[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dokładnie tak samo wyglądał Lou tam, na podjeździe przed gankiem: był poważny, lecz poważny komicznie, jakbyśmy się tylko bawili.Na jego widok, na widok strzelby w jego rękach, ogarnęło mnie przerażenie.Przerażenie fizyczne, na­macalne, promieniujące elektrycznością, którą czułem w opuszkach palców.Spróbowałem powstrzymać go gestem ręki; przystanął na podjeździe sześć metrów za moimi plecami.Słyszałem jak dyszy, jak sapie w ciem­ności.Obróciłem głowę i spojrzałem na Lou, usiłując wypełnić sobą całe drzwi.Nie mogłem pozwolić, żeby zobaczył Jakuba, bo gdyby go dostrzegł, gdyby stanęli naprzeciwko siebie z bronią w ręku, straciłbym pano­wanie nad sytuacją, a wtedy mogłoby zdarzyć się wszystko.- Oddaj taśmę, Hank - powtórzył Lou.Głos miał zdumiewająco spokojny, co wskazywało, że tli się w nim iskierka samokontroli, a to z kolei momentalnie na­tchnęło mnie otuchą i wiarą w pomyślne zakończenie konfliktu.- Lou - zaproponowałem - może pogadamy o tym rano? Rano będziemy spokojniejsi, na pewno coś ura­dzimy.Pokręcił głową.- Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie oddasz taśmy.- Hank? - zawołał z podjazdu Jakub.- Wszystko w porządku, Hank?- Zaczekaj w samochodzie, Jakub.Lou wyciągnął szyję, żeby go zobaczyć, ale zasłoniłem mu widok.Zrobiłem krok do tyłu i zamykając za sobą drzwi, wyszedłem na ganek.Chciałem ich rozdzielić, utrzymać na dystans, lecz Lou źle mnie zrozumiał.Myślał, że próbuję uciec, że się go boję, co dodało mu pewności siebie.Dopadł drzwi, chwycił za krawędź prawą ręką, szarpnął, otworzył je na oścież i zaczął wywijać strzelbą przed moimi oczyma.- Powiedziałem, że nie wyjdziesz stąd, dopóki.- Zostaw go! - krzyknął Jakub.Zaskoczony Lou zamarł i obaj odwróciliśmy się, by spojrzeć na mojego brata.Stał, przyciskając kolbę strzelby do ramienia i celował w głowę swego przyja­ciela.- Przestań! - warknąłem.- Wracaj do samochodu.Jakub ani drgnął.Mierzył wzrokiem Lou, Lou mie­rzył jego.Zepchnęli mnie na pobocze, byłem tylko rekwizytem w ich prywatnej tragedii.- Chcesz mnie zastrzelić, Kuba? - spytał Lou i na­gle obaj zaczęli na siebie wrzeszczeć, przekrzykiwać jeden drugiego.Jakub chciał, żeby Lou dał mi święty spokój, żeby odłożył broń, krzyczał, że nie chce zrobić mu krzywdy.Lou wywrzaskiwał coś o przyjaźni, o tym, że bardzo potrzebuje pieniędzy, wyrzucał mu, że go oszukaliśmy, że podeszliśmy go w jego własnym domu, groził, że jeśli nie oddam taśmy, to mnie zabije.- Ciiicho - powtarzałem błagalnie - ciiicho.- Ale nie zwracali na mnie uwagi.Kiedy tak na siebie krzyczeli, zobaczyłem, że w jed­nym z okien na górze zapaliło się światło.Zadarłem głowę z nadzieją, że ujrzę w nim Nancy, że jej głos - niczym głos anielicy przemawiającej do nas z niebios uciszy ich, położy kres temu szaleństwu, że pod jego wpływem odłożą broń.Ale nie, nie otworzyła okna - otworzyła drzwi sypialni, wyszła na korytarz i przy­stanęła u szczytu schodów.- Lou?Nie widziałem jej, lecz po głosie mogłem sobie wyob­razić, jak wygląda: była najpewniej rozespana, zdezo­rientowana, włosy miała potargane, zmierzwione i zma­towiałe, oczy podpuchnięte.Lou natychmiast zamilkł, a kiedy zamilkł, Jakub też przestał wrzeszczeć.W uszach dzwoniło mi od krzyku.Zdawało się, że noc zaczyna osiadać wokół nas niczym małe, delikatne płatki śniegu.Nancy zeszła kilka stopni w dół.Tuż pod górną belką futryny dostrzegłem jej stopę, bosą i bardzo małą.- Co się tu dzieje?Lou miał jaskrawoczerwoną twarz i rozszerzone nozdrza, z trudem chwytał oddech.Celował w sam środek mojej piersi, ale na mnie nie patrzył.Patrzył na Jakuba.- Ty zasrańcu! - syknął.- Ty gnoju pierdolony!- Przeniósł wzrok na mnie.- I ty.Udawaliście, że jesteście moimi przyjaciółmi.- Podniósł strzelbę, wy­mierzył w moją twarz.- Powinienem rozpieprzyć ci za to łeb, ty chuju!- Daj spokój, Lou - odparłem, panując nad głosem.- Przecież możemy to jeszcze omówić.Nie wierzyłem, że do mnie strzeli, nie, myślałem, że to tylko pogróżki, poszczekiwanie dużego, ale w sumie niegroźnego psa.Obecność Nancy była bardzo korzys­tna, bo wiedziałem, że gdybyśmy jej tylko pozwolili, zażegnałaby niebezpieczeństwo.Tak, jeszcze kilka se­kund, myślałem, i Lou opuści broń.Nancy zaciągnie go do sypialni i wszystko się skończy.Nancy zeszła jeszcze niżej, bo teraz widziałem już obie stopy i kawałek białej łydki.- Odłóż strzelbę, kochanie.- Łagodność jej głosu podziałała na mnie jak balsam.Odprężyłem się i wyluzowałem.Ale Lou potrząsnął głową.- Wracaj do łóżka! - Przeładował strzelbę i znowu wymierzył w moją twarz.- Zastrzelę tych sukinsynów jak.Nie dokończył.Na podjeździe huknęło, niebieskawo błysnęło, coś syknęło tuż nad moim lewym ramieniem.Odruchowo zamknąłem oczy, przykucnąłem i usłysza­łem, jak strzelba Lou klekoce na drewnianej podłodze.Podniosłem głowę.Lou zniknął.Upłynęła najwyżej sekunda, nim Nancy zaczęła krzy­czeć.Zdążyłem jeszcze usłyszeć leciutkie westchnienie wiatru między nagimi gałęziami drzew, lecz nie zdążyło na dobre ucichnąć, gdy buchnął ten straszny krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl