[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Na co się uskarżasz? zapytał doktor.Baba z obawą popatrzyła na drzwi, przez które weszła, oraz na drzwiczki, wiodące doapteki, podeszła do doktora i wyszeptała: Dzieci nie mam! Kto jeszcze się nie zapisał? krzyknęła w aptece rusałka. Niech się zapisuje! Już dlatego jest bydlakiem myślał doktor badając babę że zmusił mnie uderzyć.Nigdyw życiu się nie biłem.Anna Spiridonowa poszła.Po niej przyszedł staruszek ze wstydliwą chorobą, potem baba ztrójką dzieci ze świerzbem i robota zawrzała.Felczer nie pokazywał się.Za drzwiczkamiapteki, szeleszcząc sukienką i dzwoniąc naczyniami, wesoło świergotała rusałka; co chwilęwchodziła do gabinetu, żeby pomóc w zabiegu albo po receptę, i wszystko to z taką minąjakby nic się nie stało. Cieszy się, że uderzyłem felczera myślał doktor, przysłuchując się głosowi położnej.Przecież żyła z nim jak kot z psem i dla niej święto będzie, jak go zwolnią.I siostry też chybasię cieszą.Jakieś to wstrętne!W szczycie przyjęć zaczęło mu się wydawać, że i położna, i siostry, a nawet chorzy,specjalnie starają się wyglądać obojętnie i wesoło.Jakby rozumieli, że jest mu wstyd iprzykro, ale udawali z delikatności, że nie wiedzą o tym.Chcąc im więc udowodnić, że niejest mu wcale wstyd, wołał gniewnie: Hej tam! Zamykajcie drzwi, bo przeciąg!Ale było mu wstyd i ciężko.Przyjął czterdziestu pięciu chorych i niespiesznie wyszedł zeszpitala.Położna zdążyła już wpaść do swego mieszkania i narzucić na ramionajaskrawoczerwoną chustę, a teraz z papierosem w zębach i kwiatem w rozpuszczonychwłosach biegła dokądś, pewnie na prywatną wizytę lub w gości.Na progu szpitala siedzielichorzy i w milczeniu wygrzewali się na słoneczku.Szpaki dalej hałasowały i uganiały się za42żukami.Doktor rozglądał się dookoła i myślał, że wśród wszystkich tych spokojnych,beztroskich istnień jak dwa zepsute klawisze w fortepianie rzucały się w oczy i były tu zbędnetylko dwa życia: felczera i jego własne.Felczer pewnie się położył, żeby wytrzezwieć, ale niemoże zasnąć wiedząc, że zawinił, został poniżony i stracił miejsce.Jest w okropnej sytuacji.Natomiast doktor, który nigdy przedtem nikogo nie uderzył, czuł się tak jakby na zawszestracił niewinność.Nie winił już felczera i nie usprawiedliwiał siebie, tylko nie mógłzrozumieć: jak to się stało, że on, porządny człowiek, który nigdy nie skrzywdził nawet psa,mógł uderzyć? Przyszedł do domu, położył się na kanapie twarzą do ściany i zacząłrozmyślać: Jest złym człowiekiem i nie nadaje się do tej pracy, w ciągu trzech lat, które tutajprzepracował, dopiekł mi nie raz, ale nie usprawiedliwia to mojego postępowania.Wykorzystałem prawo silniejszego.Jest moim podwładnym, zawinił i do tego był pijany, a ja jego przyłożony, miałem rację i byłem trzezwy.Więc byłem silniejszy.Po drugie,uderzyłem go na oczach ludzi, dla których jestem autorytetem, dałem im zły przykład.Podano obiad.Zjadł kilka łyżek barszczu, wstał zza stołu i znów położył się na kanapie. Co mam teraz robić? myślał dalej. Trzeba jak najszybciej dać mu możliwośćzadośćuczynienia.Ale w jaki sposób? Pojedynki on jako człowiek praktyczny uważa zagłupotę lub nie rozumie ich.Jeśli przeproszę go w obecności sióstr i chorych,usatysfakcjonuje to tylko mnie, nie jego; jest złym człowiekiem, więc zrozumie mojeprzeprosiny jako przejaw tchórzostwa i obawy, że poskarży się na mnie kierownictwu.Pozatym, rozchwieje to doszczętnie dyscyplinę w szpitalu.Zapłacić mu? Nie, jest to niemoralne ibędzie wyglądało na łapówkę.Jeżeli teraz, na przykład zwrócić się o rozstrzygnięcieproblemu do naszego bezpośredniego kierownictwa, to znaczy do urzędu.Mogliby udzielićmi nagany albo zwolnić.Ale nie zrobią tego.Zresztą, nie wypada mieszać do wewnętrznychspraw szpitala urzędu, który nie ma do tego żadnego prawa.Trzy godziny pózniej doktor poszedł wykąpać się w stawie i myślał po drodze: A może zrobić tak, jak wszyscy to robią w podobnych wypadkach? Niech poda na mniedo sądu.Jestem niewątpliwie winny, nie będę się bronił i sędzia ukaże mnie aresztem.W tensposób znieważony zostanie usatysfakcjonowany a ci, co uważali mnie za autorytet, zobaczą,że nie miałem racji.To mu się spodobało.Ucieszył się i doszedł do wniosku, że problem został rozwiązany iniczego bardziej sprawiedliwego nie da się już wymyślić. No cóż, pięknie! myślał włażąc do wody i patrząc, jak uciekały od niego ławicedrobnych, złocistych karasi. Niech poda.Tym bardziej, że nasze służbowe stosunki zostałyjuż zerwane i jeden z nas po tym wszystkim i tak nie może dalej zostać w szpitalu.Wieczorem doktor rozkazał zaprząc konie do szarabanu i pojechał do dowódcy wojska nawinta.Kiedy stał pośrodku gabinetu w kapeluszu i palcie gotowy do wyjścia i zakładałrękawice, drzwi ze skrzypem się otworzyły i ktoś cichutko wszedł do przedpokoju. Kto tam? zapytał doktor. To ja. głucho odpowiedział przybysz.Serce doktora nagle zaczęło walić i cały zdrętwiał ze wstydu i jakiegośniewytłumaczalnego strachu.Felczer Michaił Zacharycz (bo to był on) cicho zakaszlał inieśmiało wszedł do gabinetu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|