[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W oczach stewarda malowało się pełne posłuszeństwo.Fontine wstał.— Co z dziewczyną? — spytał szeptem.— Jak to co?— Chciałbym ją zabrać z nami.Czech przeczesał palcami włosy w geście skrajnej rozpaczy.— Rany boskie! Choć prawdę mówiąc, nie mamy właściwie wyboru.Albo ją zabierzemy ze sobą, albo musimy ją zabić.Sypnęłaby mnie za jedną kroplę morfiny.— Spojrzał na dziewczynę.— Niech pan jej każe doprowadzić się do porządku.Z tyłu wisi jakiś płaszcz przeciwdeszczowy.Może się w niego ubrać.— Dzięki — powiedział Victor.— Niech pan nie dziękuje — odparł Lubok.— Zabiłbym ją bez chwili namysłu, gdybym uznał to za lepsze wyjście.Ale ona może się okazać bardzo cenna; przebywała w obozie komandosów, o którego istnieniu nie mieliśmy zielonego pojęcia.Spotkanie z partyzantami z Resistance nastąpiło na bocznej drodze z Lórrach, niedaleko granicy francusko-szwajcarskiej.W miejsce niemieckiego munduru Victor otrzymał mocno znoszone, ale czyste ubranie.Z zapadnięciem nocy przekroczyli Ren.Dziewczynę zabrano na zachód do obozu Resistance w górach; była zbyt silnie uzależniona od narkotyków, zbyt gwałtownie popadała w zmienne nastroje, żeby można było ryzykować przewiezienie jej na południe do Montbeliard.Stewarda po prostu zabrano.Fontine nie pytał dokąd.Pamiętał dobrze pewnego innego kaprala z innej armii na nabrzeżu w Celle Ligure.— Tu się rozstaniemy — powiedział Lubok na brzegu rzeki podchodząc do niego z wyciągniętą dłonią.Zaskoczył tym Victora.Według planu miał mu towarzyszyć aż do Montbeliard; Londyn mógł mieć dla niego jakieś następne zlecenia.— Jakże to tak? — zaprotestował ujmując dłoń Czecha.— Myślałem, że.— Wiem, ale wiele się zmieniło.Mamy pewne kłopoty w Wies-baden.Victor uścisnął mocno jego rękę ujmując ją w obie dłonie.— Nie bardzo wiem, co powiedzieć.Uratował mi pan życie.— Cokolwiek robiłem dla pana, miałem pełną świadomość, że pan zrobiłby to samo dla mnie.Ani przez chwilę w to nie wątpiłem.— Jest pan równie szlachetny, jak odważny.— Ten grecki mnich nazwał mnie zboczeńcem, który mógłby szantażować pół Berlina.— A mógłby pan?— Może — odparł szybko Lubok, oglądając się przez ramię na Francuza, który przywoływał go machaniem ręki do łodzi.Kiwnął mu w odpowiedzi głową i zwrócił się do Victora.— Niech pan posłucha — ciągnął cicho, cofając rękę.— Ten mnich powiedział panu coś jeszcze — że pracuję dla Rzymu.Mówił mi pan, że nie rozumie pan, co miał na myśli.— Bo prawdę mówiąc, nie rozumiem.Ale nie jestem ślepy, to musi się wiązać z tamtym pociągiem z Salonik.— Wszystko wiąże się z tym pociągiem.— A więc jednak pracuje pan dla Rzymu? Dla Kościoła?— Kościół nie jest pańskim wrogiem.Powinien pan w to uwierzyć.— Kseonopici także twierdzą, że nie są moimi wrogami.A najwyraźniej jakiegoś wroga mam.Ale nie odpowiedział pan na moje pytanie.Pracuje pan dla Rzymu?— Owszem.Ale nie tak jak pan myśli.— Lubok! — Fontine chwycił Czecha za ramiona.— Ja nic nie myślę.Ja nic nie wiem! Nie może pan tego zrozumieć?Lubok wpatrywał się intensywnie w Victora; w nikłym świetle nocy widać było, że próbuje przemknąć jego myśli.— Wierzę panu — powiedział.— Stworzyłem panu kilkanaście okazji.Nie skorzystał pan z żadnej z nich.— Okazji? Jakich znowu okazji?Francuz znów zawołał Luboka, tym razem ze zniecierpliwieniem: — Hej ty tam, eleganciku! Spadamy stąd!— Już idę — odparł Lubok, nie spuszczając wzroku z Fontine^.— Powiem panu coś na pożegnanie.Są ludzie — po obu stronach — którzy uważają, że cała ta wojna nie ma żadnego znaczenia w porównaniu z informacjami, znajdującymi się, według nich, w pana posiadaniu.I na swój sposób mają rację.Tylko że pan nie otrzymał tych informacji i nigdy nic nie wiedział.A tę wojnę trzeba toczyć.I wygrać.Pański ojciec był mądrzejszy niż oni wszyscy razem.— Savarone? Co pan.— Muszę już iść.— Lubok stanowczo, lecz bez wrogości zdjął z ramion ręce Victora.— Dlatego właśnie zrobiłem to, co zrobiłem.Dowie się pan już wkrótce.Ten mnich w pałacu Kazimierzowskim miał rację — zdarzają się potwory.On był jednym z nich.Są jeszcze i inne.Ale niech pan nie obarcza za to odpowiedzialnością kościołów; one są niewinne.Dają schronienie fanatykom, ale są niewinne.— Elegancik! Nie czekam ani chwili dłużej!— Idę! — zawołał Lubok stłumionym głosem.— Do widzenia, Fontine.Gdyby choć przez chwilę powstała mi w głowie myśl, że nie jest tak, jak pan mówi, sam osobiście zrobiłbym z pana miazgę, żeby zdobyć tę informację.Albo bym pana zabił.Ale pan rzeczywiście nic nie wie i wciąż wisi między młotem a kowadłem.Teraz zostawią pana w spokoju.Na jakiś czas.Musnął dłonią twarz Victora, krótko, delikatnie, i pobiegł do łodzi.Niebieskie światła zabłysły nad polem w Montbeliard dokładnie pięć minut po północy.Natychmiast zapalono dwa rzędy małych flar znakujących lądowisko.Samolot zatoczył koło i zaczął podchodzić do lądowania.Fontine rzucił się biegiem przez pole, ściskając w ręku swój neseser.Nim dopadł toczącego się samolotu, luk włazu został otwarty i pojawiło się w nim dwóch żołnierzy.Trzymali się jedną ręką metalowej ramy, a drugie wyciągnęli do niego.Victor wrzucił do środka neseser, sięgnął w górę i zdołał chwycić rękę z prawej.Przyspieszył, odbił się od ziemi i został wciągnięty do wnętrza maszyny; legł na podłodze, twarzą do pokładu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl