dzieci.A może osiemset tysięcy.Co za różnica? Myślarz , myślant , myśliny , my-sie! , myśl główna , czyli dyszlowa , myszlina - dyszlina.Czymże on się66zajmował! Profesorze, ty tu, a tam świat ginie! chciałem wołać.Nagle błysłocoś spod papierów antyhal, ta flaszeczka.Wahałem się przez ułamek sekundy,potem, zdecydowany, pociągnąłem ostrożnie i spojrzałem na pokój.Dziwna rzecz: prawie się nie zmienił! Szafy biblioteczne, półki z pigułkamiw informatorach, wszystko pozostało, jakie było, tylko ogromny, kaflowy piecholenderski w kącie, który zdobił pokój soczystym blaskiem swych rzezbionychkafelek, zamienił się w tak zwanego bękarta z przepaloną rurą blaszaną, we-tkniętą w dziurę w murze, a wokół podłoga zaczerniała od osmalin.Odstawiłemszybko flaszeczkę, jak złapany na gorącym uczynku, bo w przedpokoju świsnęłoi wszedł Trottelreiner.Opowiedziałem mu o Wesołym Miasteczku.Zdziwił się, poprosił, bym mupokazał scyzoryk, pokiwał głową, sięgnął po flaszeczkę, powąchał i dał ją mniez kolei.Zamiast scyzoryka ujrzałem ułomek spróchniałej gałązki.Wróciłem ocza-mi do twarzy profesora był jakby markotny, nie taki pewny siebie, jak poprzed-niego dnia.Położył na biurku teczkę, pełną kongresowych lizaków, i westchnął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|