[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Gwał-townie zamrugał powiekami a potem pochylił się i jeszcze raz spojrzał naskurczone, nieruchome ciało podłączone do aparatury podtrzymującejfunkcje życiowe.Albo pomyliłem pokoje, albo ktoś popełnił okropny błąd - pomyślał.Bo jakie mogło być inne wytłumaczenie, skoro ta dziwna bezpłciowaistota o przezroczystej skórze nie mogła być przecież jego ojcem! Nie.Tonie był ów pełen życia mężczyzna, który go spłodził.To nie może być on.Muszę wezwać lekarzy, powiedzieć im, że zaszła pomyłka.Ale oczywiście nie było żadnej pomyłki.To on.Jego ojciec.Stary ksią-żę.Może zaledwie jego cień, niemniej jednak on.Karl-Heinz skrzyżował ręce na piersiach i zamknął oczy.Jak okrutnepotrafi być życie! - pomyślał.Mijały godziny.Od czasu do czasu pojawiali się i znikali lekarze i pie-lęgniarki, poruszając się bezszelestnie w butach na gumowych pode-szwach.Sprawdzali rurki i monitory, przekładali bezwładne ciało chore-go na drugi bok, żeby nie powstały odleżyny, konsultowali się szeptem,spoglądając na wykresy.Wydawało się, że od wczorajszego przyjęcia wMet minęły miliony lat świetlnych; wspomnienie o nim ograniczyło siętylko do jednej, odsuwającej inne na bok myśli: Gdyby tylko Zandra byłatu razem ze mną.* * *Tymczasem ona, nieświadoma wyjazdu Karla-Heinza i kryzysu, którygo spowodował, pojawiła się w Burghleyu punktualnie o dziesiątej rano.Godzinę zajęło załatwianie formalności i wypełnianie podania o zielonąkartę.Otrzymała zaliczkę w wysokości dwutygodniowej pensji, jak rów-nież kartę bankową do najbliższego oddziału Citibanku.Potem Kenzie, ciesząc się, że może przez jakiś czas nie odbierać tele-fonów - właśnie drugi raz tego dnia odmówiła rozmowy z Charleyem ijuż raz odłożyła słuchawkę, kiedy zadzwonił Hannes - zaprowadziła Za-ndrę do ich pokoju, gdzie przedstawiła jej Arnolda Li.Wstał grzecznie zza biurka.- Dzień dobly - powiedział poważnie, uścisnął dziewczynie rękę iukłonił się nisko.- Płoszę do mnie mówić Alnold.Miło mi panią poznać.Zandra zgłupiała na chwilę.- Nie daj się nabrać na jego sztuczki - odezwała się Kenzie lekko ziry-towana.- Mówi bezbłędnie po angielsku.Jeśli chcesz mojej rady, niewahaj, się ani chwili i jak tylko zacznie się wygłupiać, każ mu się za-mknąć.- Dobrze.- Zandra odwróciła się do Arnolda i powiedziała: - Zamknijsię!Wszyscy troje wybuchnęli śmiechem, co przypieczętowało ich przy-jazń.Pierwszy dzień w Burghleyu minął Zandrze nie wiadomo kiedy.Tobyło coś, o czym zawsze marzyła.Prawdziwa praca, którą może samazarabiać na swoje utrzymanie, jednocześnie robiąc coś pożytecznego.Jednego była pewna: nic nie mogło się z tym równać.I jak cudownie, że ta posada wiązała się z dziedziną tak jej znajomą -jakby całe życie, spędzone pośród arcydzieł w rozmaitych siedzibachkrewnych było przygotowaniem właśnie do obecnego zajęciaWszelkie wątpliwości, co do tego, czy się nadaje do Burghley, rozwia-ły się jeszcze pierwszego dnia.W końcu znalazła własne miejsce w świe-cie ludzi pracy! Jakże znajoma była ta jedyna w swoim rodzaju atmosfe-ra bogactwa i dobrych manier! A zarazem jak cudownie swobodna i nie-wymuszona, szczególnie jeśli porównać ją z owym sztywnym kręgiem,jaki zostawiła za sobą.Zandra czuła się niczym ptak wypuszczony z klat-ki.Podobało jej się tutaj, a nawet więcej - była zachwycona.Prawdę mó-wiąc, nie wyobrażała Sobie teraz, że mogłaby pracować gdziekolwiekindziej.Nawet najbardziej przyziemne obowiązki wydawały jej się pod-niecające z racji swej nowości.Kenzie i Arnold przedstawili ją innym pracownikom i wyjaśnili zasa-dy funkcjonowania Działu Dawnych Mistrzów.Dali jej stos katalogów zpoprzednich aukcji i wykazy sprzedaży, żeby mogła porównać ceny sza-cowane z faktycznie uzyskiwanymi.W końcu zabrali ją na dół, do prze-stronnych, klimatyzowanych, podziemnych magazynów, by mogła obej-rzeć trzysta dwanaście eksponatów przygotowanych na następną aukcjędzieł dawnych mistrzów.I właśnie tam, otoczona przez onieśmielającą obfitość obrazów, Zan-dra zadziwiła Kenzie i Arnolda - a najbardziej samą siebie - wiedzą, ojaką nawet by się nie podejrzewała.- O, rany, Oudry! Był bardzo dobry w tych małych, słodkich zwierza-kach, prawda?- Zdecydowanie szkoła francuska.Osiemnasty wiek.Zwiadczy o tymsuknia kobiety.Powiedziałabym, że modelka była niewątpliwie Angielką.- Ojej dlaczego go odrestaurowali? Jest teraz znacznie mniej atrak-cyjny, nie uważacie?- Jaka wspaniała martwa natura.Cristofaro Munari, o ile mnie oczynie mylą.powinien przynieść majątek.- Mój Boże! A jak to się tutaj dostało? Obawiam się, że mamy doczynienia z podróbką.Najlepiej dokładnie sprawdzić pochodzenie.Ktośmusiał to wysmażyć.Nagle zauważyła, że Arnold i Kenzie gapią się na nią z otwartymiustami.- Och, przepraszam! Musiałam chyba zwariować.Nie chciałam byćzarozumiała ani nie zamierzałam się popisywać, skądże znowu.Rzecz wtym, że wszyscy moi ponurzy krewni mają tak ogromne zbiory.- Nie o to chodzi - wyjaśnił łagodnie Arnold.- Rzecz w tym, że poBambi Parker nie spodziewaliśmy się kogoś z takim entuzjazmem, niemówiąc już o twoim zasobie wiedzy.Był tak miły, że zupełnie oczarował Zandrę.Zarumieniła się lekko.- Bambi Parker? - Zmarszczyła czoło.- Czy powinnam ją znać?- Jeszcze poznasz - zapewniła ją cierpko Kenzie.- Nie ma obawy.Bo-że! Nie wiem, jak mogliśmy przeoczyć ten obraz - zaniepokoiła się.- Aleteraz, kiedy zwróciłaś na niego uwagę.- Nie martw się, skarbie - powiedziała Zandra.- Zajmę się nim wpierwszej kolejności.Aha, w jakiej gazecie jest najwięcej ogłoszeń o wy-najmie lokali?- Chodzi ci o mieszkania?Zandra skinęła głową.- Tak.Będę musiała coś znalezć.- No cóż, jeśli nie jesteś bardzo bogata, powodzenia - oświadczyłaKenzie.- Praca tutaj poza prestiżem nie pozwala na kupowanie szampa-na i kawioru.Już prędzej ryżu i fasoli - dodała cierpko.- Co więc proponujesz? Muszę znalezć sobie jakiś dach nad głową.- Jakie masz wymagania?- Przy moich środkach? Pokój z dostępem do kuchni i łazienki zu-pełnie mi wystarczy.O ile będzie tani.- Cóż.szukam współlokatorki - powiedziała wolno Kenzie.- Cudownie!- Nie tak szybko.Zanim się zdecydujesz, proponuję, żebyś obejrzałamieszkanie.- Czy mogę to zrobić po pracy?- Możesz.Tylko muszę cię ostrzec, bardzo się rozczarujesz.Zandra się uśmiechnęła.- Nie wiem dlaczego, ale ci nie wierzę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|