[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ortega musiał cofnąć się o parę kroków i rzucić na drzwi całym ciężarem ciała.Zdawało się, że cały dom się zatrząsł.Powtórzył tę próbę raz jeszcze, po czym dla odmiany jął grzmocić Pięściami.To było istotnie komiczne.Ja jednakże czułem wyprowadzi - szeptała gorączkowo Rita.- Niech mnie pan wyprowadzi, póki nie będzie za późno.- Musi pani to przetrzymać - odpowiedziałem.- Niechże i tak będzie, ale w takim razie pan musi wyjść stąd natychmiast.Niechże pan idzie, póki nie będzie za późno.Nie raczyłem na to odpowiedzieć.Bębnienie we drzwi ustało.Nie wiem, dlaczego w tym właśnie momencie ujrzałem czerwone wargi Ortegi wykrzywione grymasem wściekłości i śmieszne jego faworyty.Zaczął od nowa, ale głosem, w którym czuło się już zmęczenie:- Czy myślisz, że nie pamiętam twoich sztuczek, diable wcielony? Czy nigdy nie dostrzegłaś mnie przyglądającego się tobie z daleka, gdy harcowałaś na komu w towarzystwie pięknych panów niczym księżniczka, dziewicza, nietykalna i jak posąg świętej niedostępna? Dziwię się, że nie obrzuciłem cię wtedy kamieniami, że nie biegłem za tobą wykrzykując wszystko, com wiedział o tobie.Przeklęta moja nieśmiałość! Lecz oni musieli cię znać równie dobrze jak ja.Może lepiej.Wszystkie twoje nowe sztuczki, na które cię wciąż jeszcze było stać.W czasie tej całej przemowy Rita zakryła sobie uszy rękami, po czym zasłoniła i moje, obejmując mi głowę oburącz.Gdy uwolniłem się odruchowo, usiłowała powtórzyć ten manewr.Stoczyliśmy krótką walkę.Nie poruszając się z miejsca uczułem, że głowę mam wolną i że dokoła panuje zupełna cisza.Ortega wyczerpał się widocznie.Dona Rita, westchnąwszy dwukrotnie: «Za późno, za późno», wyrwała ręce z mego uścisku i wysunąwszy, się z futra, chwyciła odzież leżącą tuż obok na krześle (zdaje się, że to była spódnica), aby się ubrać i wyskoczyć z domu.Nie mogąc do tego dopuścić i nie zastanawiając się, co czynię, schwyciłem ją za ramię.Cała ta utarczka odbywała się w ciszy, ponieważ jednak nie chciałem użyć wszystkiej swojej siły, cofnąłem się w tył, by uniknąć upadku.Popchnięty przez Ritę potrąciłem stoliczek, na którym stał sześcioramienny lichtarz.Lichtarz ten runął na podłogę z głuchym łoskotem i wszystkie w nim świece zagasły.Ortega, który czyhał poza drzwiami, usłyszał hałas i powitał go triumfalnym skrzekiem: «Aha, zdołałem cię obudzić.»Głos jego był tak dziki, że sprawił efekt niemal zabawny.Mocno trzymałem Donę Ritę, lecz czując jej ciężar uznałem, że lepiej będzie pozwolić, aby osunęła się na podłogę, bowiem wobec obawy, że rozwścieczony hałasem Ortega będzie usiłował wyważyć drzwi, musiałem mieć pełną swobodę ruchów.Ale on nie uderzył.Widocznie wyczerpał się ostatecznie.W pokoju nie było teraz żadnego światła oprócz tylko słabego odblasku żarzących się głowni.Wpośród cieni padających od mebli ledwie mogłem rozeznać widniejącą w mroku postać Dony Kity klęczącej w postawie zrozpaczonej pokutnicy.Wobec takiego jej załamania się nie śmiałem jej dotknąć.Trudno mi było zrozumieć aż tak wielkie jej wzruszenie.Z tamtej strony znów dała się słyszeć żałosna, błagalna prośba o otworzenie drzwi.Ortega powtarzał: «Otwórz, Rito, otwórz» - głosem na przemian rozkazującym, skamlącym, natrętnym, czasem nawet jowialnym.Słuchając go uśmiechałem się do siebie, choć ponury niepokój ciążył mi na sercu.W pewnej chwili Ortega znów zaczął:O, ty potrafisz dręczyć człowieka, ty spalony od słońca, złośliwy, rozczochrany diabełku! Zapamiętaj sobie - ciągnął dalej - że wszystko jest w tobie ohydne: i twoje oczy, i twoje usta, i włosy, a całe ciało masz zimne i obmierzłe jak u węża.Wszystka od stóp do głów jesteś potępieniem!Całą tą tyradę wypowiedział tonem dziwnie spokojnym.Po chwili począł się skarżyć rozdzierającym głosem:- Ty wiesz, Bito, że nie mogę żyć bez ciebie.Nie żyłem.Nie żyję.Nie można wydrzeć chłopcu duszy i porzucić go - niech sobie nieborak rośnie i niech sobie idzie w świat! - a samej używać, co się zamieści, i przechodzić z rąk do rąk stosując wszystkie swoje najbardziej wyszukane sztuczki.Ale wybaczę ci wszystko, jeśli natychmiast otworzysz mi drzwi.I kończył tonem patetycznym:- Pamiętasz, ile razy przysięgałaś, że będziesz moją żoną? Nadawałabyś się bardziej na żonę dla czarta, ale to mi wszystko jedno.Będziesz moją żoną!Stłumiony chichot sponad podłogi kazał mi szybko się pochylić i rzucić surowe: «Nie śmiej się!»Wyczuwałem w tych groteskowych wybuchach tyle grozy, namiętności i prawdy, że mogły były skałę poruszyć.Jakieś podejrzenie powstało widocznie w umyśle stojącego za drzwiami człowieka.Najniespodziewaniej wybuchnął znowu ostrym, piskliwym głosem:- Ach, ty nędzna szachrajko! Nie umkniesz mi, będę cię miał… I nagle zniknął.Oczywiście nie mogłem tego widzieć, ale takie odniosłem wrażenie.Ledwom to sobie uświadomił, on już się znalazł pod drugimi drzwiami.Myślał widocznie, że zdobycz mu się wymyka.Uczynił to z szyb kością zdumiewającą, wprost niewiarogodną.Dało się teraz słyszeć uderzenie w drzwi tak gwałtowne, jak gdyby napastnik nie zdołał się zatrzymać w rozpędzie.Po tym nastała znów cisza.Wnet jednak usłyszeliśmy głuchy pomruk - maniak nawracał do swojej natrętnej myśli:- Musisz być moją żoną.Wyzbyłem się wstydu.Przysięgłaś i musisz być moją.Ten sam stłumiony chichot kazał mi powtórnie nachylić się ku klęczącej, której biała postać majaczyła w odblasku ciemnoczerwonego żaru z kominka.- Na miłość boską, przestań! - szepnąłem.Rita zmagała się z napadem szału wesołości powtarzając: - A jakże! Dzień po dniu, przez dwa miesiące.Przynajmniej sześćdziesiąt razy, przynajmniej sześćdziesiąt razy.- Zaczynała podnosić głos.Walczyła ze śmiechem, ale gdym usiłował zasłonić jej usta, poznałem, że ma twarz wilgotną od łez.Obracała głową na wszystkie strony pragnąc uwolnić się od mojej ręki i pojękiwała z cicha.Niepomny ostrożności rzekłem:- Uspokój się! - tak ostro, że z przestrachu zaniemówiliśmy oboje.W sieni rozległ się wyraźnie głos Ortegi: - He, he, a to co? - i znowu cisza.Nasłuchiwał widocznie i zastanawiał się, czy go słuch nie mylił.Musiał być także wyczerpany.Milczał i wypoczywał.Po pewnym czasie westchnął głęboko i począł znów mówić:- Moje kochanie, moja duszo, moje życie, przemów do mnie! Czymże jestem, że tyle sobie zadajesz trudu, aby mnie przekonać, że cię tam nie ma? Przemów wreszcie - powtarzał roztrzęsionym głosem dodając całą litanię dziwacznie czułych przezwisk.Nagle urwał.Nastała dłuższa przerwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl