[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Że uczciwie dasz mi szansę.Alvin przyjrzał mu się z uwagą i uznał, że młody człowiek raczej mu się podoba.Żałował, że nie ma talentu Peggy i nie może zajrzeć mu w umysł, zamiast oceniać tylko wygląd zewnętrzny.- Tak, Verily, taką obietnicę mogę ci chyba złożyć - powiedział.- Dostaniesz uczciwą szansę, a jeśli taka zapłata ci wystarcza, to jesteś moim obrońcą.- Umowa stoi.Teraz pozwolę ci znów się położyć.Jeszcze tylko jedno pytanie.- Pytaj.- Ten pług.Jak ważne jest, żeby pozostał w rękach twoich i nikogo innego?- Jeśli sąd zażąda, żebym go oddał, wyrwę się z tego więzienia i do końca swych dni będę żył w ukryciu, zanim pozwolę komuś dotknąć pługa.- Może dokładniej.Czy to posiadanie jest ważne, czy samo widzenie go i dotykanie?- Nie bardzo rozumiem.- Czy ktoś mógłby go zobaczyć i dotknąć w twojej obecności?- Co mu z tego przyjdzie?- Webster będzie utrzymywał, że sąd ma prawo i obowiązek ustalić, czy pług naprawdę istnieje i czy naprawdę zrobiony jest ze złota, a to w celu ustalenia sprawiedliwej rekompensaty, gdybyś musiał spłacić panu Makepeace'owi Smithowi wartość przedmiotu sporu w gotówce.Alvin huknął śmiechem.- Przez cały ten czas w więzieniu ani razu nie przyszło mi do głowy, że mógłbym Makepeace'a spłacić.- Nie sądzę, żeby to było możliwe - odparł Verily.- Myślę, że zależy mu na pługu i zwycięstwie, nie na pieniądzach.- Racja, ale gdyby mógł dostać tylko pieniądze.- Powiedz zatem: dopóki pług pozostaje w twoim posiadaniu.- To chyba zależy, kto miałby patrzeć i dotykać.- Póki tu jesteś, nikt nie zdoła go ukraść, prawda?- Chyba nie.- Więc jak dalece dajesz mi wolną rękę?- Makepeace nie może go dotknąć - oświadczył Alvin.- Nie ze złośliwości to mówię, ale widzisz, ten pług jest żywy.Verily uniósł brew.- Nie oddycha, nie je ani nic takiego - tłumaczył Alvin.- Ale pług żyje pod ręką człowieka.Zależnie od człowieka.A dla Makepeace'a dotknięcie pługa w czasie, kiedy pogrążony jest w czarnym kłamstwie.Nie wiem, co by się z nim stało.Nie wiem, czy mógłby znowu bezpiecznie dotknąć metalu.Nie wiem, co by mu zrobiły młot i kowadło, gdyby z tak czarnym sercem dotknął pługa.Verily oparł czoło o kraty i przymknął oczy.- Źle się czujesz? - spytał Alvin.- To podniecenie, że wreszcie spojrzałem wiedzy w twarz - odparł Verily.- Słabo mi.- Tylko się nie wyrzygaj na podłogę, bo będę to musiał wąchać przez całą noc.- Alvin uśmiechnął się szeroko.- Myślałem raczej o omdleniu - zapewnił Verily.- A zatem nie Makepeace ani nikt inny, kto żyje w.w czarnym kłamstwie.To przywodzi mi na myśl mojego przeciwnika, Daniela Webstera.- Nie znam go.Ale może być uczciwym człowiekiem.Kłamca może przecież wynająć porządnego prawnika, nie sądzisz?- Mógłby - przyznał Verily.- Ale taka kombinacja w końcu zniszczyłaby kłamcę.- Do licha, Verily, kłamca sam siebie w końcu niszczy.- Jesteś pewien? To znaczy w taki sposób, jak jesteś pewien, że pług żyje?- Chyba nie.Ale muszę wierzyć, że to prawda.Inaczej jak mógłbym komuś zaufać?- Myślę, że na dalszą metę masz rację.Na dalszą metę kłamstwo zakręca się w supły i ludzie w końcu widzą, że to kłamstwo.Ale ta meta jest bardzo daleko.Dalej niż życia wystarczy.Możesz od dawna być martwy, Alvinie, zanim umrze kłamstwo.- Ostrzegasz mnie przed czymś konkretnym? - zdziwił się Alvin.