[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Koło niego stała maszyna na nóżkach, z pękiem pojemników, zaworów i rur na jednym końcu; na drugim zaś jeżyły się wiertarki, piły i różne inne narzędzia dodatkowe.Przed domem parkował pojazd naziemny z wieloczłonowym wysięgnikiem teleskopowym, podtrzymującym pomost roboczy.O kilka jardów z boku wysmarowany farbami robot z wyglądem ucznia o niewielkiej praktyce uważnie przyglądał się malarzowi.Chirończyk zdawał się mieć tyle samo lat, co każdy ze spotkanych dotychczas przez Colmana tubylców i miał brązową, ogorzałą twarz.Ale jeszcze bardziej zaintrygował Colmana sam dom, wybudowany na wzór mieszkań ziemskich sprzed stu lat ­z prawdziwego drewna, pomalowanego farbą olejną.Nie był to jedyny ze spotykanych we Franklinie anachronizmów, gdzie budowle według projektów liczących trzy wieki koegzystowały doskonale z wagonami maglewu i genetycznie zmodyfikowanymi roślinami.Ale Colman nie miał jeszcze okazji zapoznać się bliżej z takim zjawiskiem.Malarz obejrzał się i zauważył, że jest obserwowany.- Piękny mamy dzień - rzucił, kontynuując pracę.Ściana, którą wy­kańczał, była gruntownie oczyszczona, wyszpachlowana, wypo­lerowana i zagruntowana, zostało wymienionych parę desek i zre­perowany parapet okienny, wszystko gotowe do pomalowania.Robota ciesielska była dobra i czysta, wymienione części pasowały dokładnie.Malarz pracował powolnymi, odmierzonymi ruchami; gładko nakładał farbę, nie zostawiając smug po pędzlu czy nierównych miejsc.Trójka Ziemian przeszła przez ulicę i za­trzymała się na chwilę, by dokładniej przyjrzeć się pracującemu.- Dobrze to robisz - odezwał się wreszcie Hanlon.- Miło mi, że tak sądzisz - odrzekł nie przerywając pracy malarz.- To ładny dom - zauważył Hanlon po krótkiej przerwie.- Taaa.- Twój?- Nii.- Kogoś znajomego? - spytał Colman.- Jakby.- To zdawało się coś wyjaśniać, póki malarz nie dodał: - Czy wszyscy trochę nie znają wszystkich?Colman i Hanlon wymienili spojrzenia.Było jasne, że nie do­wiedzą się niczego, jeśli nie spytają wprost.Hanlon wytarł dłonie o spodnie na biodrach.- My, aaa.nie chcemy być wścibscy, ani nic w tym rodzaju, ale pytamy z czystej ciekawości: czemu ty to malujesz? - zapytał.- Bo to wymaga pomalowania.- I co z tego? - nalegał Jay.- Co ci za różnica.czy czyjś dom wymaga pomalowania, czy nie?- Jestem malarzem - odpowiedział mężczyzna przez ramię.­Lubię dobrą robotę malarską.Jakiż mógłby być inny powód do robienia czegokolwiek? - Cofnął się o krok, przyjrzał krytycznie wynikom własnej pracy, kiwnął twierdząco głową i wrzucił pędzel do otworu w swym samobieżnym warsztacie, gdzie uchwyciła go mechaniczna łapa i zaczęła płakać w rozpuszczalniku.- A znów ludzie, którzy tu mieszkają są hydraulikami, prowadzą bar w mieś­cie, jeden z nich zaś uczy gry na tubie.Moja instalacja niekiedy potrzebuje naprawy, lubię od czasu do czasu wypić drinka na mieście, a któregoś dnia któreś z moich dzieci może zachcieć uczyć się gry na tubie.Oni naprawiają krany, ja maluję domy.Co w tym dziwnego?Colman zmarszczył brwi, potarł ręką czoło i w końcu zrobił gest zniechęcenia.- Nieee.jakoś nie możemy się dogadać.Powiedzmy to inaczej - w jaki sposób możesz zmierzyć, ile kto jest komu winien?Malarz podrapał się po nosie i wlepił wzrok w ziemię.Oczywiste było, że jest to dla niego nowe pojęcie.- Skąd wiesz, że wykonałeś tyle pracy, ile trzeba? - odezwał się Jay, starając się ułatwić malarzowi zrozumienie.Zapytany wzruszył ramionami.- Po prostu wiesz.Skąd wiesz, że zjadłeś tyle, ile trzeba?- A jeśli różni ludzie są na ten temat różnego zdania? ­nalegał Colman.Hanlon, usiłując zamknąć swoje sto i jeden sprzeciwów w paru słowach, oblizał wargi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl