[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Azimow nie mógł natomiast nie dostrzec zza swoich antysolarów tańczących w małych oczkach tamtego ogników, czy może raczej przebłysków inteligencji, której z pewnością nie należało lekceważyć.- Pięknie witacie cudzoziemskich gości, nie ma co! - przerwał arogancko tę prezentację.- Zamiast chleba i soli, Mroczek i Wieczorek.Gdzie się podziały słowiańska gościnność i europejska uprzejmość? To wygląda na szykany.Chyba prosto stąd pojadę do naszego konsulatu.Grał ostro, ale w zasadzie blefował.Wolał nie mieć nic wspólnego z rosyjskimi służbami dyplomatycznymi.Zaczęłyby się zgoła niepotrzebne wypytywania i dociekania.Inspektor Wieczorek rozłożył bezradnie ręce, a jego okrągła twarz przybrała stroskany wyraz.- Cóż robić, takie otrzymaliśmy polecenia.Mamy dzisiaj święto narodowe, w stolicy gości wiele koronowanych głów, w tym także i wasz monarcha.Gdyby jakiś szaleniec czy sybiriański terrorysta.Strach pomyśleć! Wszech-rosyjski konsulat jest obecnie pusty, szkoda fatygi.Za chwilę rozpoczną się uroczystości na Placu Defilad.Więc może lepiej od razu załatwimy sprawę?- Jaką? - nie zrozumiał, zbity z tropu Azimow.- Bagażu, oczywiście - wyjaśnił dobrotliwie inspektor.- Sprawdzi pan i potwierdzi, czy nic nie zginęło.Detektyw uznał w duchu, że musi lepiej poznać słone-czniczą logikę.Był przy tym mocno zaniepokojony.Sacharow mówił przecież wyraźnie, by wypełnił swoją misję jak najdyskretniej i bez zadrażnień z miejscowymi władzami.A oto już od samego początku zaczai mieć z nimi kłopoty.Może część winy ponosił jednak jego mocodawca? Jeśli chcesz przejść niepostrzeżenie - pouczał - zwróć na siebie uwagę.I proszę, mamy właśnie efekty takiego myślenia.Kola był po prostu wściekły.- Dobrze, chodźmy - odparł z westchnieniem rezygnacji i delikatnym zgrzytnięciem zębów - ale nic nie rozumiem.- Zaraz pan zrozumie, panie Azowski - mruknął z przekonaniem Wieczorek.Poprowadzili go specjalnym przejściem dla ważnych tiomników.W mrocznym, wilgotnym korytarzu detektyw poczuł się zaraz bardziej swojsko i pewnie, natomiast policjanci poczęli lekko drżeć z zimna, musieli też uruchomić podręczne latarki.Widać było jednak, że mieli w tym spore doświadczenie i w niejednym kanale już się taplali.Dotarli po chwili do niewielkiego saloniku recepcyjnego, ozdobionego ciężkimi, ciemnymi portierami i oświetlonego płomykami nielicznych świec.Na rzeźbionym stoliku stały ustawione w zgrabny stosik książęce walizki i kufry.Obok, w wiaderku z lodem mroził się szampan.- Czy to pański bagaż? - zapytał uprzejmie inspektor.- Tak jest - odrzekł Azimow, wprawnym okiem sprawdzając, czy nikt nie próbował otworzyć misternych zamków.Na szczęście nie.- O co więc chodzi?- Widzi pan - zaczął wyjaśniać Wieczorek - mamy dzisiaj szczególny dzień.Sprawdzamy każdy bagaż.Postanowiliśmy zweryfikować znaki identyfikacyjne na walizkach.Pańskie zwróciły naszą uwagę.Zeskanowaliśmy pański ideogram i okazało się.Policjant nie porzucał swego pobłażliwego, jakby wiecznie zatroskanego tonu.Kola poczuł natomiast, że gdyby nie był świeżego chowu tiomnikiem, zrobiłoby mu się na pewno gorąco, może nawet spociłby się jak marny złodziejaszek, przyłapany na gorącym uczynku.Mimo wszystko zachował zimną krew.- I co? - spytał po prostu.