- Raczej nie.Ale te słowa brzmiały jak coś, co musiałem powiedzieć, a ty musiałeś usłyszeć.- Powiedziałeś je.A ja usłyszałem.- Alvin uśmiechnął się.- Dobrej nocy, Verily Cooper.- Dobrej nocy, Alvinie Smith.* * *Peggy Larner stanęła przy promie wczesnym rankiem, pośpiech zatykał jej dech jak ciasny gorset.Biały Morderca Harrison będzie prezydentem Stanów Zjednoczonych.Musiała porozmawiać z Alvinem, a ta rzeka, Hio, leżała jej na drodze.Ale prom stał na drugim brzegu, co było rozsądne, ponieważ farmerzy potrzebowali go pierwsi, żeby dostarczyć towar na targ.Musiała więc czekać, chociaż się spieszyła.Na szczęście przewoźnicy pchnęli żerdziami i prom ruszył.Był przywiązany do metalowego pierścienia sunącego wzdłuż grubej liny przecinającej rzekę jakieś czterdzieści stóp nad głową.Tylko to słabe połączenie nie pozwalało mu spłynąć z prądem.Domyśliła się, że kiedy rzeka wzbiera, prom wcale nie kursuje, bo choćby lina była dość mocna, nie było drzew wystarczająco potężnych, by przywiązać do nich końce bez obawy, że jedno czy drugie wyrwie się z ziemi.Nad wodą nie da się zapanować linami, pierścieniami i sznurami, nie da się też tamami i mostami, łodziami czy tratwami, rurami czy rowami, dachami, oknami, ścianami i drzwiami.W dzieciństwie, kiedy obserwowała Alvina, dobrze poznała zdradliwość wody i jej chytrość.Musiała pokonać rzekę i pokona ją.Tak jak wielu przed nią.Myślała, ile to razy jej ojciec przekradał się do rzeki i ruszał łodzią na drugi brzeg, by ratować jakiegoś zbiegłego niewolnika i doprowadzić go w bezpieczne miejsce.Myślała, jak wielu nieszczęśników docierało do tej rzeki bez pomocy; nie umieli pływać i albo poddawali się rozpaczy i czekali, aż dopadną ich Odszukiwacze z psami, albo ruszali dalej, szli przez wodę, aż stopy traciły oparcie w dennym mule i prąd ich porywał.Ciała tych ludzi zawsze odnajdywano na brzegu, w zatoczce czy na mieliźnie, pobielałe od wody, nabrzmiałe i straszne po śmierci.Ale duch, tak, duch był wolny; właściciel, który sądził, że posiada mężczyznę czy kobietę, tracił swoją własność, gdyż własność nie chciała być posiadana - niezależnie od ceny, jaką przyszło jej płacić.Woda zabijała, to prawda, ale samo dotarcie do rzeki oznaczało wolność, w takim czy innym sensie, dla tych, którzy mieli dość odwagi albo gniewu, by po nią sięgnąć.Harrison jednak odbierze tej rzece wszelkie znaczenie.Jeśli wprowadzi swoje prawa, to niewolnik, który przekroczy rzekę, wciąż będzie niewolnikiem; tylko ten, co zginie, odzyska wolność.Jeden z przewoźników wydawał się znajomy.Już go kiedyś spotkała, choć wtedy nie brakowało mu ucha i nie miał takiej blizny na policzku.Teraz wąska biała linia znaczyła ślad po cięciu nożem, trochę krzywa i skręcona przy brwi i nad wargą.To była twarda walka.Kiedyś nikt nie mógł nawet tknąć tego brutalnego mężczyzny, a że wiedział o tym, stał się dręczycielem.Ale ktoś odebrał mu ochronny heks.Alvin walczył z tym człowiekiem, walczył w obronie Peggy, a kiedy walka dobiegła końca, rzeczny szczur został pokonany.Cóż, nie do końca: żył jeszcze, prawda?- Mike Fink - powiedziała półgłosem, kiedy zeskoczył na brzeg.Spojrzał na nią czujnie.- Czy ja panią znam, psze pani?Oczywiście, że jej nie znał.Kiedy spotkali się poprzednio, niecałe dwa lata temu, okrywała się heksami i wyglądała na starszą o wiele lat [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl