[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Król wskazał batem na Kineasza.- Wyrazy wdzięczności dla naszych sojuszników.Gdyby nie waszaakcja nad rzeką, mielibyśmy teraz wiele pustych siodeł.Kineasz wstał i wskazał Sarmatów.- To oni zmienili los bitwy - powiedział.- Bez nich najpewniej by naspobito.A ja, mimo zwycięstwa, straciłem młodego Leukona, który byłjednym z moich oficerów.Jeden z dwu Sarmatów, o bardzo jasnych włosach, podniósł się i ukło-nił.Mówił coś szybko, zwracając się do króla, ten zaś z przyjemnościątłumaczył jego słowa:458- Książę Lot mówi, że podważał waszą wartość jako sojuszników, aleteraz niczego już nie podważa i liczy, że tamtą obrazę zmazało braterstwona polu walki.Kineasz uśmiechnął się do blondyna.Król pokiwał głową.- Dobrze, że razem walczymy.I dobrze, że zadaliśmy cios Zopyrio-nowi.Martaksie?Wezwany podniósł się z miejsca.Strzelił palcami i rozłożył ramiona.- To dobrze - powiedział po grecku.Kontynuował już w swoim języ-ku, jego słowa przekładał Eumenes, chociaż Kineasz rozumiał prawie każ-de słowo.- Zopyrion uchylił się od walki.Moim zdaniem przestraszył siętego, co zaczęło się w ciemności i deszczu.I po prostu uciekł.Zgromadzeni wodzowie wznieśli okrzyk wyrażający aprobatę.Kineasz wyczuwał, że w ciągu tej nocy zmieniło się ich morale.Byli en-tuzjastyczni, pełni wigoru, a król wyglądał na szczęśliwego.Jedynie KamBaksa miała cienie pod oczami i bardzo blade policzki.Kineasz uniósł dłoń i powiedział:- Zwiadowcy, których posłałem na południe, dojrzeli wrogie patrole iwzięli jeńca.Zopyrion szuka brodu.Jego zwiad też jest dobry: wczorajwieczorem jego ludzie wiedzieli, gdzie na nas czekać, i to mimo deszczu.- Ci Tesalczycy to twardzi dranie - odezwała się siedząca obok niegoRajanka.- A ich towarzysze wcale nie są gorsi - zauważył jeden z wodzów, po-pijający wino po drugiej stronie namiotu.Kineasz skinął głową.- Tak jak mówiliśmy na samym początku: Zopyrion nie ma dużegowyboru.Musi albo rozbić naszą armię, albo przeprawić się gdzieś na połu-dniu i dotrzeć do Olbii.- Kineasz wzruszył ramionami.I z niejakim waha-niem ujawnił swoją najskrytszą myśl: - Nawet jeśli Zopyrion wie o zdra-dzie Kleomenesa.A to, cośmy do tej pory widzieli, raczej o tym nieświadczy.- Skrzywił się na samą myśl o tej paradoksalnej sytuacji: Zopy-rion może nie wiedzieć o swojej największej przewadze.W taki to sposób459bogowie zwykli karać pychę.Kineasz wykonał gest odpędzania hybris,którego nauczyła go przesądna niania, i dodał: - Dzisiaj powinien ruszyć wstronę brodu.Jeśli tego nie uczyni, trzeba znowu go trochę pomęczyć -wysłać żołnierzy na drugą stronę rzeki.Martaks pogładził się po wąsach i wypił trochę wina.- Dziś jest już pózno.A deszcz wszystko przemoczył.Król pokiwał głową.- Obóz też jest trochę zalany.A tam, gdzie są Macedończycy, jest za-pewne jeszcze gorzej.Rajanka rozejrzała się po zebranych.- Nie chcę dzisiaj walczyć - rzuciła.Pozostali wodzowie pokiwaligłowami na znak zgody.Gaomavant, wódz Cierpliwych Wilków, podniósł się i powiedział:- Musimy odpocząć, panie.Konie są zmęczone, a wojownicy.zbytwielu jest rannych.Deszcz też nam nie sprzyja.Sarmata Lot wzruszył ramionami, mimo że miał na sobie ciężką zbroję.Jego słowa tłumaczył król, naśladując też jego gesty.- My nie jesteśmy zmęczeni.Dajcie nam Brązowe Czapy, a my je ze-tniemy.Deszcz nie ima się grotów naszych lanc.Jeśli wy jesteście zmęcze-ni, pomyślcie, jak się dziś czują Brązowe Czapy.Kineasz pokręcił głową.- Taxis nie jest zmęczona.Oni są w stanie iść w deszczu przez sto dni.- Spojrzał na króla i znowu pokręcił głową.- Nie jesteśmy tak przemocze-ni, jak Macedończycy.I jesteśmy tu bezpieczniejsi.Aatwiej nam będzieodpocząć.Mamy więcej koni na zmianę.Nie chciałbym okazać hybris iobrazić tym bogów, ale z pewnym wahaniem mogę powiedzieć, że nic,absolutnie nic nie wskazuje na to, iż Zopyrion ma wiedzę o sytuacji w Ol-bii.Jeżeli mogę coś doradzić, to sugeruję, by najmniej zmęczone klanyprzeprawiły się przez rzekę i odcięły Zopyriona od strony południowej.Wten sposób nie będzie miał dostępu do żadnych informacji.Trzeba uderzyćw jego straże na południu i nękać je, ile tylko się da.Kilkuset jezdzcówpowinno wystarczyć.Jeżeli Zopyrion ich odetnie, ruszając ku przeprawie,będą mogli zaatakować jego tyły albo po prostu uciec na step.460Król pogładził się po brodzie.Spojrzał na Martaksa.- Co ty na to? - zapytał.Martaks wzruszył ramionami.- O co nam chodzi, panie? - rzucił oschle.- Wszystko sprowadza siędo tego pytania.Czy chcemy uniknąć bitwy? Czy może chcemy wymusićbitwę i całkowicie zniszczyć wroga, ryzykując, że sami ulegniemy znisz-czeniu? Czy już na samym początku nie uznaliśmy, że bierzemy na siebietakie ryzyko? Już wiosną mogliśmy odjechać na step i teraz bylibyśmyrazem z Massagetami.A jesteśmy tutaj.Dość już tego radzenia.OdetnijmyZopyriona od południa, tak, to ma sens.A potem zmuśmy go do walki.Niech rano przeprawi się przez rzekę.- Martaks posłał czułe niemalże spoj-rzenie Kam Baksa.- Zostaniemy użądleni, lecz całkowicie zniszczymygniazdo szerszeni.Takie jest moje zdanie.Król rozejrzał się po zebranych.Było widać, że wodzowie podzielająopinię Martaksa.Jedynie król się wahał.- Przypominam wam - powiedział - że na samym początku rozważali-śmy podjęcie rokowań z wrogiem właśnie na obecnym etapie kampanii.Mieliśmy niby się poddać.Wodzowie warknęli.Siedząca przy Kineaszu Rajanka zesztywniała, ajej twarz przybrała surowy wyraz.Król spojrzał na nich.Wskazał na Kineasza i rzekł z nieskrywaną gory-czą:- Twój spartański przyjaciel powiada, że wojna jest tyranem.Smakkrwi wprawił cię w podniecenie.Chcesz postawić na szali wszystko i do-szczętnie zdruzgotać wroga lub sprawić, że będą nas wspominać w pie-śniach.- Spojrzał na Rajankę.- A przynajmniej wyrównać dawne rachunki.Król obracał w dłoni swój bat.W namiocie było cicho, nikt nie wydawałz siebie żadnego dzwięku.Z zewnątrz dobiegał odgłos końskich kopyt.Król spojrzał na Kam Baksę, ona jednak odwróciła twarz i uniosła dłoń,jakby oczy Satraksa mogły ją spalić.Odgłos kopyt zbliżył się i ustał.W tejnienaturalnej ciszy było słychać, jak jezdziec zeskakuje z konia.461Król drgnął, widząc reakcję Kam Baksy, ale potem szybko się wypro-stował.Kineasz, który wiedział, jaki ciężkim brzemieniem jest obowiązekwydawania rozkazów, niemalże widział ciężar spoczywający na barkachkróla.Kiedy Satraks uniósł bat i wskazał nim wodza Trawiastych Kotów, zdrzwi namiotu dobiegł donośny głos:- Król! Muszę widzieć się z królem!Był to młody człowiek.Miał na sobie tylko spodnie i buty.Na górnejczęści ciała widać było jedynie gorytos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|