[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta psychopatyczna drażliwość sumienia zakrawa na grubą kpinę.Czemu ten drab, wychowany wśród nędzy i niesprawiedliwości społecznej, nie jest równie czuły na cierpienia innych, a wreszcie, jeżeli nie może się pogodzić z przypadkowym zabójstwem, czemu sobie po prostu w łeb nie palnie?Przedstawienie, stanowczo za rozwlekłe, obciążono niepotrzebnymi wstawkami poetyckimi.Dobrze zresztą zrobiony wiersz o rozpaczy i krzywdzie (nie ma żadnego odpowiednika w Przedmieściu, gdzie pokazują nam krzywdę, która mogłaby się zdarzyć w każdym innym środowisku, a nawet byłaby prawdopodobniejsza w salonie.Krzywda spotkała tu niewątpliwie jednego tylko człowieka – zabitego burżuja.Biedak ten, znienawidzony przez żonę i zabity przez bardzo drażliwego draba, istotnie godny jest litości, ale nie ma to nic wspólnego z „poezją proletariacką”).Z wykonawców wyróżnić należy przede wszystkim Stanisławskiego, który stworzył świetną postać, jedyną zresztą żywą i zajmującą w całej sztuce.Maszyński jak na pierwszą próbę dramatyczną trafił, niestety, niefortunnie.Bohater jest niemożliwy do zagrania, bo jest nieprawdziwy.Do ostatnich scen Maszyński trzymał się świetnie i można mieć nadzieję, że repertuar dramatyczny będzie terenem nowych sukcesów tego znakomitego artysty.Pani i Pancewiczowa nie nadawała się do roli biednej, wzgardzonej dziewczyny ulicznej; miała zbyt wiele dobroduszności, zdrowia i humoru.Biedny p.Łuszczewski w roli worka rzucanego po scenie miał wiele hartu fizycznego i rezygnacji.Dobre epizody dali pp.Dominiak i Daczyński.Reżyseria i wystawa bogata i zajmująca.Ale to bogactwo i staranność obracały się wraz ze sceną przeciw widowisku.Tam gdzie się zbyt uparcie broni fałszywej tezy, gdzie się chce ukryć błąd i zatuszować lichotę, krzykliwa dialektyka pogarsza tylko sprawę.Żałować należy cennej pracy i czasu Schillera.21 października 1928 r.Teatr Mały: „SŁOMIANI WDOWCY”, komedia w 3 aktach Avery Hopwooda; przekład J.F.Gawlikowskiego; reżyseria Karola Borowskiego; dekoracje Stanisława Śliwińskiego.Wątła komedyjka z rodzaju „My mężczyźni – wy kobiety”.Autor pragnie pokazać, że współczesna zamożna Amerykanka jest złą żoną, i wyraża nadzieje, że rodzenie dzieci może poprawić pożycie małżeństw amerykańskich.Pomysł wprowadzenia trzech par małżeńskich skazuje nas na wysłuchiwanie każdej kwestii po trzy razy.Nic więc dziwnego, że autor gada trzy po trzy.Sztuka mogłaby być wystawiona w „Tygodniu Dziecka”, i to nie u nas.Nie mamy sfery, w której podobne konflikty byłyby aktualne.Założenie jest tak względne, że mógłby Hopwood napisać komedyjkę dowodzącą, że dzieci w małżeństwie czynią z kobiety służącą, jak to napisał Perzyński, i równie nie miałby racji.Bohaterowie sztuki Hopwooda – to manekiny, nudne figury, które nic nam nie mówią o Ameryce, a raczej to, co nam mówią, fałszywe jest i błahe.Mamy tu objaw naśladowania komedii francuskiej, dość znamienny dla teatru amerykańskiego.Amerykanin pragnący być paryżaninem – to postać, którą kapitalnie opisał Tarkington.Wolelibyśmy mniej powierzchownej zręczności, a choćby trochę prawdy o Stanach Zjednoczonych.Wolelibyśmy patrzeć na dorobkiewicza, parweniusza z Chicago, niż na te salonowe lalki, eksportowane z Europy i wracające do nas via Nowy Jork.Ameryka Sinclaira, prawdziwa Ameryka pracy i hazardu, milionów i nędzy, nie przemówiła dotąd z teatru.Znamy ją z pokolenia świetnych prozaików i domyślamy się jej z filmu.Broadway ani Słomiani wdowcy ciekawości naszej nie zdołają zaspokoić.Wykonanie komedii wypadło poprawne.Dobry i przyjemny, jak zawsze, był p.Grabowski.Pp.Kamińska, Modrzewska i Macherska robiły wszystko, co potrzeba i nic ponadto.Pani Modrzewska wykonała szereg ćwiczeń gimnastycznych, dość monotonnych.Szkoda, że nie rzucała oszczepem; sztuka zyskałaby większe powodzenie.Pani Czaplińska, pp.Szubert, Wesołowski i Krzewiński grali bez wielkiego zapału, czego im brać za złe nie należy.Wyróżnić trzeba p.Romanównę.Dobra obserwacja, poparta wdziękiem, dała jedyną w tej sztuce żywą i zabawną postać.Dekoracja aktu drugiego nie bardzo.28 października 1928 r.Teatr Narodowy: „PAN JOWIALSKI”, komedia w 4 aktach Aleksandra Fredry; reżyseria Emila Chaberskiego; dekoracje Wincentego Drabika.Wystawienie Pana Jowialskiego poruszyło umysły krytyków.Zapowiada się kampania.Spodziewać się należy rewizyj i polemik.Jaki jest procent świadomej satyry w Panu Jowialskim i wiele złośliwości mimowolnych – oto rachunek, który, miejmy nadzieję, zostanie zrobiony.Często się zdarza, że postać, traktowana przez pisarza na serio, staje się później satyrą.Złośliwi mówili to o panu Podfilipskim, a niedawno pewien domorosły Fredro napisał sztukę, w której aktor potraktował ironiczhie poważnie przez autora pomyślaną figurę – i sztuka na tym zyskała.Kto wie, ile jest świadomej zgryźliwości w traktowaniu szlachty przez Fredrę.Osobiście odniosłem wrażenie, że w pewnych momentach środki nie trafiają do celu, że jest jakiś brak decyzji pisarskiej, że sceny śmieszne za mało mają cierpkości, że koloryt ogólny zbyt jest przebielony pogodną sielankowością.Sztuka tak napisana po Powstaniu Listopadowym mogła być albo ucieczką od tematów narodowych, świadomym odwróceniem się od aktualności, albo też paszkwilem na społeczeństwo ówczesne.Jakkolwiek było, faktem jest, iż postacie Pana Jowialskiego są żywe i prawdopodobne.Fabuła zapożyczona z Szekspira, rozwlekłość i naiwność akcji – wszystko to zostaje obronione przez jeszcze jedną pozycję: przez wiersze pana Jowialskiego, Osiołkowi w żłobie dano, Małpa w kąpieli itp.bajeczki, które weszły w życie, toż to dość, aby unieśmiertelnić Pana Jowialskiego.Kto wie, czy z Fredry nie pozostanie przede wszystkim poeta.Tam, gdzie jest wiersz, Fredro nigdy nie nuży.Z wykonawców na pierwszym miejscu postawić należy świetnego Mieczysława Frenkla.Jest to jedna z najlepszych kreacyj artysty.Pani Ćwiklińska ożywiła swą rolę przez własną inwencję: nie dała się zamurować w tzw.„styk fredrowskim”, ale grała z humorem.Solski, za bardzo rozchichotany, za bardzo czupurny wobec swej żony staruszki, nie uwydatnił dość wyraźnie zamiłowania pana Jowlalskiego do poezji; albo pan Jowialski sam pisze swoje wiersze, jest więc pierwszorzędnym poetą, albo lubuje się w poezji, co również nie jest najgorszą cechą charakteru.Węgrzyn niewiele wydobył z roli.Kurnakowicz – to aktor rasowy: nie pozwala ani na chwilę zastygnąć kreowanej przez siebie postaci.Pani Lindorfówna ładnie wyglądała: było to wszystko, na co potrafiła się zdobyć.Drabik i tego nie potrafił.11 listopada 1928 r.Teatr Narodowy: „LELEWEL”, dramat w 5 aktach Stanisława Wyspiańskiego; reżyseria Emila Chaberskiego; dekoracje Wincentego Drabika.Uczczenie rocznicy Powstania Listopadowego przez wystawienie Lelewela uważać należy za pomysł szczęśliwy.Pokazano nam dramat wielkiego pisarza, dramat dotąd w Warszawie nie grany, a co najważniejsza – godny wystawienia.Jest to duża zasługa Teatru Narodowego.Lelewel wytrzymał próbę sceny nawet przy poważnych brakach wykonania.Przede wszystkim podnieść należy talent i wysiłek Brydzińskiego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl