[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Gdzie są teraz?— Poleciłem im czekać w salonie, dopóki nie będę gotów na zebranie ich zeznali.— Chodźmy na górę obejrzeć miejsce zbrodni.Inspektor poprowadził Johnsona i Poirota szerokimi schodami do piętra i dalej korytarzem do pokoju Simeona Lee.— Okropne! — powiedział Johnson, wzdychając głęboko.Stał bez ruchu, patrzył na poprzewracane krzesła, porozbijaną porcelanę, wielkie plamy krwi.Chudy, starszy mężczyzna, który klęczał pochylony nad zwłokami, wstał i skłonił się.— Dobry wieczór, panie Johnson — pozdrowił pułkownika.— Jatka, istna jatka.— Co pan może o tym powiedzieć, doktorze?— Mówiąc dosadnie, zarżnięty jak świnia.W niespełna minutę wykrwawił się na śmierć.I ani śladu narzędzia zbrodni.Poirot oglądał okna.Tak jak mówił inspektor: jedno było zamknięte na stałe, a drugie uchylone u dołu na jakieś dziesięć centymetrów i sztywno utrzymywane w tej pozycji patentową śrubą antywłamaniową.— Kamerdyner twierdzi — Sugden zbliżył się do Poirota — że to okno nigdy nie było całkowicie zamykane, bez względu na pogodę.Na wypadek gdyby mocno lało, położono pod nim kawałek linoleum, choć nie było to w gruncie rzeczy konieczne, bo wystający dach dawał osłonę przed deszczem.Poirot skinął głową i podszedł do trupa.Twarz zabitego starca wykrzywiał straszny grymas, a ręce były zaciśnięte jak szpony.— Nie wygląda na silnego — zauważył Poirot.— Myślę, że nie był tak słabego zdrowia — nie zgodził się lekarz.— Wylizał się z paru chorób, które niejednego by uśmierciły.— Miałem na myśli, że on był raczej wątłej postury.— Tak, rzeczywiście, zdecydowanie drobny.Poirot odwrócił się od nieboszczyka.Pochylony oglądał mahoniowy fotel; potężny mebel leżał na podłodze do góry nogami obok obalonego okrągłego stołu, również z mahoniu.Pod tym szczątki wielkiej, porcelanowej lampy, trochę dalej wywalone dwa krzesła, książki, waza japońska rozbita na kawałki, brązowa statuetka nagiej dziewczyny, potłuczona karafka i kieliszki oraz, ocalały, szklany przycisk do papierów.Poirot przyglądał się wszystkim przedmiotom z bliska, ale niczego nie dotykał.Marszczył brwi, coś mu się nie podobało.— Coś się nie zgadza? — spytał pułkownik.— Taki chuderlak i to rumowisko? — mruknął Poirot.Johnsona również to zdziwiło.— Są jakieś odciski palców? — spytał sierżanta rejestrującego olady.— Mnóstwo, sir, w całym pokoju.— Na sejfie również?— Również, ale tylko odciski palców ofiary.— A krew? — Johnson zwrócił się do lekarza.— Zabójca musiał się chyba zabrudzić krwią?— Niekoniecznie — odparł lekarz.— Denat krwawił niemal wyłącznie z żyły szyjnej.To nie tętnica, z żyły krew wypływa spokojnie.— Ale krwi jest tu bardzo dużo.— Tak — podchwycił Poirot — pełno krwi.To jest uderzające.Pełno krwi.— Czy to może coś sugerować, panie Poirot? — spytał z respektem Sugden.Twarz Poirota wyrażała jedynie wątpliwości.— Coś tu jest… przemoc… — zamilkł na chwilę i zaraz powrócił do tej myśli.— Tak, to przemoc.I krew.Akcent na krew… Tu jest, jak to powiedzieć? Tu jest za dużo krwi.Krew na fotelach, na stole, na dywanie… Czy to jakiś rytuał, krwawa ofiara? Może? Taki drobny, wysuszony staruszek, chuchro… umiera… i tyle krwi w sobie…Głos Poirota zamarł.Inspektor Sugden patrzył na niego rozszerzonymi oczami.— Dziwne — odezwał się jakby nieco wystraszony.— To samo.To samo pan powiedział, co ona, jedna pani, tutaj.— Jaka pani? — spytał ostro Poirot.— Pani Lee, żona pana Alfreda.Stanęła koło drzwi i to właśnie powiedziała.Wydawało mi się wtedy, że to bez sensu.— Co powiedziała pani Lee?— Mniej więcej tak: „Kto by pomyślał, że w staruszku może być tyle krwi”.Poirot wyrecytował cicho:— „Och, kto by przypuszczał, że ten starzec miał w sobie tyle krwi?”.To Szekspir, słowa lady Makbet.Tak powiedziała żona pana Alfreda… To interesujące…VIIIAlfred Lee i jego żona weszli do małego pokoju, w którym na stojąco oczekiwał ich Sugden z Poirotem i pułkownikiem.— Dzień dobry, panie Lee.Nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać, ale jak pan wie, jestem szefem policji w hrabstwie.Nazywam się Johnson.Jestem ogromnie wstrząśnięty tym, co się tutaj stało.Alfred podniósł wzrok udręczonego psa i odpowiedział zachrypłym głosem:— Dziękuję panu.To straszne… To naprawdę straszne.Ja… Pan pozwoli, to moja żona.— To potworny szok dla mojego męża — Lydia była zupełnie opanowana.Dłoń położyła na ramieniu Alfreda.— Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci, ale mój mąż szczególnie.— Zechce pani usiąść, pani Lee? Przedstawiam pani pana Herkulesa Poirota.Herkules Poirot skłonił się.Patrzył z zaciekawieniem na małżonków.— Siadaj, Alfredzie — Lydia pociągnęła delikatnie męża.— Herkules Poirot? Zaraz, kto? — zamruczał, siadając.Z roztargnieniem drapał się po głowie.— Pułkownik Johnson chce ci zadać wiele pytań, Alfredzie.Szef policji popatrzył na nią z aprobatą.Wdzięczny był pani Lee, że okazała się kobietą rozsądną i rzeczową.— Oczywiście, oczywiście… — powiedział Alfred [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl