[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Bardzo nieliczni chcą być teraz buntownikami.A z tych nielicznych większość, podobnie jak mnie, łatwo zastraszyć.Czy potrafi pan tańczyć szybciej niż Biały Klaun, krzyczeć głośniej niż pan Iluzjonista i telewizyjne „rodzinki”? Jeśli pan potrafi, to przeprowadzi pan wszystko, na co pan ma ochotę.W każdym przypadku jest pan głupcem.Ludzie się bawią.— Popełniając samobójstwa! Mordując!Dywizjon bombowców przelatywał na wschód przez czas ich rozmowy i dopiero teraz obaj mężczyźni zatrzymali się i słuchali z drżeniem ciężkiego huku odrzutowców.— Cierpliwości, Montag! Pozwólmy wojnie wyłączyć „rodzinki”.Nasza cywilizacja sama rozdziera się na kawałki.Nie dotykaj centryfugi.— Ktoś powinien być gotów, kiedy to wybuchnie.— Co? Ludzie będą cytować Miliona? Mówić, że pamiętają Sofoklesa? Przypominać tym, co przeżyli, że człowiek ma również swoje dobre strony? Przeciwnie — będą tylko zbierać kamienie, by się nimi wzajemnie obrzucać.Montag, idź pan do domu.Połóż się spać.Po co tracić swe ostatnie godziny szalejąc w klatce, zaprzeczając, że się jest wiewiórką?— Więc już panu na tym nie zależy?— Zależy mi tak bardzo, że aż mi mdło.— I nie chce mi pan pomóc?— Dobranoc, dobranoc!Dłonie Montaga chwyciły Biblię.Zobaczył, co zrobiły jego dłonie, i patrzył ze zdziwieniem.— Chciałby pan to mieć?— Dałbym za to moja prawą rękę — rzekł Faber.Montag stał i czekał, co dalej nastąpi.Jego dłonie same z siebie, jak dwoje pracujących razem ludzi, zaczęły wyrywać kartki z książki.Ręce wyrwały kartę tytułową, a potem pierwszą stronę i drugą.— Idioto, co robisz?! — Faber skoczył jak oparzony.Rzucił się na Montaga.Montag odepchnął go i pozwolił rękom prowadzić dalej dzieło zniszczenia.Dalsze sześć kartek upadło na podłogę.Podjął je i zgniótł na oczach Fabera.— Nie rób tego, och, nie! — krzyknął stary człowiek.— Kto mnie może zatrzymać? Jestem strażakiem.Mogę cię spalić!Stary człowiek stał patrząc na niego.— Nie zrobisz tego.— Ale mogę!— Książka.Nie niszcz jej.— Faber opadł na fotel, jego twarz była bardzo blada, usta drżały.— Nie maltretuj mnie jeszcze bardziej.Czego chcesz?— Chcę, żeby pan mnie uczył.— Dobrze, dobrze.Montag położył książkę.Zaczął rozprostowywać pognieciony papier i wygładzać go, a stary człowiek patrzył ze zmęczeniem.Faber potrząsnął głową, jak by budził się ze snu.— Montag, czy ma pan pieniądze?— Trochę mam.Jakieś czterysta, pięćset dolarów.A dlaczego?— Niech je pan przyniesie.Znam pewnego człowieka, który przed pół wiekiem drukował nasze pismo uniwersyteckie.To było w tym roku, kiedy wszedłem do sali, by zacząć nowy semestr, i odkryłem, że tylko jeden student zapisał się na wykłady o dramacie od Ajschylosa do O’Neilla.Rozumie pan? Jakie to było podobne do pięknego posągu z lodu, topiącego się w słońcu! Pamiętam, jak gazety konały niby wielkie motyle.Nikt ich nie chciał.Nikomu ich nie brakowało.A potem rząd widząc, jak korzystne jest, gdy ludzie czytają tylko o namiętnych wargach i ciosach w żołądek, otoczył plac waszymi pożeraczami ognia.Tak, Montag, ten bezrobotny drukarz istnieje.Możemy zacząć od kilku książek i czekać, aż wojna złamie cały system i doda nam bodźca, którego potrzebujemy.Parę bomb i „rodzinki” na ścianach wszystkich domów zamilkną jak karnawałowe błazny! W tej ciszy nasz sceniczny szept może się rozlec daleko.Obaj stali patrząc na leżącą na stole książkę.— Usiłowałem zapamiętać — powiedział Montag.— Ale, diabli, wyleciało mi, gdy tylko odwróciłem głowę.Boże, jak pragnę powiedzieć coś kapitanowi.On czytał dużo i na wszystko ma odpowiedź albo przynajmniej wydaje się, że ma.Zrobił się bardzo słodki.Boję się, że z powrotem namówi mnie do tego, czym byłem.Zaledwie tydzień temu, trzymając w rękach węża z naftą, myślałem sobie: Boże, ale to frajda!Stary człowiek skinął głową.— Ci, co nie budują, muszą burzyć — rzekł.— To rzecz równie stara jak historia i nieletni przestępcy.— Taki właśnie jestem.— Coś z tego tkwi w nas wszystkich.Montag ruszył ku drzwiom.— Czy mógłby mi pan dziś jakoś pomóc z moim kapitanem? Potrzebuję parasola, ażeby schronić się przed deszczem.Diabelnie się boję, że utonę, kiedy on się znowu do mnie zabierze.Stary człowiek nie powiedział nic, ale jeszcze raz zerknął nerwowo na drzwi swej sypialni.Montag uchwycił to spojrzenie.— Więc?Starzec głęboko wciągnął powietrze.Odetchnął po raz drugi, zamknąwszy oczy i zaciskając usta.Potem szepnął:— Montag.Wreszcie odwrócił się i powiedział:— Niech pan idzie ze mną.Niewiele by brakowało, abym pozwolił panu opuścić mój dom.Jestem tchórzliwym starym głupcem.Otworzył drzwi sypialni i wpuścił Montaga do małego pokoiku, gdzie stał stół, na którym leżało mnóstwo metalowych narzędzi wśród stosu mikroskopijnych drucików, maleńkich szpulek, kulek i kryształów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|