[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapewne te rzeczy należały do jej siostry, którą teraz wspominała i opłakiwała.Stanąłem za jej plecami i dotknąłem ramienia.Chciała krzyknąć, ale zasłoniłem jej usta dłonią.– Ciiicho – powiedziałem łagodnym tonem.– Nie chcę ci zrobić żadnej krzywdy.Chcę tylko porozmawiać.Nie będziesz krzyczeć, prawda?Po chwili zastanowienia potrząsnęła głową, być może zachęcona moim spokojnym głosem, a może wiedząc, że nie ma innego wyboru.Puściłem ją i usiadłem na zydlu stojącym kilka kroków dalej, pod ścianą.– Inkwizytor – powiedziała, przyglądając mi się z nienawiścią we wzroku.Otarła łzy z policzków.– Mnie też chcecie zabić? – zapytała, rzucając głową w tył, jakby myślała, że za moment poderżnę nożem jej odsłoniętą szyję.– Nie dość wam krwi?– Czy słyszałaś, co się dzieje w Wittingen, Sylvio? O tym, że rozkazałem wypuścić większość uwięzionych z lochów ratusza? Że nikt nie jest już poddawany badaniom?– Mojej siostrze nie pomogłeś!– Posłuchaj, co powiem.Możesz mi wierzyć albo nie, lecz to nie ja jestem winien śmierci Emmy.– Uniosłem dłoń, bo chciała mi przerwać.– Kiedy przyjechałem do Wittingen, już ją przesłuchiwano.A kiedy objąłem władzę nad śledztwami, nie żyła.Przykro mi.– Przykro wam – roześmiała się ponuro.– Po coście tu przyszli?– Dać ci coś.– Nic od was nie chcę!– Och, tego zechcesz na pewno.Dam ci zemstę, Sylvio.Zniszczę człowieka, który skrzywdził twoją siostrę.Który kazał ją gwałcić i torturować.Który palił jej ciało żywym ogniem i szarpał je kleszczami.Który naigrawał się z jej cierpienia.Ale musisz mi pomóc w tym zbożnym dziele.Patrzyła na mnie długą chwilę oczami pełnymi łez, a na jej twarzy walczyły obawa z nadzieją i niedowierzaniem.– Zwodzicie mnie – szepnęła.– Powiedzcie, czego naprawdę chcecie?– Chcę kanonika Tintallero – powiedziałem, pochylając się.– A ty mi go dasz.– Jak? – odezwała się po chwili.Wstałem i zatarłem dłonie, bo w pokoju było chłodno, a na wystygłym palenisku poniewierały się tylko zimne, niemal w całości wypalone węgle.– Pojutrze przyjdzie po ciebie mój człowiek.Poznasz go od razu, bo ma ohydną bliznę na twarzy.Ale nie przestrasz się, gdyż zjawi się, by ci pomóc.Zaprowadzi cię do kramów na targu, przy których kanonik zjawia się codziennie około południa.A wtedy twoim zadaniem będzie tylko.–.zabić go – szepnęła.– Moje dziecko.– Uśmiechnąłem się wyrozumiale.– Zabić go, to sam sobie mogę.Nie na tym ma polegać twoje zadanie.Po prostu wpadnij na niego, jakby w pośpiechu czy nieuwadze, uśmiechnij się i pięknie przeproś.I daj potoczyć się wydarzeniom.– Nie rozumiem.– Jak znam kanonika, wyśle kogoś za tobą i zaproponuje ci spotkanie.A ty grzecznie przyjmiesz propozycję.Umówisz się z nim tego samego dnia po zachodzie słońca, w ogrodzie przy kościele Miecza Chrystusowego.A dokładnie w różanej altanie.– Dobrze – powiedziała po długiej chwili milczenia.– Zrobię, jak sobie życzycie.Ale odpowiedzcie mi na jedno pytanie.Skinąłem głową.– Co z nim zrobicie?– Sprawię, że będzie żałował każdej minuty tego krótkiego czasu, który mu pozostanie – odparłem i uśmiechnąłem się do niej.I chyba ten właśnie uśmiech przekonał ją, że mówię prawdę.– Była taka słodka – powiedziała, patrząc gdzieś nad moją głową.– Dlaczego musiało ją to spotkać?– Jeśli, tak jak mówisz, była dobrą kobietą, jej los jest lepszy od naszego – powiedziałem.– My bowiem musimy cierpieć na tym nieszczęsnym padole łez, a ona raduje się już przy niebieskim stole Pana i śpiewa „Hosanna” wraz z Aniołami.Tym razem popatrzyła na mnie.Pustym wzrokiem bez wyrazu.– Naprawdę w to wierzycie?– A cóż może być warte życie bez wiary? – odparłem i pożegnałem ją skinieniem głowy.Kiedy już opuściłem ten smutny dom, zastanowiłem się nad pytaniem Sylvii.Czy wierzyłem, że jej siostra została zbawiona, a niebiańskie rozkosze osładzają jej wspomnienie doczesnego bólu? Nie wiem.Ale wiedziałem jedno.Kanonik Tintallero już niedługo przeżyje piekło na ziemi.A jego życie pozagrobowe nie interesowało mnie wcale, choć miałem nieśmiałą nadzieję, że kiedy przyjdzie mój czas, nie wyląduję w tym samym miejscu co on.* * *Rozdzieliłem chłopcom zadania, gdyż sam byłem wściekle zajęty czytaniem protokołów ze śledztw oraz znajdowaniem przynajmniej w miarę wiarygodnych powodów, by zwolnić większość oskarżonych.Bliźniaków, dysponujących niejaką artystyczną fantazją, wyznaczyłem do zadania przyszykowania i udekorowania pewnej komnaty.Dodatkowo Drugi otrzymał zadanie krawieckie, gdyż wiedziałem, że posługuje się igłą, nicią i nożycami równie sprawnie jak kuszą.Co prawda nie był zachwycony, ale cóż.on jest od wykonywania rozkazów, a nie strojenia fochów.Kostuch natomiast otrzymał polecenie zebrania na cmentarzu zestawu kości.A że chodziło o kości specjalnego rodzaju, więc był wściekły, gdyż musiał się nieźle naszukać.W końcu nadszedł dzień, w którym wszystko miało się wypełnić.Zdarzenia potoczyły się właściwym biegiem.Sylvia spotkała kanonika, kanonik połknął przynętę, zaproponował jej spotkanie i zgodził się przybyć o wyznaczonej porze w wyznaczone miejsce.Cóż, mogłem sobie pogratulować, że dobrze odczytałem uczucia Tintallero.Przyglądając się przesłuchaniu Emmy, byłem święcie przekonany, iż dziewczyna budzi w nim nie przystające księdzu żądze.Jej kruchość, niewinność, spojrzenie, delikatne rysy twarzy.Lecz zamiast ją posiąść, czego nie mógł przecież uczynić, nie narażając się na kompromitację, kazał ją męczyć.A potem przyglądał się, jak ją gwałcono, folgując swym obrzydliwym instynktom i mrocznym fantazjom.A jak zauważyłem, Sylvia była niemal łudząco podobna do siostry i miałem pewność, że kanonika opęta myśl zaspokojenia z nią własnej chuci.A dodatkowo podnieci go fakt posiadania kobiety, której siostrę zamęczył.Znałem takich jak on i pogardzałem nimi z całego serca.Do ogrodu leżącego na tyłach ogromnego kościoła pod wezwaniem Miecza Chrystusowego zakradliśmy się długo przed zachodem słońca.Oczywiście ubrani w zwykłe mieszczańskie łaszki, by nikt w najśmielszych nawet domysłach nie mógł nas połączyć ze Świętym Officjum.Przedtem jeszcze tylko minęliśmy procesję biczowników idącą od kościoła w stronę rynku.Tłum złożony z postaci obojga płci, brudnych ponad ludzkie pojęcie, kudłatych, pokrwawionych i ubranych w porwane szaty, zataczał się po ulicy, wyjąc opętańcze pieśni, wznosząc modły, wrzeszcząc i odmawiając litanie.Nie było w tym ładu ani składu, ani melodii, a tylko jeden zwierzęcy ryk, pisk oraz lament [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl