[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Był to śrubokręt z wielkim, potężnym uchwytem, do któregomożna było wkręcić, co się zechciało.Na przykład szpikulec, długi, bardzocienki i ostry jak igła.- Wręcz idealny! - pochwalił entuzjastycznie Pawełek.-Akurat dwa razy cieńszy od tamtego! Jeden taki masz? - Jeden, ale zrobię drugi -obiecał Bartek.- Do ciupagi też się nada.- Tylko może ta rączka powinna byćdłuższa.Żeby nie kucać.- Głupi jesteś, czy jaki? A dziś to co? Nie kucałeś?-Dziś to się w ogóle czołgałem, ale różnie bywa - odparł filozoficznie Pawełek.- No dobra, lecimy, bo już chyba przyjechali! Ojciec Bartka zamknął warsztat inieco wolniejszym krokiem udał się za nimi.- A tyś myślał, że co? - rzekławzgardliwie Janeczka, wracając razem z bratem ze szkoły, bo wyjątkowo zbiegło imsię zakończenie zajęć.- Będą tak czekać na to złapanie? I pojechali kraśćwłasnym samochodem? Gdyby to były takie półgłówki, nie ukradliby nawetdziesięciu groszy! - Myślałem, że w tych nerwach nic im nie przyjdzie do głowy -usprawiedliwiał się smętnie Pawełek.Janeczka wzruszyła ramionami.Uratowanie odkradzieży Volkswagena Passata spodobało się jej, wygłosiła nawet skąpą pochwałę,ale dalszy ciąg obudził same zastrzeżenia.Kiedy przyjechał radiowóz policji, pozłodziejach nie było już najmniejszego śladu, a mercedes okazał się równieżkradziony.Poszukiwano go od trzech dni.W rezultacie pozostały im dwaosiągnięcia - zdobycie wspaniałego narzędzia i porozumienie z ojcem Bartka.Niezostał, rzecz jasna, wtajemniczony w zaplanowaną akcję, ludzie dorośli miewająbowiem niesłychanie głupie opory, zdradził jednakże nazwisko pana z parasolem.Trochę był przy tym zakłopotany i zamyślony, coś tam zapewne odgadywał, aleszczegółów najwyraźniej w świecie wolał nie znać.Informację, że Pawełek zBartkiem trafili na złodziei przypadkowo, a koła podziurawiły się same, przyjąłw milczeniu i bez sprzeciwu, patrzył tylko jakimś dziwnym wzrokiem.- Pan Wolski- powiedziała z niechęcią Janeczka.- Też mi nazwisko.Wolskich może być pięćtysięcy -Na Olkuskiej.?-Na Olkuskiej może być na przykład trzech.No trudno, obejrzymy wszystkich.Mamnadzieję, że nie mylą mu się ulice nO, bo na Mokotowie jest tego dosyć dużo.Odolańska, Olszewska, Odyńca.- Nie wymieniaj mi tu całego planu miasta! -zirytował się Pawełek.- Mam większe zmartwienia niż ulice!- No.? Pawełek westchnął ciężko.- Fakt, że trafiliśmy przypadkiem.Nie co dzień jest święto.Cały czas straszniemyślę, jak na nich trafiać systematycznie.I jak ich łapać, bo już widać, że tonie takie małe piwo.- Czy ta policja sprawdziła chociaż odciski palców?- A skąd! Znaczy, nie wiem.Na Passacie na pewno nie, zostawili go, znalazł sięw ogóle właściciel, wcale tam nie mieszka, tylko był w gościach.Najpierw zacząłurągać, że wandal mu te koła załatwił, a potem o mało nie padł przed nimi nakolana, bo myślał, że to oni spłoszyli złodzieja.Jakiś drugi tam był małymfiatem, znajomy tego właściciela, od razu zabrali pierwsze koło do wulkanizacji.A gliny odjechały, z tym że zamienili koła w mercedesie, dwa dobre dali na tył,a przód wzięli na wózek.Chyba zabrali do komendy i w tej komendzie mogli badaćodciski palców.- Nie - powiedziała surowo Janeczka.- Skoro kotłowali się znim, otwierali i tak dalej, zamazali wszystko.Wcale się nie przejmowali.Niepodoba mi się to.- Mnie też nie - przyznał Pawełek po chwili zastanowienia.- IBartkowi nie.- Któryś z was się tam pokazał?- Owszem, Bartek.Uzgodniliśmy, że lepszy ode mnie, bo jego ojciec ma warsztatblisko i mógł się gapić przypadkiem.Jak ten właściciel zaczął wywlekać zbagażnika lewarek i to pierwsze koło, litość nas wzięła i Bartek poszedł mupowiedzieć, że nie ma co się wygłupiać.Mówił, że tylko widział, jak zmieniali,szedł akurat do ojca i tak sobie patrzył.Właściciel prawie nie wierzył,sprawdził ciśnienie, miał ciśnieniomierz, no i sam zobaczył, że flak.- Mówilicoś?-Kto?- Policja.- A pewnie.Jeszcze ile! Nie tacy głupi, zgadli, że cztery koła w jednym miejscuto już za duży cud.Świecili reflektorem i patrzyli, co tam leży na ziemi, jakiegwoździe, albo co, ale nic nie znaleźli, więc zastanawiali się, kto to mógłzrobić.Oglądali opony, wszystkie dziury jednakowe, tajemnicza ręka, mówili.Wydawali się nawet zadowoleni.Bartka przesłuchali, czy to czasem nie on, ale zczystym sumieniem przysięgał, że palcem tego nie dotknął.I samą prawdę mówił.-A ty?- Mnie tam wcale nie było.Ludzkie oko mnie nie widziało, i tej twojej parasolkiteż.Co ty myślisz, że od paru opon zgłupiałem do reszty? Janeczka pozwoliłasobie okazać odrobinę uznania.Zastanawiała się z wielką intensywnością, bo natakie cudowne zrządzenia losu rzeczywiście nie można było liczyć.Trudnooczekiwać także, że złodzieje zechcą zawiadamiać o swoich zamiarach i ułatwiaćcałą akcję.Pawełek martwił się słusznie, coś należało wymyślić.- Nic mi na razie nie przychodzi do głowy - zakomunikowała z lekką niechęcią.-Więc najpierw to narzędzie, a potem, albo przedtem, pan Wolski.Pójdziemy naOlkuską zaraz dzisiaj po obiedzie, bo tak się składa, że akurat nie mam nagłowie Beaty.Pani Krystyna przyjechała z pracy wyjątkowo wcześnie, w momenciekiedy jej dzieci kończyły deser.Za dwie godziny miała jakiś specjalny, służbowypokaz i musiała wrócić do swojej instytucji elegancko ubrana.Pracowała w DomuMody i projektowała stroje.Na te dwie godziny nie wstawiała samochodu dogarażu, zostawiła go na ulicy przed bramą.Dzieci na tę wiadomość nie odezwałysię ani słowem, popatrzyły tylko na nią potępiająco.Janeczka pochyliła się izajrzała pod stół.- Piesku, na dwór! - powiedziała rozkazującym półgłosem.-Pilnuj samochodu! Chaber poderwał się natychmiast.Pawełek zlazł ze stołka,wypuścił psa, wyszedł z nim razem i otworzył mu furtkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|