- Pański ideogram ma wprawdzie nową matrycę, lecz w istocie nie należy do pana, tylko do niejakiego Rockefellera Sacharowa.Jak pan to zdoła wyjaśnić?Kola zaklął w myślach nad wyraz szpetnie.Ten stary drań Rockefeller mógł jednak o tym pomyśleć.Bogaci są zazwyczaj skąpi, może właśnie dlatego tyle posiadają.Sacharow powinien był mu kupić nowe walizki, zamiast odstępować własne.Kola poczuł się, jakby grunt usuwał mu się spod nóg.Taka wpadka na samym początku! Niewiele myśląc Azimow zapadł w ogromny fotel dla specjalnych gości, przekonany, że łatwo go z niego nie ruszą.Gotów był oburzać się, protestować i żądać widzenia z konsulem.Równocześnie rozmyślał intensywnie nad jakimkolwiek kłamstwem, możliwym do przyjęcia dla słoneczników.- Spokojnie, mamy czas - mruczał inspektor Mazur, - Spokojnie porozmawiamy.Może szampana? Kola odmówił gestem.Jak tu zyskać na czasie?- Czy to przesłuchanie? - szczeknął rozpaczliwie.- Ależ skąd.Po prostu pytamy.A pan, miejmy nadzieję, odpowie.- Niezupełnie pytamy.Pański partner w ogóle się nie odzywa.- Niestety, tego uczynić nie może.Niemowa od wojny z Sybirią.Nie ma jednak lepszego od niego programisty i oficera operacyjnego.Mamy między sobą specjalny system komunikacji.- Widzi pan - zaczął Kola zakłopotanym tonem - muszę przyznać, że wstyd mi o tym mówić.Rockefeller Sacharow jest wprawdzie moim wspólnikiem i przyjacielem, ale również pracodawcą.Jestem dyrektorem jego plantacji luboru.A propos, można tutaj zapalić?Inspektor skinął głową, nie przestając świdrować Azimowa swymi małymi oczkami.Otoczony wonnym luboro-wym dymkiem, skryty za antysolarami, poczuł się Kola znacznie lepiej.Odtąd kłamał już gładko.- Mój ród jest wprawdzie świetny, bojarski i starożytny, lecz od dawna podupadły.Gdyby nie wsparcie Sacharowa, pewnie byłbym żebrakiem.A ten wspaniały bagaż jest po prostu prezentem szefa dla podwładnego.- Hmm.Słyszeliśmy tu coś niecoś o pańskim chlebodawcy.Człowiek nieprzytomnie bogaty, mocno zaplątany w politykę.Potężny, inteligentny i niebezpieczny.Muszę zadać więc pytanie.Po co przyjechał pan do Warszawy, kniaziu?Wreszcie użył tego tytułu.Chcąc się przypodobać indagowanemu czy też kpiąco? Trudno dociec, oblicze słonecznika pozostawało bowiem nieruchome, choć rozświetlone wewnętrznym blaskiem jak wydrążona dynia ze świeczką na Halloween.- Zobaczyć Warszawę i przeżyć - odrzekł Azimow, wzruszając ramionami.- Bardzo ekscentryczna zachcianka?Miał poczucie, że zasadnicze niebezpieczeństwo minęło i może już odetchnąć swobodnie.- No nie, nie ma w tym niczego dziwnego - potwierdził z dziwną skwapliwością Wieczorek.- W końcu Paryż Północy, pod warunkiem, że nie przekroczy się pewnej miary, hm, hmm, w ekscentryczności.Mamy wiele rozrywek i tak dalej.Zwłaszcza: i tak dalej.Więc przyjechał pan do nas zabawić się, kniaziu?Głos policjanta był słodki jak miód.Kola postanowił jednak nadal się pilnować.- Tak, dostałem od mego szefa dawno oczekiwany urlop.Odnoszę jednak wrażenie, że nie jestem mile widziany w waszym pięknym mieście.- Ależ nic podobnego! - zaprzeczył żywo Wieczorek.-Raz jeszcze witamy w Warszawie i mam nadzieję, że nie będziemy musieli się już więcej panu naprzykrzać.- Ja także - syknął Azimow, wstając sprężyście z fotela.- A na dowód naszych dobrych intencji proponujemy odwieźć kniazia służbowym lepidopterem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|