[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez słowa wszedł za nią do pokoju.Kobieta podeszła do stolika pod oknem, postawiła na nim torbę z zakupami, opar-ła na jej wierzchu obie dłonie i stała tak bez ruchu, jak gdyby strzegąc zdobytychwłaśnie, bezcennych skarbów.- Dzwoniłam do tego hotelu na Long Island, ale powiedziano mi, że pan sięwymeldował - syknęła w końcu, chociaż w jej głosie nie czuło się złości; widocz-nie postanowiła jedynie konsekwentnie odgrywać swoją rolę.- Siedziałem już w autobusie, kiedy pani dzwoniła - odparł.- Musiałem tampojechać.Przepraszam.Spuściła głowę na piersi, a ręce bezsilnie opadły jej wzdłuż boków.Torba sięprzewróciła, wyleciało z niej kilka przedmiotów.- Proszę na to popatrzeć.Rozgarnęła dłonią zakupy na stoliku, wyciągając z papierowej torby kilka in-nych błyszczących opakowań.Wreszcie chwyciła ją za dno i pociągnęła, wysypu-jąc resztę rzeczy.- Proszę popatrzeć.Poszłam do pańskiego hotelu, gdzie dowiedziałam się, żepan właśnie wyjechał.Wracałam Piątą Aleją i pomyślałam, że skoro ma pan byću mnie częstym gościem.- urwała.Uniosła obie ręce, wskazując rozsypane zakupy.Guerney podszedł bliżej i wsunął obie dłonie pod kołnierz futra.Pani Rancebłyskawicznie je rozpięła, wyśliznęła się z niego z kocią zwinnością i poprosiła,żeby nalał jej drinka.Wyczuwał w mej dziecięcy strach przed poruszeniem draż-liwego tematu, z powodu którego musiała się zadawać z kimś takim jak on.Dlaniej liczyła się każda sekunda zwłoki.55 Kiedy w końcu podał jej szklaneczkę whisky, nawet nie spróbowała alkoholu,tylko wypaliła jednym tchem:- Ktoś dzwonił jakieś półtorej godziny temu.Obiecał, że skontaktuje się zemną pózniej, może jeszcze dziś wieczorem, lecz najdalej jutro do południa.Chciał wiedzieć, kim pan jest.Wyczuwałam w jego głosie wściekłość.- I to wszystko?- Tak.- Nie przekazał żadnych instrukcji? Nie groził pani?- Cała rozmowa trwała dwadzieścia sekund, może pół minuty.- Czy mówił jeszcze coś na mój temat?Przytknęła szklaneczkę z zimnym alkoholem do policzka, jakby chciałaochłodzić rozpaloną skórę.Guerney stwierdził, że wygląda na jeszcze bardziejprzemęczoną niż poprzednio; nawet to, że porywacze ostatecznie nawiązali z niąkontakt, nie wpłynęło na jej samopoczucie.- Dokładnie zapytał:  Kto to jest ten Guerney? Czym on się zajmuje? Nicwięcej.- A co pani odpowiedziała?Kobieta zagryzła wargi.Widocznie po długim oczekiwaniu telefon od pory-waczy wywarł na niej takie wrażenie, że od razu zapomniała, co mówiła.Pozatym inaczej wyobrażała sobie tę rozmowę, nikt jej bowiem niczego nie obiecał,nie próbował dobić targu, nie przekazał poleceń, których wypełnienie mogłoby jejzwrócić syna.Przez cały tydzień chodziła w kółko po tym apartamencie, jakbywydeptywała ścieżkę tworzącą zarys magicznego pentagramu, z aparatem znajdu-jącym się w jego centrum.Wszystko, co robiła, kończyło się jednakowo: powro-tem do telefonu, z którego zapewne prawie nie spuszczała oka.W dodatku fał-szywe alarmy, takie jak wiadomości z recepcji, pytania służby hotelowej czy na-wet jeden telefon z Włoch, od Cesare, każdorazowo powodowały szybsze biciejej serca i ściskanie w dołku.Z niecierpliwością czekała tylko na tę chwilę, wypatrywała jej w takim napię-ciu, że na nic innego nie miała już siły.Teraz zaś, kiedy to w końcu nastąpiło,wprawiło ją w stan jeszcze silniejszej desperacji niż poprzednie oczekiwanie.Ztej krótkiej rozmowy nie wynikało absolutnie nic, toteż zdenerwowanie pani Ran-ce przyćmiło te, niezbyt przecież odległe, wydarzenia.56 - Próbowałam przypomnieć sobie dokładnie.Wydaje mi się, że powiedzia-łam wtedy:  Pan Guerney jest moim przyjacielem.To mój znajomy.Tak, chybatak odpowiedziałam.A on wtedy rzekł:  Proszę uważać.Kłamstwa mogą tylkozaszkodzić Davidowi.I zaraz potem odłożył słuchawkę.Tak było.Pokręciła energicznie głową, jakby nadal nie mogła w to uwierzyć.Odwróciłasię twarzą do okna, chcąc ukryć przed nim łzy.- Zaczekamy razem.Zostanę tu z panią.Kobieta przytaknęła ruchem głowy i uśmiechnęła się blado, wyrażając w tensposób swoją aprobatę dla jego decyzji.- Przepraszam.Ma pan ochotę na drinka?Poprosił o szkocką z wodą sodową.Energicznym krokiem podeszła do barku,przygotowała trunek, po czym wręczyła mu szklaneczkę i z powrotem stanęła nadrozsypanymi zakupami.Po chwili namysłu zaczęła je wrzucać ponownie do tor-by, układając precyzyjnie, aby wszystko pomieścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl